Więcej życzliwości! Żyjemy w piekle!
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuWszyscy tkwimy po uszy w tym samym piekle i jeszcze boczymy się na siebie. Wściekamy się na siebie nawzajem, z czego zupełnie nic nie wynika. Kasjerka pracuje powoli, bo mało jej płacą. Nie jest tak głupia, żeby zapieprzać za najniższe wynagrodzenie.
Człowiek człowiekowi wilkiem, mówi stare przysłowie. Otóż, nieprawda. Wilk to silne i piękne zwierzę, czego nie mogę powiedzieć ani o sobie, ani o bliźnich. Proponuję stosowną modyfikację. Człowiek człowiekowi pinczerkiem.
Pinczer jest mały, brzydki, ujada na wszystko i czmycha wobec każdego zagrożenia.
Przed chwilą stałem w kolejce do autokaru. Kilkudziesięciu pasażerów tłoczyło się wokół mnie, choć miejsca na stanowisku dworcowym starczyłoby na defiladę wojskową. Warczeli na siebie, pchali się, warczeli na nieszczęsnego człowieka, który ich wpuszczał. Jakaś mama wołała, że jest z dzieckiem. Inny chłop poinformował wszystkich, że ma rentę. Ktoś kategorycznie domagał się, aby wpuszczono go z wielką walizą, której za nic w świecie nie chciał oddać do luku bagażowego. W autokarze było dwa razy więcej miejsc, niż oczekujących. Od odjazdu dzielił nas przynajmniej kwadrans. Powiedziałem coś takiego:
— Ludzie, przecież nie ma wojny, nie stoimy po racje żywnościowe…
Jakieś dwie godziny wcześniej podreptałem do spożywczaka (moje życie jest naprawdę fascynujące). Zazwyczaj kupuję wszystko u siebie na dole, ale tym razem potrzebowałem porządnych słodyczy dla dzieci mojego przyjaciela. Wylądowałem w jednej z tych popularnych sieciówek, gdzie nigdy niczego nie można znaleźć, pracownicy są ospali bądź nerwowi, a z otwartych drzwi magazynów daje rybą. Kolejka na dziesięć osób, wszyscy przebierają nogami, klikają nerwowo w telefony komórkowe. Starsza pani poprosiła, żebym przypilnował jej miejsca, bo chce jeszcze coś kupić. Poszła. Jakiś frajer z tyłu zawołał, żeby się pospieszyć, nie wiadomo jednak do kogo. Może mieliśmy stać szybciej? Byczek w bluzie Lonsdale nerwowo zapytał pracownika, czy dałoby się uruchomić więcej kas. A jak ta moja staruszka wróciła, żeby zająć należne jej miejsce, to dopiero zrobił się szum? W końcu zapytałem:
— Ludzie, czy my jesteśmy w Majdanku?
Jeszcze wcześnie wybrałem się na pocztę (moje życie jest naprawdę bardzo, bardzo fascynujące). Poczta, jak wiemy, to prawdziwe serce Mordoru, piekło pod czarnym, ziemia jałowa, gdzie na zapleczu robią pasztet z chrześcijańskich niemowląt, a na domiar złego nie można płacić kartą. Wszedłem, westchnąłem, wziąłem numerek, przygotowany na jakieś pół godziny stania. W końcu przyszła moja kolej, gdy nagle, jak diabeł z pudełka wyskoczyła jakaś babina z prośbą, czy może wejść przede mną, bo zgubiła swój numerek, czy coś takiego. Kłamała. Miała przynajmniej dwieście lat. Natychmiast ją wpuściłem, ku niezadowoleniu innych oczekujących. Oj, buczeli! Ale staruszka pożyczyła mi długopis, było bardzo miło. Prawdziwa awantura zaczęła się wtedy, gdy pani w innym okienku pocztowym zdecydowała się wpuścić bez kolejki kobietę z dzieckiem w wózku, do tego w kolejnej ciąży (kobieta była w ciąży, nie dziecko). Ktoś powiedział, że trzeba brać papierek, ktoś inny jęczał, jak to mu się spieszy. Popatrzyłem na tych ludzi, na tę przestraszoną kobietę z jednym bachorem w wózku a z drugim pod sercem, chciałem coś powiedzieć, ale nie powiedziałem nic. I dobrze, bo byłoby o kanibalach.
Trzy sytuacje z tylko jednego dnia. Daje to ponad tysiąc w roku.
Doskonale rozumiem tych wściekłych ludzi z poczty, ze sklepu, spod autokaru. Kiedyś sam się wściekałem. Dziś też czasem mam ochotę wrzasnąć na urzędniczkę, która właśnie ogłasza sobie przerwę, choć przed okienkiem kłębi się tłum. Nie wrzeszczę, jestem miły, przepuszczam przodem, zaciskając jednocześnie pięści. Robię tak, bo zrozumiałem coś ważnego.
Otóż, żyjemy w piekle. My wszyscy. Bez wyjątków. Piekło to tramwaj, autobus i opryskliwy taksówkarz, piekło to praca, szkoła, studia, wizyta w urzędzie, u lekarza, o pobycie w szpitalu nawet nie wspomniawszy. Właściwie, piekłem jest cała publiczna bądź pół-publiczna sfera naszego życia. Prywatna, rodzinna też często bywa piekłem. Dlatego dobrze nie mieć rodziny.
Bardzo często postrzegamy innych w kategoriach przeciwników bądź oprawców, stojących po tajemniczej, złej stronie, która nas chce pognębić. Najlepszym przykładem jest stereotyp „leniwego, złośliwego urzędnika”, ale nie tylko. Kasjerka obsługuje wolno, bo jej się nie chce. Pani na poczcie nie wyda przesyłki, bo musi jej poszukać. Kierowca specjalnie pojedzie wolniej, żeby sprzedać na lewo paliwo, i tak dalej, i tak dalej. Jedno jest pewne – ci ludzie myślą tak samo o mnie. W ich oczach jawimy się upierdliwymi klientami, którzy awanturują się o bzdury, burząc resztki spokoju.
Wszyscy tkwimy po uszy w tym samym piekle i jeszcze boczymy się na siebie. Drobna agresja, o której tutaj piszę, sprawia, że w tych piekielnych kotłach jest jeszcze goręcej. Wściekamy się na siebie nawzajem, z czego zupełnie nic nie wynika. Kasjerka pracuje powoli, bo mało jej płacą. Nie jest tak głupia, żeby zapieprzać za najniższe wynagrodzenie. Ja się spieszę, bo zarabiam dobrze, więc nie stać mnie na luksus jakiejkolwiek powolności.
Jeśli jednak jesteśmy w piekle, to należy rozstrzygnąć jeszcze jedną ważną kwestię. Mianowicie, ktoś to piekło musiał nam urządzić, słowem: gdzie są diabły? Być może rzeczywiście istnieją. Mam na myśli najwybitniejszych przedstawicieli Polaków, czyli parlamentarzystów, a także bankowców, lobbystów, dziennikarzy, ludzi kultury i gwiazdy filmowe. Niestety, obawiam się, że wszyscy oni również są w piekle.
Bo to takie dziwne piekło, w którym ludzie robią i za diabły, i za dręczone dusze.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze