Religia zamiast informatyki, czyli jak szkoła uczy kreatywności...
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuŻyjemy w czasach, w których liczy się kreatywność, oryginalność, samodzielność, umiejętność sprawnego radzenia sobie z problemami. Każdy rodzic chce, by jego pociecha potrafiła sprostać wyzwaniom współczesnego świata, znajdując doskonałą pracę, piękny dom i świetnego partnera. Niestety wydaje się, że dziś szkoła, zamiast uczyć kreatywności i samodzielności, wyręcza dzieci, chroniąc je na każdym kroku.
Żyjemy w czasach, w których liczy się kreatywność, oryginalność, samodzielność, umiejętność sprawnego radzenia sobie z problemami. Każdy rodzic chce, by jego pociecha potrafiła sprostać wyzwaniom współczesnego świata, znajdując doskonałą pracę, piękny dom i świetnego partnera. Niestety wydaje się, że dziś szkoła, zamiast uczyć kreatywności i samodzielności, wyręcza dzieci, chroniąc je na każdym kroku.
Byłem niedawno świadkiem niebezpiecznej sytuacji: kilkadziesiąt metrów od szkoły pani „stójkowa” zatrzymała na przejściu grupę samochodów, by umożliwić dzieciom przejście na drugą stronę ulicy. Kiedy dzieciaki przeszły, pani wróciła do swojej budki i usiadła na krzesełku. W tym samym momencie kolejna grupka dzieci dosłownie wbiegła na ulicę, prosto pod samochody, zapominając o tym, by uważnie przyjrzeć się temu, co dzieje się na ulicy. Moim zdaniem, uczniowie tak bardzo przyzwyczaili się do obecności „stójkowej”, że zapomnieli o jakichkolwiek środkach bezpieczeństwa. Przypomnijmy sobie, jak uczono nas kiedyś w szkole bezpiecznych zasad poruszania się po ulicy. Wszyscy wiedzieli, że — przechodząc na drugą stronę — trzeba na początku spojrzeć w lewo, później prawo, a później jeszcze raz w lewo. I, gdy nie było zagrożenia, spokojnie wejść na ulicę, nigdy nie zawracając. Dziś dochodzę do wniosku, że młodzi ludzie zachowują się jak komunikacyjni anarchiści. Dzieciaki z podstawówki i gimnazjum snują się po ulicach, wpadając pod samochody i rowery, a uczniowie ze szkół średnich szaleją na skuterach, zapominając o istnieniu znaków drogowych i kierunkowskazów.
Problem ma niestety drugie dno: mamy w Polsce świetnie wykształconych nauczycieli, najlepszych w Europie, ale szkoła jest dziś strukturą, w której liczą się wyłącznie dokumenty, statystyki i poziomy ewaluacji. A statystyki właśnie powodują, że rośnie w szkole roszczeniowość; że nie liczą się już prawdziwe osiągnięcia, tylko oceny. Dlatego uczeń ambitny w przeciętnej klasie traci ochotę do nauki i nie chce się wyróżniać. Nauczyciele, którzy chcą czegoś więcej, są posądzani o gnębienie wychowanków. A Ministerstwo Edukacji Narodowej dokręca wciąż śrubę, zmieniając z roku na rok zasady matury, albo doprowadza do sytuacji, kiedy w szkole średniej (w klasie matematyczno-fizycznej) informatyka i chemia są tylko w klasie pierwszej, a religia przez trzy lata, dwa razy w tygodniu. Nie potrafię tego zrozumieć. Przecież chcemy, by nasze pociechy były świetnie wykształcone i kreatywne. Czy religia ma zastąpić przedmioty ścisłe? Czy chcemy, by dzieciaki, wchodząc na ulicę, zamykały oczy i modliły się do anioła stróża?
Podsumowując: nie mam nic przeciwko paniom „stójkowym”, które pomagają uczniom przechodzić przez ulicę. Ale naszym obowiązkiem jest wykształcenie w dzieciach świadomości, że nie na każdej drodze znajdzie się dorosły, który im pomoże, więc wychodząc z domu trzeba używać głowy, a nie tylko nóg.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze