W szkołach demokratycznych nikt nie chce wagarować
DORA ROSŁOŃSKA • dawno temuCzy nasze dzieci mają być bierne i poddawać się decyzjom przełożonych? Uczyć się jedynie ze strachu przed karą? A może wolimy, by potrafiły dyskutować i bronić swoich racji. By wiedziały, że trud nauki się opłaca. By nie wkuwały wyłącznie dla dobrych stopni? Odpowiedzcie sobie na te pytania i zdecydujcie, do jakiej szkoły posłać dziecko: tradycyjnej czy demokratycznej.
Czy nasze dzieci mają być bierne i poddawać się decyzjom przełożonych? Uczyć się jedynie ze strachu przed karą? A może wolimy, by potrafiły dyskutować i bronić swoich racji. By wiedziały, że trud nauki się opłaca. By nie wkuwały wyłącznie dla dobrych stopni? Odpowiedzcie sobie na te pytania i zdecydujcie, do jakiej szkoły posłać dziecko: tradycyjnej czy demokratycznej.
Adaś chodzi do szkoły publicznej. Lubi dłużej pospać i wstawanie na ósmą jest według niego dużą niesprawiedliwością. Każde spóźnienie oznaczane jest przez nauczycielkę skrupulatnie w kajeciku minusami.
Kuba chodzi do szkoły demokratycznej. Każdego poranka wysypia się, bo do szkoły idzie o tej porze, o której chce. Bez pospiechu podczas śniadania. Nikt nie pyta się go, dlaczego przyszedł właśnie teraz.
Adaś jest ruchliwym i bardzo zdolnym dzieckiem. Po 10 minutach lekcji ma już rozwiązane wszystkie zadania polecone przez wychowawczynię. Zaczyna się nudzić, bo reszta klasy myśli wolniej od niego. Traci czas na gapienie się w okno, czasem pani da mu do rozwiązania dodatkowe zadanie. Gdy wstanie na chwilę, by zobaczyć coś interesującego na ławce kolegi, dostaje uwagę: „chodzi podczas lekcji po klasie”.
Kuba w szkole demokratycznej wspólnie z dziećmi i dorosłymi opiekunami wyznacza sobie cele do wykonania. Przygotowanie przedstawienia o smokach, pielenie przyszkolnego ogródka lub wspólne czytanie ciekawej książki. Kiedy chce, w każdej chwili może poskakać na podwórku na trampolinie. Wraca do zajęć, gdy nabierze ochoty na naukę.
Adaś po dniu spędzonym w szkole siada w domu do lekcji. Pani gna z programem, bo uczy dyscypliny. Kuba po szkole spędza czas z rodzicami na spacerze lub gna na rowerze po przyosiedlowym skwerze.
Takich porównań można zrobić więcej. Szkoła publiczna nie wychodzi w tym rankingu najlepiej w porównaniu z nowym na polskim rynku tworem jakim jest szkoła demokratyczna. Co to za nowość?
— To nawet nie jest szkoła, tylko grupa dorosłych, która chce na swój sposób zainteresować dzieci wiedzą. Która chce samodzielnie uczyć własne dzieci odmawiając udziału w edukacji publicznej – wyjaśnia psycholog dziecięca Agnieszka Stein. — Myślę, że to fajny pomysł na edukację. Wielu rodziców tego potrzebuje dla siebie i swoich dzieci.
Szkoły demokratyczne, choć w Europie mają stuletnią tradycję, w Polsce pojawiły się dwa lata temu. Pierwszą taką placówką była poznańska Trampolina założona w 2013 roku, by opiekować się i uczyć dzieci od 5. do 18. roku życia.
— Trudno w skrócie scharakteryzować szkołę demokratyczną. Każda ma własny kodeks, zasady i plan działania – wyjaśnia Agnieszka Stein. — Nic oczywiście nie jest ustalane odgórnie, tylko przez wszystkich zainteresowanych. Według mnie dwa elementy obecne są w każdej z takich szkół: to codzienne spotkania całej społeczności gdzie omawiane są aktualne sprawy oraz angażowanie się w mniejszych grupach w dowolne aktywności.
Dużo bardziej od wiedzy merytorycznej z historii, biologii czy matematyki istotny jest tutaj społeczny rozwój dziecka i jego emocji. Bardziej liczy się wiedza na temat komunikacji między ludźmi, budowania relacji i rozwoju u dzieci.
Jak to działa?
W publicznej szkole Adasia mało jest przestrzeni na indywidualne zainteresowania ucznia.
— Program jest tak przeładowany i jest tylu uczniów w klasie – słychać usprawiedliwiających się nauczycieli. - Nie sposób schylić się nad każdym z nich.
— Jestem zmęczona ciągłymi pracami domowymi, które Adam przynosi do domu – mówi Anna Ratajczyk, mama Adasia. - Dopiero w weekend możemy spędzić leniwie czas. A największym absurdem są dla mnie ponadprogramowe konkursy, które pan dyrektor uznał za obowiązkowe. Oczywiście nie konsultując tego z rodzicami, podobnie jak wstawienie na teren szkoły automatów ze słodyczami.
W szkole demokratycznej Kuby decyzje podejmowane są przez dorosłych i dzieci wspólnie. Czasem rodzic również ma prawo uczestniczyć w zebraniach wspólnoty i zaangażować się w tworzenie odpowiedniej jakości tego miejsca. Ale on dyskutuje, przekonuje do swoich racji. Nie wymaga i nie żąda, bo zapłacił.
Jeśli większość chce iść na spacer, idą na spacer. Jeśli chcą dowiedzieć się czegoś o teatrze, decydują wspólnie kiedy i kogo zaproszą, by o tym opowiedział. Jeśli kilka osób zainteresowało się dinozaurami, razem opracowują sposób jak i skąd wszystkiego się o nich dowiedzieć.
Na stronie poznańskiej Trampoliny możemy przeczytać:
Znaczna część nauki w szkole Trampolina jest nauką nieformalną, nie realizowaną na lekcjach. Jest to nauka przez działanie, uczestniczenie lub doświadczanie. Szkoła umożliwia dziecku nie tylko zdobycie wiedzy i umiejętności akademickich, ale przede wszystkim stwarza mu warunki do sprawowania kontroli nad własnym procesem uczenia się i dostosowania zakresu nauki do własnych potrzeb. Zajęcia lekcyjne odbywają się w grupach, gdzie uczniowie posiadają podobny poziom kompetencji z danego przedmiotu. Wiek dzieci nie ma tu znaczenia. Lekcje nie są obowiązkowe. Dzieci zwykle uczestniczą w lekcjach z dwóch powodów: albo gdy je to interesuje, albo jest to dla nich ważne, np. ze względu na egzaminy klasyfikacyjne.
Bierne wkuwanie a aktywne poszukiwanie
Istotną różnicą miedzy szkołą tradycyjną a szkołą demokratyczną jest sposób przekazywania dziecku wiedzy.
W szkole tradycyjnej uczeń jest bierny. Siedzi w ławce i czeka, co nauczyciel wleje mu do głowy. Czy chce tego czy nie. W szkole demokratycznej nie ma gotowych rozwiązań.
— Jeśli dziecko chce się czegoś nauczyć, musi zastanowić się, jak zdobyć informacje na ten temat, gdzie zajrzeć, kogo o to spytać. Nie ma tego podanego na tablicy lub w podręczniku. To uczy życia w dorosłości. Uczy metody zdobywania wiedzy, a to bardzo przydatna umiejętność na przyszłość – mówi Agnieszka Stein. — Może dziecko demokratyczne nie ma wiedzy ze wszystkich dziedzin, które ktoś uznał za obowiązujące. Wie to, co na ten moment jest mu potrzebne. Paradoksalnie wiedza ta wystarcza, by zdać ministerialny egzamin na koniec roku.
Uczniowie z nieformalnych szkół muszą raz w roku poddać się egzaminowi z obowiązującej dla danego wieku wiedzy. Bazę programową ustala kuratorium. Wbrew sceptycznym opiniom tradycjonalistów „demokratyczne dzieci” bez problemu zdają i przechodzą eksternistycznie do kolejnej klasy.
— Dzieci wiedzą o egzaminie i same decydują, jak i kiedy się do niego przygotują. Jedni dwa tygodnie przed egzaminem, inni wcześniej albo wcale - mówi psycholog Agnieszka Stein. — Mam poczucie, że nie mamy świadomości, jak wiele dzieci uczą się po prostu przez życie z nami, dorosłymi. W edukacji wczesnoszkolnej wymagane są właśnie takie elementy wiedzy.
Tak jak w życiu
Ogromnym plusem szkół demokratycznych jest podmiotowe traktowanie dzieci. Tu dziecko nie usłyszy: nie gadaj, siadaj, znowu się spóźniłeś. Są oczywiście konflikty, bo takie jest życie. Dzieci się kłócą, krzyczą, zdarza się, że ktoś kogoś uderzy. Jednak w takich sytuacjach dziecko nie jest przymusowo uciszane. Jest za to wysłuchane.
— Mocną stroną tego typu szkoły jest rozwój społeczny – podkreśla Stein. — Dzieci mają okazję przeżyć takie doświadczenia jak dyskusja, negocjacje, kłótnie też.
W poznańskiej Trampolinie na przykład
Każda ze stron konfliktu ma prawo przedstawić na zebraniu szkolnym swoje stanowisko. Każda ze stron ma prawo być wysłuchana. Każdy ze społeczności szkolnej ma prawo zabrać głos w temacie sporu, a decyzja o sposobie rozwiązania problemu jest podejmowana poprzez głosowanie. Dzieci dostosowują się do rozwiązań, w których wypracowaniu same uczestniczą.
Nie zawsze jest różowo
Częstym zarzutem pod adresem szkół demokratycznych jest stwierdzenie, że dzieci po szkole demokratycznej nie są przygotowane do życia. Robiąc w szkole to, na co mają ochotę, nie zrozumieją później wymagań szefa względem nich.
— Dorosłe życie nie wygląda tak, jak w szkole publicznej, ale właśnie tak, jak w szkole demokratycznej — wyjaśnia Agnieszka Stein. — W dorosłym życiu nikt nie podejmuje za nas decyzji jak to jest w tradycyjnej szkole. To do nas należy wybór. Jeśli podejmujemy się jakiejś pracy, zdajemy sobie sprawę, z jakimi obowiązkami to się wiąże. Jeśli tych obowiązków nie akceptujemy, możemy odejść z pracy.
Niestety po szkole tradycyjnej przyzwyczajeni jesteśmy do biernego podejścia do życia. Tam każda inicjatywa wychodząca poza przeciętność grupy jest równana do średniej. Dzieci w ławkach oduczane są zadawania pytań i własnego myślenia. Mają słuchać nauczyciela, siedzieć spokojnie i, nie daj boże, mu przeszkadzać.
W szkole i w życiu nie jest tak, że wszystko jest łatwe i przyjemne. By nauczyć się chodzić, trzeba się wysilić. Tysiąc razy upaść i wstać. Dziecko ma inicjatywę, by robić to mimo tych upadków. Tak samo w pracy. Jeśli jest coś dla mnie ważne i chcę tego dokonać, muszę najpierw zrobić kilka trudnych i czasem wymagających rzeczy, by dojść do celu. Takiego hartu i mobilizacji uczy właśnie szkoła demokratyczna.
Adaś choć lubi chodzić do szkoły, bo ma tam przyjaciół i dużo się dzieje, określa ją słowami „nudy”, „znowu ta praca domowa”, „nie chce mi się do niej wstać”. Kuba z kolei nie lubi długich weekendów, bo woli czas spędzać w szkole.
— Gdy były wagary, zapytałam go, czy chce opuścić dzisiaj szkołę – opowiada Viola Lee, mama Kuby. - Wyjaśniłam mu, ze wagary to taki dzień kiedy ucieka się ze szkoły, by zrobić coś fajnego w tym czasie. W odpowiedzi zapytał. "Po co mam uciekać ze szkoły i robić w tym czasie co chcę? W szkole i tak robię co chcę.”
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze