Po czym poznać, że Polska jest w Europie?
MONIKA SZYMANOWSKA • dawno temuNa pewno byłoby fajnie, gdyby obywatele przejmowali się wyborami do europarlamentu. Byłby to optymistyczny zwiastun nadziei na zmiany dla nich samych – nie tylko zapowiedź 51 poselskich karier. Wybrańcy 20 procent narodu sikają po nogach ze szczęścia i trudno im się dziwić. 80 procent narodu poszło na piwko – pobiadolić, ewentualnie omówić mecz Realu z Atletico. Mecz europejski. Dobre i to. Ale im się dziwię.
Na pewno byłoby fajnie, gdyby obywatele przejmowali się wyborami do europarlamentu. Byłby to optymistyczny zwiastun nadziei na zmiany dla nich samych – nie tylko zapowiedź 51 poselskich karier. Wybrańcy 20 procent narodu sikają po nogach ze szczęścia i trudno im się dziwić. 80 procent narodu poszło na piwko – pobiadolić, ewentualnie omówić mecz Realu z Atletico. Mecz europejski. Dobre i to. Ale im się dziwię.
Nasz pęd do Europy, oglądany z żabiej perspektywy, to farsa. Wzięłam w niej udział. Przeszłam w upale 50 metrów od swojej bramy do lokalu wyborczego w centrum Warszawy, które w południe wyglądało jak opuszczony poligon z makietami osiedla po próbie atomowej. Na chodnikach kurzyły się piękne truskawki, czekając bezskutecznie na przechodniów. Pod szkołą, gdzie znajdowała się komisja, stał jeden radiowóz, otoczony policjantami, którzy poziewując jedli kebaby.
Na dwóch stołach komisyjnych pokładało się z nudów sześciu członków. Pokładało się dosłownie. Podpierali policzki pięściami, składali głowy na przedramionach, z przymkniętymi oczami bujali się wprzód i w tył na krzesłach. Pani obsługująca mój rewir ziewnęła głośno i ostentacyjnie, gdy położyłam swój dowód na zielonym suknie. Miała tak nieprzytomny wzrok, że litościwie wyręczyła ją koleżanka siedząca obok – chwilowo w lepszej formie. Sukno było brudne, urna stara i odrapana, jak ze zniszczonego kartonu. Tylko długopisy wykonywały swoją pracę – pisały, co dodało mi otuchy. Na poczcie na przykład takiego gorliwego długopisu nie uświadczysz.
Rozglądałam się po dusznej sali w nadziei, że ujrzę jakiś znak, potwierdzający moje miejsce na mapie Europy, jakieś świadectwo jedności, przynależności, obietnicę lepszego jutra. Na próżno. Uczęszczam na wybory wszystkie i zawsze. Wyglądają jednakowo od chwili, gdy uzyskałam prawo do głosowania – oczywiście z jednym pamiętnym wyjątkiem, który niestety nie stał się regułą. Cierpimy w Polsce na chorobę dwubiegunową, przy czym w kierunku euforii wychyliliśmy się tylko raz.
I nagle… stał się cud. Po raz pierwszy w moim życiorysie obywatelki, pani z komisji ODWRÓCIŁA listę o 180 stopni tak, abym nie musiała podpisywać się w gąszczu rubryczek „do góry nogami”, co w Polsce było dotąd nieodzownym elementem wyborczego kolorytu! Ten jeden prosty, pozornie drobny gest, aczkolwiek wymagający w panującym upale sporego wysiłku, wzruszył mnie niemal do łez.
Jest lepiej – pomyślałam rzewnie. Może z czasem polepszą się i inne rzeczy. W przeciwnym razie Europa rozpadnie się nie za sprawą skrajnej prawicy, lecz nudy i tumiwisizmu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze