Konflikt pokoleń - prawda czy mit?
EDYTA LITWINIUK • dawno temuJohn Steinbeck pisał, że młodsze pokolenie jest filarem, a starsze - przęsłem. Brzmi wzniośle, tylko co, jeśli filar nie potrafi się dogadać z przęsłem? Ktoś kiedyś stwierdził, że nie możemy się dogadać z naszymi rodzicami czy nawet rodzeństwem, bo nie możemy znieść, że jesteśmy tak bardzo do nich podobni... A jeszcze ktoś inny powiedział, że konflikt pokoleń to bzdura. Jaka jest prawda?
John Steinbeck pisał, że młodsze pokolenie jest filarem, a starsze — przęsłem. Brzmi wzniośle, tylko co, jeśli filar nie potrafi się dogadać z przęsłem? Mało tego, kłóci się tak, że aż cała konstrukcja drży w posadach… A jednak wbrew wszystkiemu stoi. Ktoś kiedyś stwierdził, że nie możemy się dogadać z naszymi rodzicami czy nawet rodzeństwem, bo nie możemy znieść, że jesteśmy tak bardzo do nich podobni… A jeszcze ktoś inny powiedział, że konflikt pokoleń to bzdura. Jaka jest prawda?
Zaczęło się od tego, że poczułam ulotne tchnienie wiosny i postanowiłam zrobić w szafie porządki. Nagle stwierdziłam ze zgrozą, że szafa pęka w szwach, co jest akurat dobre, ale co z tego, kiedy niektórych ubrań, skrzętnie przechowywanych od lat, za nic już nie założę — a szkoda, bo je lubię. I chyba to „lubię” chowało je w kącie szafy przez tak długi czas. Ale nic, czas na zmiany. Spalę za sobą mosty, otrzepię się z resztek zimy, kurzu minionych lat… i wyrzucę albo oddam — o ile ktoś to jeszcze zechce — stare łaszki. Nawet ulubioną, długą do kostek sukienkę w abstrakcyjne wzory, w której chodziła jeszcze mama. No i te nieszczęsne dzwony. Własnoręcznie poszerzane i wybielane domestosem (ech, ile się wtedy działo…). A ile tego, wszystko w jakiś sposób ulubione, wszystko z bagażem doświadczeń na wypłowiałej tkaninie.
Tak sobie sprzątałam i ani się obejrzałam, gdy typowe wiosenne porządki, po których i tak więcej zostaje w szafie, niż miało zgodnie z planem, okazały się wstępem do rozważań całkiem innej natury. Bo wpadła Siostra.
Siostra, jako że wparowała w środku pozimowego przeszperu, dawaj oglądać. Siostra, trzeba wtrącić, jest o dekadę młodsza ode mnie. Z całego rodzeństwa, chyba perfidnie zaplanowanego przez rodziców z 5-letnią przerwą między kolejnymi potomkami, to ona była tą najmłodszą z 5–10-15. Na nieszczęście dla brata, wytrwale ubieranego przeze mnie i moją kuzynkę w damskie ciuszki. Ale to już inna historia.
Siostra zaczyna przymierzać i biadoli. To za długie, to za ciemne, to niemodne… W środku tego bałaganu zaczęłam się zastanawiać i oglądać Siostrę. Bo czy ja wiem, jak się ona nosi? Niby zawsze jest obok, ale tak „z boku” to się jej jeszcze nie przyglądałam. Jak wyglądają typowe nastolatki na ulicach — wie każdy. Ale to Siostra, na siostry to się zawsze jakoś inaczej patrzy, bo siostry są inne, nasze, rzec by można: swojskie. W międzyczasie podsuwam ubrania i podpytuję:
— A to byś założyła? A dlaczego nie? A co ci się podoba?
I dalej idąc: - A co myślisz na ten albo tamten temat, a co teraz jest kul, dżezi i trendi?
Z tego wszystkiego wyłonił mi się obraz dosyć przerażający – ona ma kompletnie inny, jakiś dziwny światopogląd. Poczułam się jak swoja własna matka. Porażka… 10 lat różnicy i konflikt pokoleń? Wychodzi na to, że jednak. Niepojęte. Chciałoby się powiedzieć, że zapomniał wół, jak cielęciem był. Tyle że wół doskonale pamięta. No, może nie doskonale, bo przez natłok późniejszych doświadczeń życiowych pamięta trochę słabiej, ale i tak.
Tak sobie siedzę, przebieram łaszki i zaczynam się coraz bardziej zastanawiać nad tym nieszczęsnym konfliktem. Tego, że młodość zawsze była opozycyjna względem starości, uczą nas już w szkole. Tylko, gdyby się tak poważniej nad tym zastanowić, to przecież ci starzy też kiedyś byli młodzi, też się buntowali, byli w opozycji do swoich ojców, naszych dziadów. Ktoś zawsze miał z kimś na pieńku. Z zasady szło o światopogląd, inne podejście do życia, czasem o coś kompletnie abstrakcyjnego.
Przypomniały mi się moje koleżanki, które na równi ze mną darły koty ze swoimi starymi. Oj, działo się wtedy… Co prawda nie wszyscy mieli tak źle jak Marta z Olką, które przy każdej próbie wyrażenia swego indywidualnego „ja” - od opuszczenia mieszkania w dowolnej chwili, czyli bez zgody rodziców, po malowanie na ścianach — natykały się na zdecydowany opór w postaci ojcowskiego pasa. U pozostałych zajadły sprzeciw wobec władzy rodzicielskiej przejawiał się z zasady w głośnych kłótniach albo trzaskaniu drzwiami. Wygrywałyśmy my albo oni. Kompromis nie zawsze dało się wypracować.
W sumie, jak tak sobie pomyślę, to wypracowała go chyba tylko Ruda. Ale Ruda była w sytuacji szczególnej, bo mieszkała tylko z matką. Co wbrew pozorom nie pozwoliło jej pójść w przysłowiowe tango, ale nauczyło właśnie takiej specyficznej odpowiedzialności — po prostu wiedziała, kiedy się zatrzymać w tym walczeniu o własny kawałek podłogi. Oczywiście wtedy w ten sposób byśmy tego nie opisały, szczególnie kiedy Ruda kłóciła się z matką tak, że aż drżały ściany. Zresztą kiedy ostatnio z nią rozmawiałam, znowu wspomniała o tym, że wciąż nie może się dogadać z matką. Co prawda w tej chwili już problemy ze stylem ubierania, imprezami czy znajomymi minęły, pojawiły się jednak inne. Pamiętam, jak żaliła się, że matka nie potrafi zrozumieć, iż 30-latka nie myśli o założeniu rodziny i wychowywaniu potomstwa. Jaka była wściekła, kiedy każdego jej przyjaciela płci przeciwnej matka traktowała jak potencjalnego kandydata na męża.
Fakt, Ruda nigdy nie była z tych stojących równo w szeregu, co przejawiało się także w wyborze zawodu. Zawsze o wszystko walczyła pazurami, na wszystko musiała zapracować sama. Nic dziwnego, że jej podejście do życia nie pokrywa się z wyborami jej matki, która całe życie poświęciła dzieciom. Zresztą Ruda sama o sobie mówi, że jest egocentryczką, a na dodatek wcale się tego nie wstydzi. Niby minęło tyle lat od kłótni z młodości, ale wciąż twierdzi, że nie ma o czym z matką rozmawiać. Czyli konflikt trwa.
Kiedy zastanawiam się, kto z moich znajomych wpasował się w ten garnitur wyobrażeń i wymagań swoich rodziców, to przychodzi mi na myśl tylko jedna osoba. Dziewczyna, z którą teraz praktycznie nie mam kontaktu — Magda. Na pewno nie można było o niej powiedzieć, że jest córeczką mamusi. Tak jak większość znajomych poglądy miała mniej lub bardziej radykalne. Twierdziła też, że i owszem, zdarza się jej dyskutować z rodzicami (mówiła: „dyskutować”, a nie: „kłócić”, my mówiłyśmy wprost, że żremy się ze starymi), ale nawet jeśli szła na jakąś imprezę czy robiła wypad na drugi kraniec Polski, jako jedyna za każdym razem miała błogosławieństwo rodziców, dobrze zapakowany plecak i żegnały ją machające zgodnie dłonie. U nas bywało różnie…
Ale nie było też tak, że rodzice Magdy byli jacyś wyjątkowi i pozwalali jej na wszystko. Nieraz nie mogła gdzieś wyjść, zdarzało się, że nie mogła gdzieś z nami jechać. Zawsze wtedy przychodziła i tłumaczyła, że rodzice się nie zgodzili. Oczywiście było po niej widać, że jest zła, przyznawała się do tego, ale rodzicom nigdy nie miała za złe. Jakim cudem się z nimi dogadywała, nie mogliśmy długo dojść.
Pewnego razu, podczas wspólnego powrotu z imprezy z Magdą, która uparła się, że o północy musi być w domu, poznałam tajemnicę. Brzmi wzniośle, ale tak naprawdę okazało się, że jest to rzecz bardzo prosta — szacunek. Nie chodzi o to, że myśmy naszych starych nie szanowały, szanowałyśmy, bo ciężko pracowali, żeby na wszystko starczało. W przypadku rodziców Magdy sprawa wyglądała inaczej. W sumie dopiero po pewnej chwili domyśliłam się, o co chodzi z tym szacunkiem. Rzecz nie polegała tylko na tym, że Magda szanowała swoich rodziców, ale raczej, że oni też szanowali jej poglądy i indywidualność. Nasi rodzice mieli jeszcze to staroświeckie podejście, gdzie rodzicielstwo było zbliżone do prawa własności. Byliśmy wasalami naszych rodziców: oni wydawali polecenia, a my mieliśmy ich słuchać. Przecież po to są dzieci, żeby się słuchały.
Co za szczęście, że u Magdy było inaczej. Znaczy to, że są też inni rodzice, że nie u wszystkich konflikt pokoleń trwa do samej śmierci, kumulując się latami. Można się kłócić, ba, nawet pieklić, można mieć różne zapatrywania, ale są rzeczy ponad to. A przynajmniej mam nadzieję, że to możliwe.
Z zamyślenia wyrwała mnie znowu Siostra. No tak, spodobała się jej jakaś rzecz, w ogóle bym się nie spodziewała, że akurat ta. Powodowana swoimi przemyśleniami spytałam ją, co też myśli o konflikcie pokoleń, bo przecież tak jak ja kiedyś, tak teraz ona ciągle kłóci się z matką. Tyle że za chwilę się godzi. I zaraz znowu są pokłócone. Siostra długo nie myślała, tylko zaraz odparła:
— Oj, bo ty to wszystko drążysz. Tylko gadasz i wymyślasz jakieś bzdurne pytania. Teraz się inaczej żyje. Szybciej, weselej. A wy to tylko smęcicie… - powiedziała i uciekła.
Na odchodnym niby jeszcze pytając, ale chyba już bardziej stwierdzając, rzuciła:
— A napiszesz mi pracę z polskiego? Temat to ambicja w życiu człowieka. Jutro odbiorę.
I tyle ją widziałam.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze