Sąsiedzi
EWA ORACZ • dawno temuPonieważ dziś nie wypada już pojawiać się z niezapowiedzianą wizytą, sąsiedzka przyjaźń nie istnieje lub zdarza się tylko nielicznym. Ale z sąsiadami należy żyć w zgodzie - podobno nie ma lepszego zabezpieczenia przed włamaniem. A wy, jaki macie kontakt z sąsiadami? Ograniczacie się do powitalnego „dzień dobry”? Zamykacie się w czterech ścianach, nie pozwalając nikomu zaburzyć świętego spokoju? Czy w waszym mieście lub bloku istnieje jeszcze tzw. sąsiedzka pomoc?
Mieszkam od kilku dobrych lat w wieżowcu. Mijam się codziennie na klatce schodowej z masą ludzi, o których nic nie wiem. Nie wiem nawet, czy są moimi sąsiadami.
Pamiętam zaledwie kilka rodzin, tych z mojego piętra. Rotacje muszą być duże, szczególnie na początku i końcu roku akademickiego. Często widuję przed klatką samochody wypełnione meblami czy też młodych ludzi z solidnymi torbami i lampką nocną pod pachą. Kojarzę panią dokarmiającą codziennie koty i pana, który tych kotów nie znosi. Sąsiadów, z których mieszkaniem stykam się ścianą, poznałam dzięki listonoszowi, który zostawił coś dla nich u mnie. I tyle. Ponieważ dziś nie wypada już pojawiać się z niezapowiedzianą wizytą, sąsiedzka przyjaźń nie istnieje lub zdarza się tylko nielicznym.
Pamiętam początek mojego bytowania w wieżowcu i pierwsze wino przeznaczone na romantyczny wieczór. Niestety, brak korkociągu spowodował poszukiwania tegoż u sąsiadów. Znalazł się szybko u sąsiadki na tym samym piętrze. Delektowanie się pierwszym łykami wina przerwało nam pukanie do drzwi.
Sąsiadka: - A dlaczego pani przyszła akurat do mnie po korkociąg?
I miałam problem z odpowiedzią… Bo jest pani pierwsza z brzegu? Pierwsza od lewej? Bo widziałam pani pijanego męża na klatce schodowej trzy razy w tym tygodniu? Bo wróżka mówi, że czwórka to moja szczęśliwa liczba? Bo podobają mi się pani drzwi wejściowe? Jak wytłumaczyć sąsiadce, iż wybór jej mieszkania nie był poprzedzony skomplikowanym procesem myślowym ani pytaniem do tarota? Udało mi się jakoś panią przekonać, że zdecydował przypadek i nie jest to posądzenie o alkoholizm. Tak sadzę, bo do dzisiaj się do mnie uśmiecha.
Mam też sąsiadkę społecznicę, której jeszcze nie udało mi się zlokalizować, niestety. Podrzuca mi do skrzynki pocztowej pisma, podszywając się pod spółdzielnię mieszkaniową o treści:
Spółdzielnia Mieszkaniowa … uprzejmie prosi o umycie okien, celem dbałości o estetykę budynku.Pismo odręczne, bardzo staranne, wskazuje na starszą osobę, która zdaje się nie pomyślała, iż należałoby takie pismo wydrukować, a nie pisać na papeterii zdobionej różyczkami. Dbając o estetykę budynku podzieliłam się tą prośbą z resztą sąsiadów, wywieszając list na tablicy ogłoszeń. Po kilku godzinach już go nie było, za to w mojej skrzynce znalazła się nowa przesyłka, opatrzona tym samym pismem. Tym razem był to jakiś magazyn katolicki, którego tytułu już nie pamiętam, bo szybko znalazł się w koszu.
Z sąsiadami należy żyć w zgodzie. Podobno nie ma lepszego zabezpieczenia przed włamaniem, niż czujny sąsiad. Żaden alarm nie jest tak skuteczny, jak wyczulony na niecodzienne dźwięki lokator zza ściany. Warto sąsiadów poinformować o swoim dłuższym wyjeździe.
W czasach mojego dzieciństwa, jeśli któryś z domowników był w domu, drzwi wejściowe nigdy nie były zamykane na klucz. Nie raz zdarzyło mi się pomylić piętra, gdy zamyślona wracałam ze szkoły, i wtargnąć do sąsiadów piętro niżej. Pamiętam też sąsiadki – ciotki, przychodzące do babci w szlafrokach i z papilotami na głowie. Siadywałam wtedy w kącie i słuchałam ich ploteczek. Takie sąsiedzkie rozmowy już zawsze będą mi się kojarzyły z zapachem kawy i papierosów. Wydawało mi się, że tak wygląda świat dorosłych. Kawa, papierosy i poważne rozmowy. Bardzo często było to wspólne farbowanie włosów. Moja babcia, długowłosa brunetka nie poradziłaby sobie sama. Wzywała pomoc sąsiedzką. Dla mnie to była czysta magia. Kobiecy świat, kosmetyki i koniaczek. I oczywiście historie, kto z kim, kto kogo zostawił. Jeśli coś nie było przeznaczone dla moich sześcioletnich uszu, a większość nie była, babcia mówiła: — Ewcia nie słuchaj teraz! Sąsiadki oczywiście wpadały bez uprzedzenia, w tych czasach telefony mieli jedynie nieliczni, zresztą nie miało to znaczenia. Nie trzeba było zapowiadać się z wizytą. Przesiedziałam wiele godzin u sąsiadek słuchając ich opowieści i zajadając ciasto. Czasami brakuje mi takich sąsiedzkich kontaktów, choć już nie wyobrażam sobie niezapowiedzianych wizyt. A pamiętacie jak kiedyś obchodziło się imieniny? Goździki w kryształowych wazonach i sąsiedzkie imprezy. Śledziki, galaretka z nóżek i wódka.
Poza cioteczkami z sąsiedztwa, jak każde chyba dziecko, posiadałam sąsiadów wrogów. A takich, jak wszyscy wiedzą, należy gnębić. Razem z paczką podwórkową zbierałam, nazwijmy to, „brzydkie rzeczy” z podwórka po to, by je wysypać na wycieraczkę owego złego sąsiada. Malowanie kredkami świecowymi drzwi i samochodów to również pasjonujące zajęcie. Szczególnie, jeśli nasze poprzednie dzieło zostało z wielkim trudem wytarte. Nie łatwo jest być dzieckiem, wokół tyle misji do wypełnienia. Teraz, gdy jadę w rodzinne strony, często spotykam sąsiadów z dawnego mieszkania. Doskonale pamiętam jak się nazywają, a oni pamiętają mnie. Często zatrzymujemy się na ulicy na krótką pogawędkę. I naprawdę wierzę w ich serdeczność, w końcu nie wiedzą, że jestem tą od kredek świecowych.
Jaki macie kontakt z sąsiadami? Ograniczacie się do powitalnego „dzień dobry”? Zamykacie się w swoich czterech ścianach, nie pozwalając nikomu zaburzyć świętego spokoju? Czy w waszym mieście lub bloku istnieje jeszcze tzw. sąsiedzka pomoc?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze