Kobieta też człowiek. Póki nie zaciąży
NINA WUM • dawno temuCzas, by się niepokoić kierunkiem, w jakim idzie debata aborcyjna w Polsce, dawno minął. Nadszedł czas, by emigrować. Ewentualnie, by się wściec.
Jeżeli ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy aby stronnictwo zwolenników całkowitego zakazu aborcji kieruje się w swoich żądaniach miłością bliźniego — ten śmiało może się ich pozbyć. Brytyjczycy mają powiedzenie: "Dopiero w jedzeniu widać, czy pudding jest dobry." I oto niedawno wylało nam się kilka takich puddingów. Jeden koszmarniejszy od poprzedniego.
Najpierw na antenie Radia ZET zabrała głos posłanka Małgorzata Gosiewska.
Zapytano ją, czy uważa, że zgwałcone kobiety powinny rodzić dzieci poczęte w wyniku zgwałcenia.
— Odwróćmy sytuację, popatrzmy na to od strony tego dziecka, w czym ono zawiniło? – odpowiedziała Gosiewska. - (…) Znam osoby, które zostały poczęte w wyniku gwałtu. Urodziły się i są szczęśliwe – odparła posłanka.
Będę miłosierna i przejdę do porządku nad prawdopodobieństwem owej anegdotki, tak lekko rzuconej na radiowe fale. Przyjrzyjmy się za to bliżej "odwracaniu sytuacji".
"Odwracanie sytuacji" to tradycyjny chwyt erystyczny, świetnie sprawdzający się w dyskusjach. Trochę mniej świetnie w realnym życiu, w przypadku konkretnej osoby płci żeńskiej z konkretnym problemem, jakim jest niechciana — i niezawiniona, mówimy tu o gwałcie, przypominam – ciąża.
Parę lat temu taką osobą powszechnie znaną stała się 14-letnia Agata, którą antyaborcyjne bojówki pod wodzą lokalnego proboszcza przeganiały ze szpitala do szpitala, ze śpiewem i okrzykami. Droga nastolatki do prawnie uzasadnionego i przysługującego jej zabiegu była długa i wyboista. Rozmaite władne osoby (z dyrektorką jednego ze szpitali na czele) robiły co mogły, by nieletnią przymusić do zostania matką z gwałtu. Stosowano w tym celu m.in. czasowe pozbawienie matki Agaty praw rodzicielskich oraz odizolowanie więźniarki (jak to inaczej nazwać?) w pogotowiu opiekuńczym… celem przeczekania okresu, w którym zabieg mógłby się odbyć. Cały ten odrażający, zaś dla samej zainteresowanej niewątpliwie silnie traumatyzujący cyrk skończył się dopiero wtedy, gdy swoją wolę wyraziła minister zdrowia Ewa Kopacz.
Kilka dni temu prasa ujawniła szerokiej publiczności tragedię innej dziewczynki, o wiele młodszej, bo 11-letniej. Dziecko było regularnie gwałcone przez nieco starszych, niemniej, wciąż smarkatych kuzynów. Do sądu wpłynął wniosek rodziców dziewczynki o aborcję. Wygląda na to, że jej koszmar zakończy się możliwie szybko.
A może nie. Kto wie, jakie kroki tym razem przedsięwezmą waleczni obrońcy praw zygot. Niezawodny Tomasz Terlikowski dał jednoznaczny i śmiały wyraz poglądom radykalnego skrzydła katolicyzmu na tę sprawę:
(…)założenie, że zabicie niewinnego dziecka w czymkolwiek naprawi sytuację, jest najdelikatniej rzecz ujmując absurdalne. Dzieciątko, które dziewczynka spod Wągrowca nosi obecnie pod sercem, nie jest niczego winne.
Niby nic nowego, ale jednak nie mogę wyjść z podziwu, jak polityczna debata urabia sobie język. Bycie zapłodnioną wbrew swojej woli skutkuje w nim pieszczotliwie brzmiącym "noszeniem pod sercem." Trzy komórki na krzyż, pozbawione osobowości, pamięci, świadomości własnego istnienia oraz zdolności odczuwania czegokolwiek — toż pierwszy lepszy komar ma w tym nad nimi przewagę - magicznie stały się "dzieciątkiem."
Czytajmy dalej:
Aborcja w niczym nie pomaga też dziewczynce. Ona do jednej strasznej traumy jaką jest gwałt dokonany przez kuzynów, będzie miała dodaną drugą, jaką jest dla każdej kobiety aborcja.
A propos "strasznej traumy" poaborcyjnej. Istnieją oczywiście jednostki o wyjątkowo wrażliwej psychice, dla których taki zabieg może być traumą. Niemniej, występowania tejże traumy na masową skalę nauka nie stwierdza.
A teraz pytanie — co jest obiektywnie większą traumą dla 11-letniego dziecka? Bycie ofiarą gwałtów w rodzinie, a następnie krótki zabieg pod narkozą i powrót do w miarę możliwości normalnego życia, czy może — bycie ofiarą gwałtów, a następnie awansowanie na inkubator? Na pozbawione praw naczynie, w którym coś nieznanego rośnie sobie, jak chce? Jaką naukę wyciągnęłaby z postulowanego przez Terlikowskiego biegu wypadków ta nieszczęsna dziewczynka?
Że każdemu wolno wziąć jej ciało i zrobić z nim, co popadnie. Przyprawić ją o męki, wstyd i ból. Na długo. Nie na 9 miesięcy, bo przecież nierozwinięty jeszcze organizm najpewniej nie podźwignie ciąży. A zatem — kilka miesięcy robienia za słoik na płód. Spędzonych w odosobnieniu, najpewniej w szpitalu. Życie poczęte traci jakoś swoją ważność, gdy staje się prozaicznym życiem narodzonym. Liczą się pryncypia. Ona zaś o niczym nie decyduje.
Bywają całkiem dorosłe kobiety, które brzydzi i zatrważa fizjologia ciąży. Nie wiem oczywiście, jaki stosunek do ciążowej perspektywy ma przeciętna 11-latka. Ale że taką kiedyś byłam, to się domyślam.
Toż redaktor Terlikowski tak sobie tylko zabawnie teoretyzuje, powie ktoś. Jego gazeta, jego poglądy, jego prawo. Nie ma żadnej mocy, by faktycznie przymusić tę dziewczynkę do czegokolwiek. I po co się tak unosić?
Otóż rozwściecza mnie i zatrważa fakt, że w kraju, który bądź co bądź jeszcze nie stał się oficjalnie wyznaniowy — można pleść takie sadystyczne farmazony i pozostać poważnie traktowanym publicystą. Liczącym się głosem, którego kolejne mądrości cytują z zapałem różne dzienniki.
Poza tym, kropla draży kamień. Mamy już pierwsze jaskółki tego, jak może wyglądać świat urządzony dla nas wszystkich przez Terlikowskiego i jego konfratrów.
Uznany specjalista odmówił kobiecie abortowania nieodwracalnie zdeformowanej ciąży, zasłaniając się głośną klauzulą sumienia. Profesor Chazan błysnął przy okazji przednim dowcipem, odsyłając nieszczęśliwą matkę do… hospicjum. Tym właśnie jest ten święty zapał obrońców życia poczętego. Nie troską, nie miłością. To sadyzm czystej wody.
Głoszący okropieństwo aborcji hierarchowie kościelni to grupa zarozumiałych, oderwanych od rzeczywistości starszych panów, rozpieszczonych dostatkiem i pożywnymi obiadami. O dylematach życiowych swoich wiernych wiedzą oni tyle, co ja o byciu kosmonautą. Kobiet nie znają wcale - jak również, gdy się posłucha, co o nich mówią — najpewniej mają problem z uznaniem ich do końca za istoty ludzkie. Widzą tylko brzuch, bez głowy.
Rzecz jasna, tkwi w tej zakamieniałej mizoginii środowisk kościelnych bardzo doczesny interes. Niekontrolowany przyrost naturalny — czytaj: dzieci pochodzące z wszelkich, także niechcianych ciąż — jest pasterzom na rękę. Kościół potrzebuje nowych wiernych, zaś najłatwiej znaleźć ich tam, gdzie panuje bieda i beznadzieja. Syte i dostatnie społeczeństwa masowo odwracają się od religii. Tymczasem polski rynek pracy i rodzimy system opieki społecznej praktycznie tę biedę gwarantują każdemu, kto nie jest zamożny, zaś dzieci ma więcej, niż dwoje.
Świeccy proklamatorzy postawy pro-life nie mają żadnego szczególnego interesu w utrudnieniu kobietom decydowania o własnych ciałach. A mimo to powtarzają za biskupami wciąż to samo:
Kobieta to nie człowiek. Kobieta to przyrząd do produkcji niemowlęcia. Ciąża — obojętnie skąd pochodząca — jest jej losem, przed którym nie powinna mieć możliwości uciec.
Nawet, jeśli nie zawiniła apetytem na ten straszny, grzeszny seks, bo wszak w wieku 11 lat mieć go nie mogła. Nawet, gdy dwóch upośledzonych na empatii wyrostków potraktowało ją jak worek na spermę.
Trudno mi się oprzeć wrażeniu, że ludzie, którzy mają żony, niekiedy córki, jakieś krewne płci żeńskiej w ogóle i mimo to głoszą takie rzeczy — muszą być sadystami.
Źródło: wiadomosci.wp.pl, wiadomosci.gazeta.pl, fronda.pl, wyborcza.pl
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze