Retro kontra nowoczesność
JAROSŁAW URBANIUK • dawno temuZakupione mieszkanie trzeba urządzić, pomalować lub odnowić. I tu właśnie następuje walka dwóch koncepcji. Większość mieszkań wygląda bardzo podobnie – w stylu, który może zostać określony jako sosnowa nowoczesność. Nawet jeśli stać nas na architekta wnętrz, to poszczególne mieszkania stają się przeważnie przejawem panującej mody, a mieszkanie to nie torebka lub nowe jeansy, ma być naszym domem, a aby się nim stało, powinno być częścią naszej osobistej historii.
W życiu młodych par następuje czasem pewien szczęśliwy moment – nie nie mówię o małżeństwie, które dla wielu jest jedynie sposobem na zamknięcie ust rodzinie – ten szczęśliwy moment to uzyskanie kredytu na mieszkanie. Kombinowanie kolejnych papierków, wybieranie najbardziej korzystnej (w danym momencie) waluty, najlepszej propozycji banku i nagle jest – wymarzone (lub takie, na które nas po prostu stać) mieszkanie. Znajomi, którzy zostali kredytobiorcami, w czasie kiedy starali się o kredyt, sprawiali wrażenie tak wymęczonych, jakby te działania były równie ciężkie jak przysłowiowe rąbanie węgla.
Potem następowało nagłe odprężenie, które mijało dopiero, gdy musieli spłacać pierwsze raty. Zostawmy jednak kredyty, problemy, kryzysy i bankowość. Zakupione mieszkanie trzeba urządzić: pomalować lub odnowić (jeśli kupowaliśmy mieszkanie na rynku wtórnym), albo przynajmniej zakupić meble i wyposażenie. I tu właśnie następuje walka dwóch koncepcji urządzania mieszkania.
Po 1989 roku zachłysnęliśmy się nowoczesnością. Pojawiły się sieciówki, wielkie dyskonty z meblami i wyposażeniem, polskie firmy zaczęły czerpać pełnymi garściami ze światowej mody, rozkwitła architektura wnętrz. Może na początku była to nawet pewna poprawa – na tle postgierkowskich meblościanek z połyskiem, półkotapczanów, amerykanek czy prymitywnych wypoczynków – geometryczne wystroje oraz proste i tanie sosnowe meble z wiadomej szwedzkiej firmy nie wyglądały wcale tak źle. Mimo to jednak wnętrza domów opanowała potworna uniformizacja. Swego czasu słyszałem historie o Szwedzie, który pomylił piętra w swoim bloku – było to jeszcze w czasach, kiedy Szwecja była taką ostoją spokoju i uczciwości, że często nie zamykano drzwi – i dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że mieszkanie nie należy do niego. Meble, kolory ścian i dodatków, wyposażenie itd. było identyczne. Może i tak źle to nie jest, ale niewątpliwie większość mieszkań wygląda bardzo podobnie – w stylu, który może zostać określony jako sosnowa nowoczesność.
Niestety nawet jeśli mamy więcej pieniędzy i stać nas na architekta wnętrz czy dekoratora, to poszczególne mieszkania stają się przeważnie przejawem aktualnie panującej mody, a mieszkanie, niestety lub na szczęście to nie torebka lub nowe jeansy, ma być naszym domem (choć oczywiście mieszkanie i dom to nie jest jedno i to samo), a aby się nim stało, powinno być częścią naszej osobistej historii.
Oczywiście nawet jeśli cały dom jest umeblowany standardowymi meblami, to staramy się go spersonalizować. Zdjęcia na ścianach, plakaty, obrazy, drobiazgi postawiane na półkach. To klasyczne metody na uczynienie mieszkania czymś osobistym. Jak najbardziej słusznie, ale doskonałym pomysłem jest również próba urządzenia wystroju w wersji retro.
Druga wojna światowa i dążenie do pozbycia się starych gratów spowodowały, że niestety niewiele osób może pochwalić się starymi meblami. Mimo to zawsze warto próbować znaleźć coś u rodziny. Ja sam w moim dość mikroskopijnym mieszkanku trzymam starą maszynę do szycia, którą moja babcia chciała wyrzucić. Nie wiem, dlaczego ją postawiłem. Jest po prostu ładna: z intarsjowanym stolikiem, grawerunkami i pięknymi nóżkami w typie secesyjnym. Nie jest używana, ale podoba się zarówno mi jak i moim gościom. Niby nieprzydatny przedmiot stał się ciekawą ozdobą. Często na strychach i w piwnicach można znaleźć stary stół, komodę, krzesło. Nawet jeśli trzeba będzie włożyć nieco pieniędzy lub wysiłku w odnowienie go, to warto. Dzięki takim „gadżetom” mieszkanie nabiera własnego niepowtarzalnego stylu.
Innym rozwiązaniem są targi staroci, gdzie można dostać, często za naprawdę niewielkie pieniądze, stare meble, figurki, fotografie i tym podobne bibeloty. Tu trzeba już jednak uważnie wybierać i raczej starać się nie przepłacać, jeśli sprzedawca zobaczy w waszych oczach błysk zainteresowania, to cena zdecydowanie poszybuje w górę. Z drugiej strony – czasem po prostu warto zaszaleć.
Sklepy ze starociami zdecydowanie odradzam. Szczególnie te krakowskie – a z nimi miałem głównie kontakt. Nastawione na turystów z zagranicy, starają się sprzedawać zwykłe starocie w cenach antyków, ale jeśli cierpi się na nadmiar gotówki lub upatrzy coś naprawdę interesującego to właściwie – czemu nie?
We wczesnej młodości pracowałem przy renowacji starych mebli i wtedy głównym źródłem tego typu rzeczy były różne zapadłe wioski (te mniej zapadłe były podobno już totalnie „wyczyszczone” przez handlarzy). Jeśli mieszkacie na wsi, macie tam rodzinę lub przyjaciół – warto popytać. Niemniej meble w stanie używalnym to raczej margines. Trzeba je profesjonalnie obrobić, usunąć insekty i pasożyty drewna, ponownie odmalować. Jeśli się tego nie potrafi, to raczej się nie opłaci.
Nawet jeśli nie ma się ochoty urządzać mieszkania w stylu retro – warto kupić, czy wygrzebać jeden lub dwa gadżety: jakąś ładną starą lampę (a choćby i naftową – oświetli raczej umiarkowanie, ale na pewno będzie ładnie wyglądać), zdjęcia rodziny sprzed minimum 80 lat, kopię jakiegoś plakatu art deco, stary kieliszek lub figurkę. Z pewnością będzie ładnie wyglądać, nawet (a może przede wszystkim) na nowoczesnych meblach. Zapewniam, że nie poprzestaniecie na jednym starociu, bakcyla łapie się bardzo szybko.
Oczywiście pozostaje jeszcze kwestia dopasowania do siebie naszych bibelotów, mebli itp., wymaga to gustu i dobrego oka, ale tego niestety nie można kupić. Cóż może warto poprosić o opinię fachowca? Tak czy inaczej warto spróbować.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze