Beznadziejna sprawa
DOROTA NOWAKOWSKA • dawno temuZaparzam gorącą herbatę w kubkach w lawendowy wzór. To ulubiony serwis pani Zofii – sąsiadki z naprzeciwka. Zaprzyjaźniłyśmy się, kiedy musiałam pilnie wyjechać w delegację i nie zdążyłam zorganizować niańki dla mojego kota. Pani Zofia od razu zgodziła się mi pomóc. Miała dużo wolnego czasu, w końcu była na rencie. Była, do dzisiaj. Siedzimy razem przy kuchennym stole i zastanawiamy się, co dalej. Bo sprawa jest beznadziejna.
Pani Zofia to kobieta po pięćdziesiątce, która mieszka z mężem i przygrubym kotem. Kiedy idzie do sklepu ludzie zwracają uwagę na jej piękne, kręcone włosy. Wzbudzają podziw. Parę lat temu wszystkie wypadły – to wynik chemioterapii, niezbędnej po mastektomii. W wyniku choroby straciła pracę. Na szczęście przyznano jej rentę.
W cięższych pracach domowych pomaga jej mąż. Pani Zofia nie może dużo dźwigać. Ręka po stronie amputowanej piersi nie jest w pełni sprawna. Koszmar choroby nowotworowej skończył się, jednak codziennie trzeba brać lekarstwa zapobiegające przerzutom. Działają, ale zaburzają metabolizm – pani Zofia kupuje teraz ubrania w rozmiarze 44. Diety – cud nie pomagają. „Każda z pacjentek mojego onkologa ma problem z nadwagą – tłumaczy mi pani Zofia – to skutek uboczny podawanych lekarstw.”
Cztery razy dziennie zażywa krople do oczu – stres i narkozy podczas licznych operacji spowodowały jaskrę. Pani Zofia nie może za długo czytać ani wpatrywać się w monitor komputera. Szkoda, bo kiedyś doskonale znała się na programach graficznych. Znajomi z pracy przychodzili do niej po radę. Teraz raz w miesiącu widuje się ze swoim psychologiem – słabe zdrowie i utrata pracy wpłynęły w końcu na jej psychikę. Dzielnie radzi sobie z depresją. Oprócz najbliższych nikt o niej nie wie.
Pani Zofia często mnie odwiedza. Żeby mnie dokarmić, jak mówi. Nie może patrzeć jak w pośpiechu połykam kanapki – jedyny posiłek w ciągu dnia. Jej domowe obiadki przypominają mi beztroskie dzieciństwo. Ale dzisiaj przyszła bez pachnącego półmiska. Za to jej spuchnięte oczy mówiły wszystko. Wróciła z komisji lekarskiej ZUS. Złożyła wniosek o dalszą rentę, wezwano ją na rozmowę.
“Każdą sprawę można załatwić w rożny sposób.” – mówi dolewając do herbaty sok malinowy – “Nie rozumiem dlaczego ludzie traktują innych z taką nienawiścią. Zupełnie bez powodu.”Wyniki badań pani Zofii mówiły same za siebie. Depresja, jaskra, niesprawna prawa ręka. Niestety przewodniczący komisji wiedział wszystko najlepiej. - „Co pani dolega, wygląda pani na zdrową”. „W każdym pacjencie widzi oszusta, który wyciąga od ZUSu pieniądze. Rozmawiałam z osobami w kolejce. Chorzy ludzie są odsyłani z kwitkiem.” - nieśmiało zauważa pani Zofia. Starannie zebrana dokumentacja choroby nie zainteresowała komisji. Lekarz nonszalancko rzucił ją na stół. „Jest pani za gruba. To nie przez lekarstwo. Po prostu pani za dużo je. Depresja? To nie moja sprawa, trzeba iść na konsultacje do psychiatry. Przygotuję zaraz specjalne dokumenty. Za drzwiami proszę poczekać.” – usłyszała.
Gotuje się we mnie. Pokazywanie swojej wyższości i władzy nad słabszym jest godne pożałowania. A najgorsza jest bezradność wobec chamstwa. Chamstwa osób, od których zależą nasze dalsze losy. Rozumiem, że trzeba wykluczyć spośród potrzebujących osoby, traktujące rentę jak płatny urlop, ucieczkę przed pracą. Jednak trzeba to robić delikatnie i z większym wyczuciem. Bez generalizowania. Na razie tracą na tym takie osoby jak moja sąsiadka.
Pani Zofia ma 53 lata, musi poszukać nowej pracy. Pocieszam ją, że porozmawiam ze znajomymi. Może szukają kogoś takiego jak ona… Sama nie wierzę w to, co mówię. W przypadku mojej sąsiadki osiem godzin przed komputerem nie wchodzi w grę, praca fizyczna – niemożliwa. Do emerytury brakuje jej kilka lat. Od decyzji komisji lekarskiej może się odwołać do sądu pracy. Pierwsza rozprawa za rok. Beznadziejna sprawa.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze