Jest we mnie tęsknota do życia wspólnotowego…
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuNie wiem, jak możemy postrzegać człowieka i czy jesteśmy zdolni do wszystkiego. Pitcairneńczycy przypominają mi wiernych radykalnego Kościoła, którzy za cenę gromadomyślenia dostali ułudę szczęścia. Ta historia mogłaby się wydarzyć wszędzie, również na polskiej wsi, do której prowadzi jedna droga. Albo w wielopokoleniowej rodzinie, zmuszonej żyć w przyciasnym mieszkaniu. To historia trudnych relacji. Człowiek, nawet w komunie, chce zająć najwygodniejsze miejsce.
Dominik Sołowiej: W książce "Jutro przypłynie królowa" opisuje Pan historię napaści seksualnych, których sprawcami byli „Chłopcy” – najsilniejsi mężczyźni, którzy zajmowali we wspólnocie prominentne stanowiska.
Maciej Wasielewski: Z tym, że to nie jest książka o napaściach seksualnych. To jest raczej opowieść o zależnościach, jakie rodzą się między ludźmi, zmuszonymi żyć ze sobą na niewielkiej przestrzeni. I o tym co się dzieje z człowiekiem, który uwierzy, że sam dla siebie jest najważniejszym odniesieniem, że sam stanowi prawo.
I co się dzieje?
— Najpiękniej streścił to jeden z wyspiarzy, starszy człowiek, pozytywna postać w tej narracji. Powiedział: „Człowiek zastał sad mandarynkowy, zatruł go i zatęsknił”.
Jedną z bohaterek książki poznał pan w Nowej Zelandii. Udało się panu przekonać ją do zwierzeń. A mieszkańcy Pitcairn? Czy trudno było dotrzeć do bolesnych faktów w ich życiu?
— Ani razu pierwszy nie poruszyłem tematu gwałtu. Uważam, że takich rozmów nie wolno zaczynać. Większość wyspiarzy nie chciała opowiadać o trudnych doświadczeniach z przeszłości, co jest dla mnie zupełnie zrozumiałe. Byli jednak tacy, którzy mieli potrzebę mówienia. Wydaje mi się, że to wyraz ich bezsilności. Trudno się do takich rozmów przygotować. W ogóle, z perspektywy czasu myślę, że łatwiej jest pisać o kimś, kto nie żyje albo nigdy nie żył. Dużo trudniej przychodzi pisanie o człowieku, którego mijałeś na drodze, z którym siadałeś do stołu, pomagałeś przenieść ciężki mebel. Który mówił do ciebie słowami: „proszę”, „dziękuję”, „przepraszam”. Chcąc, nie chcąc, stajesz się jego adwokatem, próbujesz zrozumieć zło, które wyrządził i które wcześniej, najpewniej i jemu wyrządzono. Bierzesz odpowiedzialność. Postawa „Chłopców” wymyka się prostej ocenie. Na wyspie ananasy nazywa się jabłkami, chociaż jabłonie tam nie rosną. Ponad dwieście lat temu, któryś z buntowników z Bounty skrócił „peanapple” do „apple” i się przyjęło. Z przemocą mogło być podobnie. Wyspiarz mógł pomyśleć: tak robił mój dziadek i ojciec. To dlaczego nie ja?
Dlaczego pana ciągnęło w to miejsce?
— Szukam wspólnot. Jest we mnie tęsknota do życia wspólnotowego, ale z drugiej strony – ostrożność, może nawet nieufność wobec komun. Proszę zwrócić uwagę – wspólnoty dzielą ludzi na swoich i obcych. Podział zdaje się być warunkiem ich istnienia. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że mogę nigdy nie znaleźć odpowiadającej mi wspólnoty.
Pitcairn chyba taką nie jest. Pisze pan o skłóconej, poranionej społeczności.
— Piszę również o próbach odbudowania tej społeczności. Większość wyspiarzy żyje w zdiagnozowanej depresji. Jeden z wyspiarzy powiedział mi, że zatęsknić można dopiero wtedy, kiedy wszystko się zawali. Pitcairneńczycy przypominają mi wiernych jakiegoś radykalnego Kościoła, którzy za cenę gromadomyślenia dostali ułudę szczęścia. Jeszcze raz powtarzam – ich postaw nie można jednoznacznie oceniać. Ja w ogóle sobie nie pozwalam na ocenę ich zachowań.
Witold Szabłowski stwierdził, że "Pitcairn to tylko pozornie mała wyspa zagubiona na wielkim oceanie. W książce Wasielewskiego Pitcairn to metafora całego świata, piekła, które my, ludzie, tworzymy sobie nawzajem. Piekła oblepionego miodem". Czy rzeczywiście możemy postrzegać w ten sposób człowieka? Czy miał pan przekonanie, że tacy właśnie jesteśmy, zdolni do wszystkiego?
— Nie wiem, jak możemy postrzegać człowieka i czy jesteśmy zdolni do wszystkiego – to są dla mnie pytania abstrakcyjne. Ja inaczej rozumiem słowa Witka. On chyba miał na myśli to, że ta historia mogłaby się wydarzyć wszędzie, również na polskiej wsi, do której prowadzi jedna droga. Albo w wielopokoleniowej rodzinie, zmuszonej żyć w przyciasnym mieszkaniu. Historia trudnych relacji na wyspie Pitcairn być może ma znaczenie uniwersalne. Okazuje się, że człowiek, nawet w komunie, chce zająć najwygodniejsze miejsce.
— Dziękuję za rozmowę.
Maciej Wasielewski urodził się w 1982 roku w Warszawie. Napisał dwie książki reporterskie – „81:1. Opowieści z Wysp Owczych” (razem z Marcinem Michalskim) i „Jutro przypłynie królowa”. Jest też autorem biografii Bogusława Meca „Bim, bam, bom, mogę wszystko!”.
www.maciejwasielewski.blogspot.com
Fot. Maciej Czerski
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze