Męki zakupowe. Też to czujesz?
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuChyba urodziłam się bez jakiegoś istotnego kobiecego pierwiastka. Dlaczego? Ano dlatego, że nienawidzę zakupów. Gdyby nie konieczność zaopatrywania rodzinnej lodówki, pewnie szerokim łukiem omijałabym sklepy. Niestety do mojej wsi delikatesy nie dostarczają zakupów przez Internet. Raz w tygodniu muszę więc odwiedzić jakiś przybytek konsumpcji.
Wcale mnie ten fakt nie cieszy. Bo przytłaczają mnie dylematy decyzyjne. Najpierw muszę zdecydować, do jakiego sklepu chcę jechać. Już sam ten fakt wpędza mnie we frustrację. Bo jak wybiorę hipermarket, to mam gwarancję miejsca parkingowego, jak wybiorę supermarket, to będę musiała mieć złotówkę na wózek, a tak się dziwnie składa, że najczęściej jej nie mam. Wówczas stać będę przy kasie i czekać, aż mi ktoś stówę rozmieni. Pojechałabym do sklepu, który mam najbliżej, ale tam nie można płacić kartą, a nie chce mi się szukać bankomatu. W takim razie mogłabym pojechać dalej, ale tam z kolei nie ma ulubionych serków mojego syna. Jak ja tego nienawidzę!
Ale to nie wszystko. Kiedy już rozstrzygnę dylemat, który parking, koszyk i bankomat mi odpowiada i zdecyduję się, czy chcę kupić serek dla syna, czy sobie go odpuszczam, przychodzą kolejne wyzwania. Choć zawsze staram się dzierżyć w dłoni listę zakupów, a w niej równym pismem wypisane: pomidory, chleb, jogurt naturalny i kawa itp., wraz z wejściem do sklepu kłopoty z wyborem zaczynają się mnożyć jak bakterie. Dlaczego muszę tracić czas i zastanawiać się, czy chcę 250 g pomidorków koktajlowych za 2.99, czy 500 gramów za 4.99? Dlaczego tracę czas na przeliczanie gramatury i sprawdzanie ceny i dlaczego obok tych cholernych koktajlowych leżą jeszcze rzymskie i "kiściowe" i skąd ja mam wiedzieć, które są dobre? Przy chlebie i bułkach jakoś jeszcze idzie, ale już przy wędlinie pot wstępuje mi na czoło, kiedy próbuję rozeznać się w ilości mięsa w mięsie i terminach ważności. Zanim dowlokę się do jogurtów, moja frustracja sięga uszu. Przy nabiale przestaję czytać etykiety, tylko ładuję do kosza pierwszy napotkany twaróg i jogurt naturalny. Może okażą się mało jadalne, ale co tam, zdrowie psychiczne ważniejsze. Po papier toaletowy pojedzie mąż, bo nie zniosłabym podejmowania decyzji, jakiego ma być koloru i z ilu listków ma się składać odcinek. No i czy ma mieć obrazek z pieskiem, liskiem czy rumiankiem.
Mojemu dziecku skończył się ostatnio klej, musiałam więc w sobotę udać się, o zgrozo, również do papierniczego. — Gdzie mogę szukać kleju do papieru? – zapytałam uprzejmie sprzedawczynię – a ta wskazałam mi całą półkę gęsto załadowaną klejami. W równych rzędach stały tubki, sztyfty, słoiczki, w najrozmaitszych kolorach i gramaturach. Zapachowe, przezroczyste, kolorowe. Ratunku! – ryknęłam bezgłośnie. Ja chcę tylko kupić klej i wrócić do domu a nie przeglądać całą ofertę rynku. Straciłam dobre pół godziny, zanim przedarłam się przez przeróżne opakowania i znalazłam coś, co wydało mi się rozsądnym połączeniem ceny i jakości. Miałam kupić dziecku jeszcze ołówek, ale kiedy zobaczyłam półkę załadowaną pięknie naostrzonymi, mieniącymi się kolorami i fakturami przyrządów do pisania z grafitem w środku, przypomniałam sobie, że gdzieś w garażu wala się stary ołówek z Ikea. Zatemperuję go synowi i będzie jak znalazł do nauki kaligrafii.
Może cierpię na jakąś fobię? Kiedy widzę przestrzeń ciasno zapełnioną produktami, włącza mi się mechanizm obronny nakazujący ucieczkę. Dotyczy to nie tylko zakupów spożywczych, dużo gorzej jest z ciuchami i butami. Bo przy takich zakupach dochodzi jeszcze mierzenie. Trzeba wcisnąć się w ciasną przymierzalnię, oglądać swoje sprane gacie w lustrze i jeszcze uprzejmym głosem odpowiadać sklepowej obsłudze - nie dziękuję za kolejny sweterek do przymierzenia, te cztery w zupełności mi wystarczą. A najgorsza jest w tym wszystkim świadomość marnowania czasu. Przecież ja mogłabym w tym czasie coś fajnego poczytać, napić się wina z koleżanką lub pobawić z dzieckiem. Dlaczego nie ma usługi polegającej na tym, że ktoś od czasu do czasu posprząta w moje szafie, wyrzuci zjedzone przez mole ciuchy i na ich miejsce powiesi coś nowego?
Przyznam się, że z podziwem patrzę na kobiety, które w sobotnie popołudnie maszerują w pobliżu galerii handlowych obładowane, najnowsze oferty handlowe znają jak pacierz. Na pewno nie stoją jak słup soli przed regałem z kremami, bo wcześniej poczytały w kolorowym magazynie, który z nich najlepiej się wchłania i wygładza zmarszczki. A ja owszem kolorowe magazyny czasami czytuję, ale do głowy mi jeszcze nie przyszło, żeby czytać o ciuchach i kremach. A te panie z torbami, to pewnie jeszcze magazyny shoppingowe kupują. Bo niektórzy takie rzeczy czytają.
Ostatnio odkryłam w telewizji specjalne programy o robieniu zakupów. Toż to dopiero było zdziwienie! Wiem, że są na świecie kobiety, które kochają zakupy, są nawet takie, które poświęcają na to każdą wolną chwilę, ale żeby jeszcze o tym oglądać program, to nie mieściło mi się w głowie.
Telewizję chyba ogląda się dla relaksu? A zakupy to ciężka praca. I nikt mnie nie przekona, że jest inaczej.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze