Terlikowski i Angelina. Dwie pasje, w tym jedna malutka
NINA WUM • dawno temuSzanowni, to już oficjalne. Tomasz Terlikowski kocha się w Angelinie Jolie. Kocha się szalenie, acz - co oczywiste - bez krzty wzajemności. Zapewne ma jej plakat przyczepiony po wewnętrznej stronie szafy i wzdycha doń, gdy małżonka nie patrzy. Nie widzę innego powodu, dla którego miałby być tak rozżalony za każdym razem, gdy nieznana mu osobiście bogini srebrnego ekranu ogłasza, iż wycięła sobie to lub owo.
Szanowni, to już oficjalne. Tomasz Terlikowski kocha się w Angelinie Jolie. Kocha się szalenie, acz — co oczywiste — bez krzty wzajemności. Zapewne ma jej plakat przyczepiony po wewnętrznej stronie szafy i wzdycha doń, gdy małżonka nie patrzy. Nie widzę innego powodu, dla którego miałby być tak rozżalony za każdym razem, gdy nieznana mu osobiście bogini srebrnego ekranu ogłasza, iż wycięła sobie to lub owo.
Żarty na bok.
Dwa dni temu znana aktorka poinformowała na łamach "New York Timesa", iż przeszła operację prewencyjnego usunięcia jajników i jajowodów. Ta szokująca — zdawałoby się — szczerość ma mocne uzasadnienie. Gwiazda pisze, że rozgłosiła swoją decyzję, by pomóc innym kobietom, którym grozi nowotwór, dowiedzieć się o możliwościach zapobiegania chorobie.
Angelina Jolie nie po raz pierwszy składa bardzo intymne sprawy na ołtarzu publicznego dobra. W 2012 roku temu usunięto jej obie piersi. A to wszystko dlatego, że gwiazda kina jest nosicielką genu BRCA1, który doprowadził do śmierci na raka kilku kobiet w jej rodzinie. Specjaliści potwierdzają: tak głęboko idąca ingerencja w organizm jest w tym konkretnym przypadku jedynym sposobem, by uniknąć zachorowania.
Nie jest łatwo podjąć taką decyzję. Ale można przejąć kontrolę i zawczasu stawić czoło jakiemukolwiek wyzwaniu zdrowotnemu — oznajmiła Jolie.
Nie wiem, jak Państwo - ja tam podziwiam odwagę i determinację kobiety, która gotowa jest iść pod nóż, by nie osierocić szóstki dzieci. Za to niejaki Tomasz Terlikowski ma na ten temat inne zdanie.
Czy Jolie wie, że istnieje też rak mózgu. Kiedy jej mąż wyrazi radość, że w celu wiecznego życia żona prewencyjnie dokona amputacji mózgu? - dowcipnie zapodał publicysta na Twitterze.
Tak wdzięczny koncept nie mógł nie spotkać się z reakcją. Terlikowskiemu w podobnym tonie odpowiedział na swym Facebooku Andrzej Saramonowicz, publicysta "Wyborczej":
Tomasz Terlikowski szydzi z Angeliny Jolie, że wierzy w wieczne życie, zamiast — jak on — w życie wieczne. Można by się oczywiście z niego śmiać, ale ja doceniam rozróżnienie, które Terlikowski uczynił. Wszak szczerze bym mu współczuł z powodu złamanego chuja, wszelako nijak nie mogę się zdobyć na empatię, kiedy nieustannie objawia chuja złamanego.
Zgadzam się z Saramonowiczem w całej rozciągłości. Chyba nikt, kto miał przyjemność, czy też raczej okazję zetknąć się z kilkoma pod rząd wypowiedziami zagończyka prawicy — nie wątpi, iż pan Terlikowski cierpi. Cierpienie jego jest wielkie i nieprzerwane. Indukuje je każde, choćby przelotne zetknięcie z rzeczywistością.
Terlikowski nie pochwala rzeczywistości. Ma do niej wiele kardynalnych zastrzeżeń.
Oto fakty: jest sobie Angelina Jolie, kobieta posągowej urody i sporego talentu, ulubienica mas. Lecz także społeczniczka, ambasadorka UNICEF-u, żona i matka. Dla kogoś, kto olśniewającą powierzchownością zarabia na życie, operacja skutkująca przyśpieszoną menopauzą może oznaczać zawodową katastrofę. A nawet jeśli Jolie ostatecznie porzuciłaby aktorstwo — niełatwo jest zrezygnować z pozycji jednej z najpiękniejszych kobiet na ziemi. Dla Terlikowskiego to są kwestie równie odległe jak sąsiednia galaktyka. Ja natomiast też mam piersi, jajniki, cały ten rozrodczy majdan — i pojmuję, jakie będą konsekwencje. Może być tak, że gwiazda zestarzeje się w oczach głodnych sensacji paparazzich.
Kolejny fakt: my, kobiety, jesteśmy do biologicznych atrybutów swej płci przywiązane. Pozbycie się atutów kobiecości — nawet, gdy warunkowane groźbą śmiertelnych chorób — jawi nam się drastycznym okaleczeniem. Nawet, gdy się (jak Angelina) ma środki, by usunięte piersi natychmiast zastąpić nowymi, równie kształtnymi.
Fakt trzeci: gdyby aktorka zechciała, świat nigdy by się o jej operacjach nie dowiedział. Poświeciła swoją prywatność, dobro w Hollywood niezmiernie rzadkie — nie, by wzniecić sensację. Ale by pomóc mniej od siebie sławnym i władnym kobietom uporać się z decyzją.
Ile ją ta decyzja kosztowała — wiedzą tylko najbliżsi.
W to wszystko wskakuje Terlikowski i dalejże chlapać błotem z buciorów. Nie podoba mu się, że za oceanem jakaś kobieta decyduje o swoim ciele i swoim losie. Zapobieganie śmierci w męczarniach (rak, przypominam) uważa pan T. za skrajną głupotę. Gdyby to od niego zależało, zapewne pozwoliłby Angelinie zachorować i umrzeć, a płaczącym nad jej trumną z uśmiechem podsunął chusteczkę.
Angelina, pokarana przez los zabójczymi genami, cierpi zapewne jak diabli. U nas cierpi pan Terlikowski, gdyż świat nie chce się dostosować do jego horyzontów. Owe horyzonty są tak wąskie, że karaluch by w nich utknął.
Dwie pasje. Tylko jedna taka malutka.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze