Piękna nasza Polska cała
LAURA BAKALARSKA • dawno temuJa nie wiem, co my tak narzekamy na swój kraj. Nasi architekci nie dają się wykończyć biurokracji. Nasze wilki są cwańsze od wilków kanadyjskich, a słonki za chwilę pójdą w ślady wilków – bo przecież przetrwają tylko najsprytniejsze. Nawet nasi niepełnosprawni są sprawniejsi od rozpieszczonych kolegów z takiej Szwecji dajmy na to, gdzie drzwi się same otwierają i nie trzeba na wózku pokonywać żadnego slalomu giganta po ruchomych i nieruchomych schodach.
Pamiętacie to hasło: „Nie czytaj gazet – bądź głupszy?”. Do moich obowiązków służbowych należy czytanie prasy. I patrzcie Państwo, jak się wzbogaciłam intelektualnie w ostatnich dniach.Takie „Wprost” mi doniosło na czterech bitych kolumnach, że nieboszczyk Kazimierz Koźniewski był współpracownikiem UB (po pierwsze: ale rewelacja; po drugie: no i co z tego?) i że straszną zbrodnią Koźniewskiego było to, że to on namówił Wańkowicza do powrotu do Polski. Następny tekst z tego samego numeru tygodnika uświadamia czytelnikowi, że w PRL-u notable kradli obrazy z muzeów. Z czego by należało chyba wnioskować, że kiedyś władza wpływała na ludzi demoralizująco, a teraz to ani – ani.
A propos władzy – zastępcą dyrektora Urzędu Morskiego w Szczecinie minister gospodarki morskiej Rafał Wiechecki mianował swojego kolegę z LPR. Do tej pory Wojciech Łuczak handlował rajstopami i telefonami komórkowymi. Teraz będzie się zajmował pogłębianiem toru wodnego i ochroną nabrzeży. Jak władza tak ciężko pracuje, to jej się coś od życia należy, nie? Zwłaszcza za to przygotowanie zawodowe.
Tokujące samce ptaszka słonki były do niedawna ulubionym celem polskich myśliwych. Zabijano je dla piór do ozdabiania kapeluszy, ale głównie dla „uroku wiosennych polowań”, bo od słonek zaczynał się na nie sezon. Urok polowań zbladł wraz z wejściem Polski do Unii. Dyrektywa ptasia zabrania polowania na ptaki tokujące. Myśliwi podnieśli rwetes – to brutalny zamach na ich tradycję. Resort środowiska zamierza złamać europejskie przepisy o ochronie ptaków. Minister powołał się na wyrok Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Stwierdził, że słonka wyprowadza dwa lęgi, to raz, a dwa, że polowania w kwietniu i maju odbywają się przed szczytem sezonu lęgowego, który przypada na przełom czerwca i lipca. Myśliwi zadali sobie trud i 13 maja liczyli latające nad ich głowami słonki. Ile razy policzyli te same samce, zataczające koła w miłosnym amoku nad ich głowami – nie wiadomo. Wiadomo natomiast, po co była ta akcja. Akcja była po to, żeby wykazać, że odstrzał nie będzie szkodliwy. Słonek ci u nas dostatek.
Szanujący się myśliwy powinien mieć na stanie nie tylko piórko, ale i jakieś napoje grzejąco-chłodzące. To pewnie z myślą o nich łódzki Polmos wypuścił wódkę Prezydent Polish z wizerunkiem Pałacu Prezydenckiego. Prawnicy Lecha Kaczyńskiego chcieliby przeciwdziałać, ale wszystko jest legalne. Zgodnie z nowelizacją ustawy o godle, barwie i hymnie Rzeczypospolitej z 2004 roku „dozwolone jest umieszczanie na przedmiotach przeznaczonych do obrotu godła lub barw Rzeczypospolitej w formie stylizowanej lub artystycznie przetworzonej”.Paweł Bińczy, szef delegatury Ministerstwa Skarbu w Łodzi, powiedział:
– Nie piłem tej wódki i jej nie widziałem. Rzeczywiście, etykieta jest niezręczna, ale może jest w tym ukryta jakaś symbolika.
Zapewne jest to podobna symbolika do tej, jaka czai się w przetworzonym przez Jarosława Kaczyńskiego artystycznie hymnie.
Artyści jednak nie mają w Polsce łatwego życia. Oto do konkursu na budynek Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie nie zakwalifikowały się największe gwiazdy światowej architektury. Odpadła ich ponad setka. Wśród nich np. amerykański architekt Richard Meier – laureat Nagrody Pritzkera (takiego architektonicznego Nobla). Żeby wystartować w konkursie, architekt, także zagraniczny, musiał przedstawić świadectwo o niekaralności w Polsce, zaświadczenie, że płaci na ZUS itp. Oczywiście wszystko po polsku. Cudzoziemcy wymiękli, jako rozpieszczeni przez kapitalizm.
Żeby ćwiczyć umysły warszawiaków i wymusić na nich przystosowywanie się do zmian (co w końcu jest warunkiem przetrwania gatunku), Paweł Bromski, radny PiS, chce zmienić nazwę ulicy Marszałkowskiej – odcinka przy Ogrodzie Saskim – na Aleje Kościuszki i Pułaskiego. Tradycja nie ma dla Bromskiego żadnego znaczenia, a co do kosztów operacji, to nie widzi żadnego problemu.
– Przy tym odcinku stoi tylko jeden blok – powiada. – Zresztą mieszkają w nim głównie Wietnamczycy.
Ciekawe, czy mieszkańcy docenią inicjatywę Bromskiego.
Tymczasem były minister spraw zagranicznych Władysław Bartoszewski podarował Zakładowi Narodowemu im. Ossolińskich swoje zbiory biblioteczne. W Warszawie pies z kulawą nogą nie zainteresował się jego archiwum. Chodzi o trzy tysiące książek (wiele z cennymi dedykacjami – np. Dalajlamy, Jana Karskiego, Nowaka-Jeziorańskiego) i drugie tyle egzemplarzy czasopism z czasów wojny, a także archiwum pułkownika Jana Rzepeckiego. Czym pogardziła Warszawa, wziął Wrocław. W razie czego możemy dać Wrocławiowi jeszcze ulicę Marszałkowską.
Tak mnie ta lektura prasy zmordowała, że postanowiłam dla odmiany poczytać jakąś lżejszą gazetkę. Dzięki temu z „Metra” dowiedziałam się, że pewien negocjator policyjny reklamował w sklepie jakiś przedmiot. No i nerwy mu puścili i przylał obsługantowi. Może i człowiek od tego czytania jest i mądrzejszy, ale co się nadenerwuje, tego mu nikt nie zabierze. I w dodatku nie ma ani komu tego zareklamować, ani komu – jak ten negocjator – przylać. Ciężkie jest życie obywatela i czytacza prasy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze