Pierwsza praca
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuKażdy pamięta swoją pierwszą pracę, tak jak się pamięta pierwszą miłość, pierwszy pocałunek lub własne M. Początki są zawsze trudne – nowe miejsce, zajęcie, które nie jest szczytem naszych marzeń, wynagrodzenie adekwatne do małego doświadczenia, nowi ludzie, nie zawsze przyjaźnie nastawieni. Rekompensatą jest pensja, która starcza na minimalne potrzeby, niezależność, wolność, przyjemność kupowania za swoje, nowi przyjaciele i nowe doświadczenia.
Dla studentów pierwszaków sezon na poszukiwanie pracy już się zaczął. Ci przyjezdni muszą coś znaleźć do października – trzeba przecież wynająć mieszkanie, opłacić czesne i mieć na studenckie imprezy. Nie taki diabeł straszny, jak go malują – o swojej pierwszej pracy opowiadają bohaterki reportażu.
Justyna (27 lat, Warszawa), hostessa:
– Hostessą byłam na pierwszym roku studiów. Odpowiedziałam na ogłoszenie w gazecie. Przeszłam krótkie szkolenie. Praca nie była męcząca. Pracowałam w soboty i późnym wieczorem, po zajęciach na uczelni. Promowałam uszczelki do okien w Praktikerze i stałam w regionalnym stroju łowickim na targach, reklamując majonez – to była moja pierwsza praca. Do dziś z uszczelek jestem nie do zagięcia. Ta wiedza czasem się przydaje. Mieszkam co prawda w domu z plastikowymi oknami, które nie wymagają dodatkowego uszczelniania, ale swoją wiedzą służę czasem rodzinie. Tę pracę wspominam miło. Przy naszym stoisku stało wielu mężczyzn – niby zainteresowanych uszczelnianiem okien. Jeden nawet chciał zgłębić temat przy kawie. Za to na promocji majonezu czułam się idiotycznie. Było gorąco, a ja musiałam paradować w łowickim stroju i częstować sałatką z tymże majonezem. Robienie sałatki było przyjemne, ale denerwowało mnie, że ludzie na takie targi przychodzą się tylko najeść i napić, a nie kupić produkt czy wysłuchać informacji o wyrobach danej firmy. Prawie nic nie sprzedałyśmy, a sałatki zniknęły po 5 minutach i trzeba było robić nowe. Dzięki tej pracy stałam się śmielsza i bardziej otwarta, nie wstydzę się rozmawiać z nieznajomymi. Zraziły mnie jednak opóźnienia w płatnościach. Zrezygnowałam. Potem byłam statystką w filmach i reklamach. Teraz pracuję w dziale obsługi klienta.
Monika (32 lata, Pruszków), opiekunka do dziecka:
– Opiekowałam się dwuletnim maleństwem jeszcze przed studiami, w wakacje. Musiałam zarobić na studia zaoczne w Warszawie. Ponieważ zajęcia były tylko w soboty i niedziele, opiekowałam się nim także w roku akademickim. Gdy Filip miał popołudniową drzemkę, wyjmowałam notatki z wykładów i uczyłam się. Praca była bardzo miła i bardzo słabo płatna – 250 złotych miesięcznie. Gdy pomyślę, że mogłam pracować za takie pieniądze, śmieję się sama do siebie. Teraz jestem dyrektorem szpitala dziecięcego i zarabiam dwadzieścia razy więcej. Z mamą tego chłopca do dziś utrzymuję kontakt – zaprzyjaźniłyśmy się.
Marta (23 lata, Warszawa), telemarketerka:
– Nienawidziłam tej pracy. Cały dzień na telefonie. Głos zdarty. Po kilku godzinach już mi się wszystko myliło i mówiłam bez sensu. No bo ile można gadać o tym samym. Sprzedawałam książki. Dziennie wykonywałam ponad 100 telefonów i sprzedawałam kilka książek. Bolała mnie głowa. Powtarzanie tej samej formułki tak weszło mi w nawyk, że zapominałam się, dzwoniąc do mamy, i pytałam ją, czy chce kupić „Dzieła zebrane” Mickiewicza. Jedyną rozrywką było notowanie przez wszystkich telemarketerów śmiesznych i dziwacznych nazwisk i imion z bazy danych osób, do których dzwoniliśmy. Odczytywaliśmy je podczas przerwy na papierosa i tarzaliśmy się ze śmiechu. Zarabiałam nawet sporo – starczało na drobne wydatki, kosmetyki i ciuchy. W pracy wytrzymałam rok – co podobno w telemarketingu jest nie lada wyczynem. Teraz udzielam korepetycji z angielskiego – to o wiele przyjemniejsza i lepiej płatna praca.
Magda (31 lat, Glinojeck), roznosicielka ulotek:
– Pamiętam to jak dziś. Stałam w bramie Uniwersytetu Warszawskiego i rozdawałam ulotki. To była jednorazowa akcja promocyjna tuż przed Bożym Narodzeniem, w trzy godziny zarobiłam 70 złotych. Dłużej zresztą i tak bym nie wytrzymała – była zima, kilkunastostopniowy mróz. Ulotki przyklejały się do rękawiczek, więc trzeba było rozdawać je gołymi rękami. Palce zupełnie kostniały i były czerwone. Po każdej godzinie robiłam przerwę i wpadałam do studenckiej jadłodajni o wdzięcznej nazwie Karaluch na gorącą herbatę. Nie zbierałam na studia ani na życie studenckie, bo na to dawali mi regularnie rodzice. Chciałam się im jakoś odwdzięczyć i zarobiłam na prezenty gwiazdkowe – dla nich i dla brata. Moja dzisiejsza praca jest bardziej interesująca i przebiega w sprzyjających warunkach – jestem dziennikarką.
Kasia (26 lat, Ciechanów), sprzątaczka:
– Wstydziłam się tej pracy. Wstydziłam się, że jestem sprzątaczką i sprzątam biura. Potem się przyzwyczaiłam. Nikt mnie nie znał. Przychodziłam tam wieczorem – praca zaczynała się o 21 i kończyła po 23, włączałam radio i tańczyłam z odkurzaczem. To była dla mnie szkoła życia. Okropne współpracownice – prawdziwe żmije! Obleśni ochroniarze podrywacze. Zakładałam słuchawki na uszy, żeby ich nie słuchać. Najgorsze było mycie toalet. Ludzie są wstrętni! Ciekawe, czy taki porządek po sobie zostawiliby w swojej domowej łazience. Wkrótce mój los się odmienił. Usłyszałam o wolnym etacie w innym biurze, dwa piętra wyżej i złożyłam swoje CV. Dobrze wypadłam na rozmowie kwalifikacyjnej (oczywiście nie wspomniałam o mojej nocnej pracy) i dostałam się na stanowisko handlowca. Pracuję tam do dziś.
Olga (30 lat, Warszawa), ogrodnik:
– Tak mówili na mnie rodzice. Pracowałam na zbiorach owoców we Włoszech: jabłek i truskawek. Wyjeżdżałam co roku na całe wakacje i zarabiałam na kolejny rok studiów. Mogłam mieszkać u rodziców i zamiast pracować w wakacje – wyjeżdżać na wycieczki dla relaksu, ale nie chciałam. Marzyłam o samodzielności. Pracowałam na wynajmowane mieszkanie i utrzymanie. Do rodziców chodziłam tylko na obiadki. Byli ze mnie dumni, choć nie do końca rozumieli moją decyzję. Dzięki tej pracy świetnie znam włoski. W czasie studiów zrobiłam kurs pilota wycieczek i zaczęłam jeździć do Włoch. Na jednej z takich wycieczek poznałam Rafała, który jest teraz moim mężem. Śmieję się, że trzeba było mi wyjechać aż do Włoch, żebym go poznała, chociaż oboje jesteśmy z Warszawy i nawet studiowaliśmy na tym samym kierunku, tylko w innych grupach.
Lena (22 lata, Grędzice), recepcjonistka:
– Odpowiedziałam na ogłoszenie z gazety. Był duży odsiew, ale jakoś mi się udało. Sama w to nie wierzyłam. Okazało się, że dostałam te pracę, bo spodobałam się szefowi. Proponował mi kolację, klepał po kolanach, chciał nawet wynająć mi swoje mieszkanie w centrum. Pochodzę z małej wsi. Byłam przerażona. Nie wiedziałam, jak powinnam zareagować. Zależało mi na pracy, bo musiałam opłacić czesne, mieszkanie też by się przydało, ale nie chciałam być niczyją utrzymanką. Nie chciałam seksem płacić za studia i mieszkanie. Wytrzymałam miesiąc. Zwolniłam się. Zraziłam się do Warszawy, bo źle mnie przyjęła. Teraz udzielam korepetycji z polskiego i cały czas szukam poważniejszej pracy. Na rozmowę kwalifikacyjną przychodzę tylko wtedy, gdy będzie ją przeprowadzać kobieta.
Ela (24 lata, Suwałki), bileterka:
– Dzięki tej pracy poznałam wspaniałych ludzi, którzy do dziś są moimi przyjaciółmi. Na pierwszym roku studiów koleżanka poprosiła mnie, żebym poszła z nią na rozmowę kwalifikacyjną i dodała jej otuchy. W drodze namówiła mnie, żebym też startowała na to stanowisko. Spróbowałam i udało się. Było mi głupio, bo mojej koleżance się nie powiodło. To było najprzyjemniejsze z miejsc, w których pracowałam. Za darmo miałam wszystkie pokazy filmowe – pracownicy kina oglądali nowości jeszcze przed pokazem premierowym. Mogłam załatwiać tanie bilety dla rodziny i znajomych. Do południa nie było tłoku, więc mogłam się spokojnie uczyć. Zarabiałam niewiele, ale na studenckie życie starczało. Praca z ludźmi sprawiła, że przestałam się ich bać. Do tej pory, gdy idę do kina na jakiś film, miło wspominam tamte czasy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze