Pokolenie XXI
ANNA MUZYKA • dawno temuJestem świeżo upieczoną absolwentką wyższej uczelni na tzw. prestiżowym kierunku. Od dwóch i pół roku pracuję i utrzymuję się samodzielnie. Mam dyplom w kieszeni, energię i odpowiedni wiek - co powinno być moim atutem na rynku pracy, i... permanentnie pusty portfel. Żyję w dużym mieście, w wynajmowanym na spółkę mieszkaniu. Ciągła konieczność przeliczania każdej złotówki jest frustrująca.
Od dwóch i pół roku pracuję i utrzymuję się samodzielnie. Mam dyplom w kieszeni, energię i odpowiedni wiek, co powinno być moim atutem na rynku pracy, i… permanentnie pusty portfel. Żyję w dużym mieście, w wynajmowanym na spółkę mieszkaniu. Ciągła konieczność przeliczania każdej złotówki jest frustrująca.
Moja babcia zwykła mawiać, że dziwna ze mnie kobieta. Nie mam tony ciuchów, nie spędzam przed lustrem więcej niż piętnaście minut dziennie, a na samą myśl o zakupach robi mi się niedobrze. Dosadnie uświadomiłam to sobie miesiąc temu, podczas kolejnej w mojej karierze przeprowadzki. Przewiezienie moich rzeczy zajęło raptem kilka godzin, z czego znaczną większość czasu stanowiło stanie w korku. W tym samym czasie moja współlokatorka potrzebowała całego weekendu kursowania i rozpakowywania rzeczy na zmniejszającej się w zastraszającym tempie wolnej powierzchni naszego nowego M-3.
Jestem świeżo upieczoną absolwentką wyższej uczelni na tzw. prestiżowym kierunku studiów. Od dwóch i pół roku pracuję i utrzymuję się samodzielnie. Mam dyplom w kieszeni, energię i wiek — co powinno być moim atutem na rynku pracy, i… permanentnie pusty portfel. Żyję w dużym mieście, w wynajmowanym na spółkę mieszkaniu. Zasadniczo nie mam większych powodów do narzekania, nie mniej jednak ciągła konieczność przeliczania każdej złotówki bywa czasami frustrująca.
Kiedy w telewizji triumfy popularności święciły seriale o młodych, przebojowych singielkach, z Magdą M. na czele, mnie bez przerwy zastanawiało, jak to możliwe, że będąc koło trzydziestki mają własne mieszkania, sterty modnych, więc pewnie super drogich ciuchów, rewelacyjnie rozwijające się kariery i oczywiście mnóstwo czasu na rozwijanie swoich pasji. Minęło kilka lat, a moje życie przypomina to serialowe jeszcze mniej niż wtedy. No cóż, w zasadzie dalej mogę rozwijać swoje pasje: książki czytam w tramwajach (ale tylko przy krótkich trasach, przy dłuższych automatycznie zasypiam), dzięki mp3 mogę poznawać nową muzykę, a wszystkie inne rzeczy na dobrą sprawę mogę robić po nocach. Wszak sen jest przereklamownany! Jak będę mieć farta, to może uda mi się trafić na jakąś taryfę nocną i za karnet na squasha zapłacę mniej niż wieczorami.
Obserwując moich znajomych dochodzę do wniosku, że wiara w łatwy sukces u niektórych jednak nie zna granic. Pamiętam takich, którzy w każde wakacje wylegiwali się na plażach w Turcji, kiedy inni, chcąc odciążyć rodziców, pracowali, żeby odłożyć pieniądze na utrzymanie na studiach i własne potrzeby. Łudziliśmy się, że po studiach wysiłki nas wszystkich zostaną zweryfikowane. A tymczasem stało się tak, ale… połowicznie. Znaczna większość z nas, łapiących każdą możliwą fuchę, faktycznie ustabilizowała się zawodowo, zdobywa już (nie) pierwsze szlify, czasem bywamy doceniani, czasem właśnie nie. Ale, o ile większość z nas jakoś wiąże koniec z końcem, to raczej ciągle funkcjonujemy w tej szarej, przeciętnej masie. Tym bardziej frustrujące jest widzieć naszych byłych już kolegów z uczelni, którzy prosto po odebraniu dyplomów wyjechali na egzotyczne wakacje, po powrocie dostali ciepłe posadki w firmach rodziców. Cóż, nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.
Żeby nie poddawać się temu pesymistycznemu zawodzeniu, zaczęłyśmy ze znajomą wyszukiwać pozytywów tej sytuacji. I kilka plusów udało nam się znaleźć. Nadwyżka potrzeb nad dochodami wymaga od nas sporej ilości sprytu i umiejętności rozplanowania domowych minibudżetów. Nie należy pomijać rozwijania decyzyjności, niezwykle istotnej w sytuacji, gdy nie ma opcji, żeby starczyło na wszystko. Dodatkowo człowiek nie mebel, musi czasem się ruszyć i coś zrobić dla siebie, bo inaczej zwariuje. Oczywiście, gdybym miała możliwość, to już dawno zjechałabym całą Azję i pół Afryki, ale póki co nie pogardzę wycieczką w rodzinne Karkonosze. Zamiast balu sylwestrowego mamy imprezę przebieraną, po której wszyscy sąsiedzi uśmiechają się widząc nas na klatce schodowej.
Oczywiście nie dajemy się też otumanić nadmiernemu konsumpcjonizmowi. Więcej przedmiotów = więcej potencjalnych rzeczy, które trzeba odkurzać, pakować, rozpakowywać, a na koniec i tak zawsze są nie tam, gdzie być powinny i trzeba non stop odgruzowywać całe mieszkanie.
Mam 25 lat i pochodzę z pierwszego pokolenia, które komunizmu nie pamięta w ogóle albo ledwie przez mgłę. Z jednej strony co chwila wysłuchujemy, ile mamy szczęścia, że omija nas wielogodzinne wyczekiwanie w kolejkach, pustki w sklepach, inwigilacja. Z drugiej sami zaczynamy dostrzegać, że świat się zmienił, ale ci, którzy mieli nas go uczyć — już nie. Wiedza przekazywana nam w szkołach, mentalność z domu i ulic bardzo często zupełnie nie odpowiada oczekiwaniom, jakie są nam później stawiane. Ale może zamiast narzekać i podchodzić do tego z postawą roszczeniową, po prostu robić dalej to, co się robi, starać się być coraz lepszym, szukać nowych rozwiązań. I przede wszystkim — nie marnować całego życia na marudzenie, co moglibyśmy zrobić, za to skoncentrować się na tym, co możemy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze