Zatankuj komplementy
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuNiektóre kobiety potrzebują ciągłych zapewnień, by móc uwierzyć, że mają piękny brzuch, nos, śliczne paznokcie. Potrzebują dowartościowującego paliwa, by czuć się szczęśliwe. Wbrew obiegowym opiniom pochwały wcale nie prowadzą do zarozumialstwa, one leczą z kompleksów, dają siłę, wiarę we własne możliwości i radość z życia. Przeczytajcie, jak bohaterki tego artykułu tankują komplementy i jak leczą swoje kompleksy.
Niektóre kobiety potrzebują ciągłych zapewnień, by móc uwierzyć, że mają piękny brzuch, nos, śliczne paznokcie. Potrzebują dowartościowującego paliwa, by czuć się szczęśliwe. Dobrze, gdy wokół nich pojawiają się osoby, które dostarczają im tego paliwa w odpowiedniej dawce. Wbrew obiegowym opiniom pochwały wcale nie prowadzą do zarozumialstwa, one leczą z kompleksów, dają siłę, wiarę we własne możliwości i radość z życia. Przeczytajcie, jak bohaterki tego artykułu tankują komplementy i jak leczą swoje kompleksy.
Patrycja (24 lata, „Mokra” z Falenicy):
— Mam pewną kłopotliwą przypadłość. Pocą mi się dłonie i stopy. Myślałam, że to przejdzie z wiekiem. Nie przeszło i zaczęło mi coraz bardziej przeszkadzać. Jestem nieśmiała i bardzo się denerwuję, gdy mam kogoś poznać, z kimś się przywitać. Wtedy właśnie pocą mi się dłonie. Im bardziej myślę, że za chwilę komuś podam mokrą rękę, tym bardziej mi wilgotnieje. Wiem, że taka spocona dłoń jest bardzo nieprzyjemna. To samo ze stopami. Gdy przychodzę do kogoś w gości i zdejmuję buty, zostawiam na podłodze mokre ślady. Bardzo mi wtedy wstyd. Mam ciągle mokre skarpetki lub rajstopy. To dziedziczne, bo moja mama ma ten sam problem. Prawdopodobnie powinnam iść z tym do lekarza, bo może to wynik złego krążenia. Znalazłam na to inny sposób i moje mokre dłonie i stopy już mi tak nie przeszkadzają. Z kompleksu wyleczył mnie mój chłopak. Nie zważając na to, czy moje kończyny są wilgotne, czy nie, codziennie je całował. Zaczynał już rano, gdy tylko się obudził, a potem robił to przy każdej nadarzającej się okazji. Na początku oblewały mnie jeszcze większe poty, tak się tym denerwowałam. Teraz już mnie to nie krępuje. Zauważyłam również, że moje dłonie i stopy są coraz częściej suche. Im mniej o nich myślę i mniej denerwuję się tym, że mogą być mokre, tym mniej się pocą. Rafał pokazał mi, że mokre dłonie i zimne, spocone stopy to nieistotny szczegół, więc przestałam się tym przejmować.
Magda (25 lat, „Piersiasta” z Warszawy):
— Zanim poznałam mojego męża, zbierałam pieniądze na operację zmniejszenia piersi. Mam czym oddychać i zwracam na siebie uwagę. To mi bardzo przeszkadzało, zwłaszcza na rowerze, na spacerze lub w pubie. Miałam dosyć męskich docinków. W sklepach z bielizną nie mogłam sobie niczego dopasować. Nie było mojego rozmiaru: 75G. Szyłam sobie staniki u krawcowej. Przestałam chodzić na siłownię, a na rowerze jeździłam tylko późnym wieczorem. Unikałam nawet imprez tanecznych, chociaż lubiłam taniec. Moją garderobę można było określić jednym słowem: worki. Obszerne swetry, za duże koszule, żadnych dekoltów, luźne bluzki i sukienki. Pewnie poszłabym na operację, gdybym nie spotkała Filipa. To on doprowadził do tego, że powoli zmieniam zdanie na temat swojego biustu. Nie jestem z niego dumna, nadal wolałabym mieć mieszczące się w męskiej dłoni C, ale nie wstydzę się już tak obsesyjnie moich piersi. Zmieniłam ciuchy, wkładam obcisłe koszulki z dekoltem, opalam się na plaży i chodzę na basen. Filip uwielbia mój biust, bez przerwy prawi mi komplementy, wręcz rozmawia z moimi piersiami, doprowadzając mnie do śmiechu. Jesteśmy ze sobą już cztery lata, od roku jest moim mężem. Planujemy dziecko. Ciekawe… o ile numerów zwiększy mi się miseczka. (śmiech)
Kamila (23 lata, „Piegus” z Warszawy):
— Nie należę do piękności. Co tu dużo mówić. Pokręcone rude włosy w nieładzie, szare oczy, krótkie, jasne rzęsy, wąskie usta, chude, wystające kości, duże stopy i to, czego najbardziej w sobie nie znosiłam – piegi. Na twarz nakładałam więc maskę – mocny makijaż składający się głównie z grubej warstwy fluidu, kilkakrotnie aplikowanego pudru. Wyglądałam jak gejsza lub jak aktor w antycznym teatrze. Teraz kocham swoje piegi. Wiem, że są moim atutem, wyróżniają mnie z tłumu. Dzięki nim jestem bardziej dziewczęca, podkreślają moją karnację i kolor oczu, a także rude loki. Czynią mnie osobą interesującą. Mój pogląd na temat piegów zmienił się, gdy zakochał się w nich Andrzej. Nazywał mnie „Maczkiem” i wynajdował na moim ciele najbardziej oryginalne piegowe kształty. Był dosłownie obsesyjnie zafascynowany moimi piegami. Jego ulubioną plamką jest ta tuż przy kąciku ust – nazwał ją „całuśną”. Od niej zaczyna całowanie, a dopiero potem całuje mnie w usta. To dziwne, że musiałam kogoś poznać, żeby uwierzyć, że moje piegowate ciało jest atrakcyjne. Widocznie potrzebowałam potwierdzenia lub raczej przekonania jakiegoś mężczyzny. To dobrze, bo w tych piegach naprawdę mi do twarzy. Teraz celowo podkreślam ich kolor, gdy zakładam coś szarego lub zielonego.
Ela (22 lata, „Grubaska” z Olsztyna):
— Co myślą o sobie nastolatki, które nie są szczupłe, nie mają tyle silnej woli, żeby się odchudzić, lubią jeść i w genach mają zapisaną otyłość? Są wciąż z siebie niezadowolone. Ja też taka byłam. Zazdrościłam moim koleżankom z klasy, że wystają im kości biodrowe, że mają małe tyłki i płaskie brzuchy. Słuchałam ich opowieści o drakońskich dietach i coraz to bardziej dziwacznym menu. Ja wolałam ćwiczyć, pływać, biegać. Byłam umięśniona, ale nie chuda. Ubolewałam nad tym, a mój brak powodzenia u płci przeciwnej zrzucałam na karb mojej tuszy. Kiedyś odbyłam zupełnie przypadkową rozmowę z tatą, która bardzo mnie dowartościowała i zmieniła mój pogląd na większe rozmiary. Tata obejrzał się na ulicy za grubaską, dziewczyną z dużym, falującym biustem, obfitymi udami i wystająca pupą, dość niską i okrągłą. Byłam tym zdziwiona. Zaczął mi tłumaczyć, że mężczyźni kochają kobiece kobiety, uwielbiają ich krągłości. Poza tym zwrócił moją uwagę na jej uśmiech, na to, że ona jest zadowolona z życia i że to się czuje. Pamiętam, że powiedział: „lepsza taka roześmiana grubaska niż smutna chuda szkapa, która ma głowę zaprzątniętą wiecznym odchudzaniem”. Nie wiem, czy tata zrobił to celowo, w każdym razie podziałało. Zaczęłam patrzyć na siebie inaczej. Bawiłam się na dyskotekach, szalałam na aerobiku, jeździłam na żagle. Byłam uśmiechnięta i bardziej pewna siebie. Przestałam wsłuchiwać się w opowieści moich koleżanek o dietach cud. Bez oporów prosiłam w sklepie o rozmiar 42. Wraz z moją odmianą przyszła miłość. Mariusz też nie należy do chuderlaków. Jest aktywny, wysportowany, ale ma spory brzuszek, bo lubi tłusto zjeść. W ogóle mi to nie przeszkadza, bo zwracam uwagę na jego inne przymioty. Nie ograniczamy jedzenia, bo lubimy próbować. Czerpiemy z życia radość i jesteśmy szczęśliwi. Tak jest lepiej. Żyjemy na pełnych obrotach i robimy to, na co mamy ochotę. Do niczego się nie zmuszamy. Jest nam dobrze ze sobą i ze swoim ciałem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze