Polacy to naród idiotów
MARTA KOWALIK • dawno temuRok szkolny na finiszu. Nachodzi mnie coczerwcowa refleksja: po co nam właściwie taka edukacja? Matura z polskiego na przykład. Jakąż to umiejętność sprawdza porównanie Izabeli Łęckiej z inną bohaterką, jeśli maturzysta ani jednej, ani drugiej tak naprawdę nie zna, ale przeczytał ściągę w sieci? A jak nie przeczytał, to dostał fragment, w którym wszystkie informacje niezbędne do zdania egzaminu są czarno na białym? Bo nie zdać może tylko ktoś o IQ słoika kiszonych ogórków.
Od starożytności ludzie zawsze biadolą, że nowe pokolenie to idioci – nie to, co my… Przyłączę do tego chóru. Też uważam, że wśród tegorocznych maturzystów jest masa idiotów. I to nawet nie jest ich wina. Nie jest to też wina nauczycieli oraz rodziców, ale tych tytanów intelektu, którzy układają programy nauczania i wytyczają przed polskim szkolnictwem rozmaite cele. Na przykład cel taki, żeby osiemdziesiąt procent populacji miało maturę. A po co? — zapyta ktoś przytomny. A po to, żebyśmy statystycznie wyglądali na inteligentów, społeczeństwo wykształcone i o szerokich horyzontach. Że tak naprawdę jesteśmy głupsi od naszych dziadków, z których maturę miała jedna czwarta, albo nawet mniej? Kto to sprawdzi?
Taka matura z matmy. Dostajesz wszystkie wzory, tablice, sam musisz tylko zapamiętać kolejność wykonywania działań, a i to niekoniecznie. W zasadzie nie wiem, co ten egzamin sprawdza. Czy ładnie zaznaczasz krateczki na karcie odpowiedzi? Czy arkusz nie jest pozaginany? Czy pismo czytelne i w dobrą stronę przechylone? Bo coś w końcu pewnie sprawdza, inaczej byłoby to już całkowicie bez sensu.
Czytam właśnie, że prezydent dużego polskiego miasta z satysfakcją obwieścił, iż wszyscy chętni tegoroczni absolwenci gimnazjów znajdą miejsce w liceach. No i z czego ten mądrala się cieszy? Dlaczego niby wszyscy chętni mieliby iść do liceum? Dlaczego mają potem podchodzić do matury? A potem może jeszcze na studia? A potem do pośredniaka, bo kto chciałby zatrudnić ludzi, którzy raczej powinni udać się na kurs układania kafelków? I żeby nie było, fachowców od układania kafelków bardzo szanuję.
Za moich czasów oczywiście idiotów było wielu, ale lądowali na obrzeżach systemu edukacji i nikt nie wbijał im na siłę wiadomości o fraszkach Kochanowskiego i wektorach. Szli do szkoły zawodowej i czasami nawet stamtąd ich wyrzucano, bo bywali za głupi na otrzymanie świadectwa. Dziś mój kolega, który do ósmej klasy szkoły podstawowej nie był pewny, czy jest Krzysztofem czy może Krzyżtowem, byłby pewnie uważany za jednostkę wielce oryginalną i przedstawiciela ortograficznej awangardy.
Tyle teraz wszyscy mówią o tym, że nie wiedza, a umiejętności się liczą. Niby prawda, ale żeby tak zupełnie nic nie wiedzieć? Tylko czytać i analizować wykresy oraz tabelki? Ktoś powie, że to postęp, bo odeszliśmy od bezmyślnego wkuwania. No i co z tego? Od stuleci w dobrym tonie było znać pewne cytaty i umieć rozpoznać, kto daną frazę stworzył. Dzisiejsi maturzyści nie muszą rozpoznawać niczego, bo przecież zawsze dostaną tekst. Na liście lektur zrobiono zaś taki pogrom, że nawet słowa Być albo nie być zostaną uczniowi odpuszczone, bo przecież Hamleta już czytać – poważnie! – nie trzeba. A to nie jest jakiś tam cytacik, ale fundamentalne pytanie ludzkości, które każdy z nas sobie, choć może nie tak poetycko, od czasu do czasu zadaje.
Argument, że nasze szkolnictwo jest i tak na wysokim poziomie, bo gdzieś tam w Anglii czy innych Stanach polskie dzieci brylują, niestety może przekonać tylko kogoś, kto nie wie nic o tamtejszych systemach edukacji. Te szkoły, do których trafiają polscy uczniowie, to zazwyczaj najgorsze z możliwych placówek (gdzie niby od ręki przyjmują emigrantów?). W lepszych, zazwyczaj prywatnych, młodzież uczy się literatury renesansowej, łaciny i wyższej matematyki. Z tajemniczych przyczyn tamtejsi rodzice uważają, że to wiedza przydatna, jeśli chcesz być w elicie. No, ale u nas nie ma żadnej elity, są za to miliony studentów podejrzanych uczelni.
Nie było tak zawsze. Nasi dziadkowie przykładowo uczyli się w gimnazjum Pana Tadeusza na pamięć i potrafili udowodnić twierdzenia logiczne. Chyba ich to nie zabiło? A jak się któryś nie nauczył, to dostawał w tyłek, a potem wylatywał. Nie nawołuję oczywiście do katowania dzieci, ale przypominam, że teraz nauczyciele nie mogą nic zrobić, gdy przyplącze im się do szkoły ktoś, kto uważa, że posiadanie matury jest fundamentalnym prawem człowieka, coś jak wolność zgromadzeń i wyznawania najgłupszej nawet religii. Zostawisz takiego na drugi rok, to cię poda do sądu albo przynajmniej do kuratorium. Potem pracodawcy ze zgrozą pytają, kto tych ludzi uczył.
A ja raczej zapytam, kto im pozwolił przedłużać edukację? Dlaczego w wieku lat szesnastu, czyli po gimnazjum, nie poszli do jakiejś pracy? Zamiast tego wydaje się miliony na to, by próbować nauczyć ich analizy poezji albo układu pierwiastków. A jak się to nie udaje, to obniża się poziom zadań maturalnych, żeby jak najwięcej osób zdało. Na przykład w zeszłym roku dwadzieścia procent maturzystów oblało matematykę, a dziesięć polski. W związku z tym postanowiono, że tym razem trzeba dzieciom oszczędzić stresu i dać takie zadania, aby małpa wyposażona w kalkulator była w stanie uzyskać odpowiednią ilość punktów i dostać papier zaświadczający, że osiągnęła wysoki stopień dojrzałości intelektualnej. A co z tego wszystkiego wyniknie? Zobaczymy za trzydzieści lat, gdy ci idioci z maturą będą nami rządzić.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze