Dopalacze i inni życia podkręcacze
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuPopularność dopalaczy nie jest przypadkowa, nie narodziła się z chwilowej mody. Dopalacze dojrzewały w naszych mózgach od dawna. Robiono dla nich miejsce już od chwili, w której się urodziliśmy. Za ich praprzodków uważa się tran i Vibovit. To nie nasza wina, że bierzemy. A bierzemy przecież wszyscy. Lista substancji, od których można się uzależnić, nie ma końca.
Popularność dopalaczy nie jest przypadkowa, nie narodziła się z chwilowej mody. Dopalacze dojrzewały w naszych mózgach od dawna. Robiono dla nich miejsce już od chwili, w której się urodziliśmy.
Zaczyna się od matki, podającej dziecku witaminy. Najpierw miała tran, prekursor dopalacza, potem cudowny proszek z saszetki, którą wyjadało się paluchem. Dziś matka ma więcej możliwości: serki na zdrowe kości i zęby, witaminy pod każdą postacią, soki, witaminizowane kaszki na zdrowe rośnięcie. Dobra ręka podaje dziecku suplement na lepsze życie już od chwili narodzin.
Po okresie dziecięctwa przychodzi czas na samodzielne żywienie. Pełni trujących fast foodów, nawaleni cukrem, złymi węglowodanami i w ogóle całą rozwijającą się nieustannie tablicą Mendelejewa, organicznie tracimy siły na życie. Co za szczęście, że mamy napoje energetyzujące, kawę i cukierki z guaraną. Organizm coś tam do nas mówi, prosi: nie żryj świństwa, ale jego błaganie można uciszyć kolejną trucizną.
I można lecieć dalej. Harder, better, faster, stronger!
Dalej. Masz za dużo obowiązków i za mało snu, zbyt rozbuchane ambicje, na karku oddech konkurencji, urząd skarbowy, a może kredyt na sto lat? Albo ciągniesz trzy kierunki naraz, w tym prestiżowe Bierność i Poddaństwo na Uniwersytecie w Kieracie? Napoje energetyzujące już przestały na ciebie działać?
Czy co rano masz ochotę wstrzykiwać sobie kawę do tętnicy na udzie?
Nie masz siły na życie?
I na to jest lekarstwo. Zarzucasz prozak czy coś podobnego i już, możesz pracować. Znów jesteś funkcjonalny, jędrny, sprężysty, wydajny i szeroko uśmiechnięty. Takiego właśnie świat lubi cię najbardziej.
Co z tego, że znów zlekceważyłeś głos swojego ciała? Po co mielibyśmy dożywać późnej starości? Starość jest niemodna i brzydka.
Wszystko można bezkarnie. Na każdy ból jest inny lek, dostępny w aptece bez recepty. Boli cię wątroba? Po co zmieniać nawyki żywieniowe, skoro można przecież zarzucić pigułkę? Nie możesz zasnąć? Po co szukać przyczyn, jak można przyćpać melatoninę i zasnąć kolorowymi, chemicznymi snami? Nie czujesz się szczęśliwy? Nie przyglądaj się swojemu życiu. Zjedz sobie prozak. Kłopoty z potencją? Możesz wrzucić viagrę. Jeśli wypadają ci włosy, w aptece są leki i na tę dolegliwość. W aptece mają nawet przerobiony na tabletki i pigułki czosnek, pokrzywę i zieloną pietruszkę, jakby świat miał się zaraz skończyć – wszystko już syntetyzują i pakują w piguły. Zupełnie, jakbyśmy byli kosmonautami rzeczywistości i musieli żyć przez aptekę. Apteka mówi: uzdrowię cię, wyleczę i dam ci życie wieczne. W aptece mają nawet lekarstwa na choroby, których nie znają lekarze.
Do tego kultura popularna, która kształtuje naszą świadomość znacznie silniej niż Jezus Chrystus z prorokiem Mahometem razem wzięci. Oto nowy Mesjasz: Supermen i jego kolejne wcielenia! Spiderman, Terminator-Gubernator, James Bond i inni – nadludzcy, dobrzy, mądrzy i piękni, umięśnione wcielenia platońskiej triady. Mogą wszystko. Poprzeczka została zawieszona wysoko, bardzo wysoko. Nie wierzycie? Ostatnio w kiosku na wystawie o moją uwagę walczyli Święty James Bond ze Świętym Jerzym Popiełuszką. Sacrum miesza się z profanum na każdym kroku. A zasłyszany ostatnio żarcik: Ogłoszono imiona nowych Trzech Królów: Drinking, Smoking and Fucking. Czy wizerunek nowych Trzech Królów nie powinien wisieć na sztandarach wszystkich tych, którzy polegli na wojnie z dopalaczami i innymi magicznymi substancjami, zmniejszającymi ból istnienia czy też – zależnie od potrzeb – upiększającymi rzeczywistość?
To przecież nie nasza wina, że bierzemy. A bierzemy przecież wszyscy. Sportowcy szukają niewykrywalnych środków dopingujących i kiedy je tylko znajdą, dopingują się ochoczo, aktorzy porno wstrzykują sobie w penisy viagrę, muzycy z orkiestr zarzucają środki uspokajające, studenci się amfetaminują, kulturyści sterydują, Tiger Woods podkręca sobie operacyjnie wzrok, Angelina Jolie bierze na przeczyszczenie, Tricky pali jointy, a Bill Clinton też palił trawę, ale się nie zaciągał. Inni jeszcze wstrzykują sobie botoks, żywią się suplementami diety ze sklepu ze zdrową żywnością, wklepują w policzki kremy z embrionów, piją hektolitry kawy albo zjadają sześć opakowań tabletek od bólu głowy dziennie. Lista substancji, od których można się uzależnić, nie ma końca. Jesteśmy ofiarami wpajanego nam od urodzenia przekonania, że wszystko, co zdrowe, dobre i dające szczęście, przychodzi z zewnątrz. Standardy wyglądu i zachowania ustalają niedościgłe wzorce, którym nie sposób sprostać: można się tylko sfrustrować. A żeby zapomnieć o frustracji, o parszywym, złym świecie, w którym nigdy nie będziemy tacy, jak powinniśmy być… Co można zrobić, no co? Zabawić się, by zapomnieć. A żeby podkręcić zabawowy potencjometr na maksa i zabawić się jeszcze lepiej, jeszcze bardziej wydajnie, można sobie coś wrzucić: mamy przecież środki na sny o lataniu, na poczucie bycia nadczłowiekiem, na wszystko.
Do tego kłamstwa, wszędzie kłamstwa! Mama, tata, pani w szkole i nawet ksiądz proboszcz mówili, że narkotyki i alkohol są złe i że się od nich umiera – najczęściej na dworcu, w kałuży własnego moczu. Ale ty wrzucasz sobie coś pierwszy raz i czujesz swoją omnipotencję, nadludzką moc, wreszcie masz chęć do życia i właściwy napęd. Podoba ci się. Co oni tam wiedzą, przecież nie powiedzieli ci, że narkotyki i alkohol są świetne! Masz pełną kontrolę, więc znów bierzesz jakiś suplement życia emocjonalno-duchowego i jest świetnie! Czujesz się okłamany: miało być strasznie, miał być upadek, a jest raj na ziemi!
A potem nagle lądujesz za kratami za jointa, zamykają ci okoliczny sklep z dopalaczami, rozpada ci się rodzina, AA cię zaprasza na mityngi, masz pierwszy zawał, wylew i stłuszczoną wątrobę, a jeśli miałeś mniej szczęścia, rzeczywiście umierasz w kałuży swego moczu na dworcu. Za dużo witamin, człowieku, przesadziłeś, przedobrzyłeś, przestymulowałeś się, zużyłeś, żyłeś zbyt łapczywie, za wiele chciałeś przeżyć i zbyt głęboko, za głośno i za często pragnąłeś się śmiać, za dużo siły mieć.
No co ty, chciałeś być lepszy od samego Supermena?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze