Czas jako problem płci
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuPrzyczyną wszelkich kłótni są podobieństwa, nie różnice. Dramat rozgrywa się przy drobiazgach dokonywanych wspólnie, jak na przykład wyjście z domu. Każdy, kto choć raz podejmował tę heroiczną czynność razem z połowicą wie, czym to pachnie, więcej, błaga litościwego Stwórcę by namieszał coś z czasem, wyciął z dnia jakąś godzinkę, a najlepiej teleportował nieszczęśnika wraz z wybranką wprost do restauracji.
Przyczyną wszelkich kłótni są podobieństwa, nie różnice. Każdy weteran walk w związku czy nawet małżeństwie wie, że spór rodzi się z konieczności działania.
Kłótni nie rodzą rzeczy wielkie – gdy facet, na przykład, dopina ogromny projekt w przedsiębiorstwie, partnerka przycupnie grzecznie, choćby ten tarzał się w ściółce celem odreagowania. To wiemy. Dramat rozgrywa się przy drobiazgach dokonywanych wspólnie, jak na przykład wyjście z domu. Każdy, kto choć raz podejmował tę heroiczną czynność razem z połowicą wie, czym to pachnie, więcej, błaga litościwego Stwórcę by namieszał coś z czasem, wyciął z dnia jakąś godzinkę, a najlepiej teleportował nieszczęśnika wraz z wybranką wprost do restauracji lub chociaż w chłód i smród chodnika. Oto mężczyzna stoi, już w butach i płaszczu, spoglądając oczyma rozszerzonymi z niedowierzania na zaaferowaną kobietę. Ta kręci się, jakby w jej ciele raptem puściły wszystkie sprężyny, gania do łazienki, wykonując przed lustrem skomplikowane sekwencje najdziwniejszych grymasów, poprawia szminkę, następnie, koniecznie zmienia kolczyki, grzebie w torebce i ocenia jakość manicure, niemal oszalała z przejęcia. Dodajmy cały majdan, który należy zabrać ze sobą, rozliczne pytania z tym o wygląd na czele – facet nieodmiennie odpowiada „piękna jesteś”, choć w głowie ma skojarzenia z wiedźmą albo morską rają. Tak mijają minuty i dopiero, gdy męska głowa znajduje się o krok od pęknięcia, pada zbawcza komenda. Idziemy.
Gdyby w tej chwili dało się zwyczajnie zjechać windą i ruszyć na miasto, życie byłoby ciut lepsze. Niestety, dokładnie w chwili, gdy kobieta dopełniła rytuału opuszczania domostwa, facet zaczyna się wracać. Czyni to zawsze i można pomyśleć, że w tych nawrotach po portfel, papierosy czy rzecz tak niezbędną na romantycznej kolacji, jak scyzoryk, zapisany został pradawny mechanizm, wyrastający jeszcze z czwartorzędu. Chłop więc zawraca, czasem i trzy razy, doprowadzając swoje kochanie na skraj obłędu. Potem idą tak, siedzą i jedzą z bombami zegarowymi w brzuchach.
Pozornie, dychotomii „grzebanie się – wracanie” dałoby się uniknąć na szereg prostych sposobów. Wystarczyłoby, gdyby facet poszukał portfela ze scyzorykiem wcześniej, kiedy oszalała na swoim punkcie partnerka grzęźnie w poprawianiu własnej urody. Albo dajmy jej ustąpić, niech wyjdzie niemalowana i w tych gorszych kolczykach, przecież i tak będzie trzeba się wrócić, zrobi się na bóstwo w czasie, gdy miłość życia będzie miotać się po mieszkaniu, szukając swojego drobiazgu. Nikomu takie rozwiązanie nie przyjdzie do głowy, więcej, próba realizacji zakończy się katastrofą daleko większą niż zwyczajna awantura i niedawni zakochani pójdą na dno wraz ze szczątkami Titanica własnego związku.
Tego zjawiska nie wytłumaczy najbardziej nawet giętki psycholog. Prawdy należy szukać gdzie indziej. Mianowicie, uważam, że kobieta i mężczyzna żyją w dwóch różnych czasach. Dosłownie. Nie ma tu jakiejkolwiek przenośni czy metafory, trzy wymiary są dla nas wspólne (szerokość, wysokość, długość), za to czas biegnie w zgoła inny sposób. Kobieta, krzątająca się po domu słusznie sądzi, że wszystkie jej wysiłki zajmują minutę, może dwie. Facet jej oczekujący doświadcza znacznie dłuższego upływu czasu, od pół godziny w górę. Oboje mają rację. Jak to możliwe? Czas płynie dla każdej z płci, my jednak odnosimy złudne wrażenie, że jest tylko jeden dla dwojga. Bzdura? A skąd!
Mówiąc w dużym skrócie, zdolności przystosowawcze ludzkiego mózgu przerastają poznawcze. Na przykład, powszechne są historie ociemniałych, którzy odmawiają uznania własnego kalectwa, utrzymując, że widzą świetnie, tylko cały czas ktoś rzuca im kłody pod nogi. Wlezą w ścianę a nie w drzwi? – bo nagle zgasło światło. Wywrócą się o krzesło? – tylko dlatego, że zostało skrycie przestawione. Wbrew pozorom, znajduje się w tym głęboka mądrość, ta sama, która każe starcowi wierzyć, że nigdy nie umrze – nasze mózgi wiedzą lepiej od nas, że czasem lepiej żyć w kłamstwie, niż przyjąć straszną prawdę o ślepocie lub śmierci.
Analogicznie, nasz system wzroku nie dostrzega wszystkiego, choćby niektórych fal światła, wpiera też rzeczy, które mogłyby zaburzyć spójność postrzegania świata. Ile razy wydawało się nam, że zobaczyliśmy coś przedziwnego, coś, co znajdowało się w miejscu, w którym być nie powinno – i zaraz znikało, przy ponownym spojrzeniu. Nieprzypadkowo, w środku każdego oka tkwi ślepa plamka. A wzrok jest tylko jednym z pięciu zmysłów.
Więc – czas naprawdę jest rozdwojony i biegnie w odmienny sposób dla każdej płci, przykład z wychodzeniem należy do szerokiej grupy dowodów. Przykłady? Gdy wracam z knajpy o trzeciej, partnerka zwyczajowo drze się na mnie głosem pełnym świętego oburzenia, że przybywam nad ranem, tymczasem mój umysł wysyła czytelny sygnał, że to jeszcze wcześnie, właściwie, noc dopiero się zaczyna. Długie godziny spędzone na kupowaniu ciuchów lub żarcia na cały tydzień są minutami w przestrzeni czasowej kobiety, że o rozmowach telefonicznych nie wspomnę.
Gdyby rzecz zależała od ludzkiej woli, ta stanęłaby na wysokości zadania, doprowadzając do porozumienia, my wracalibyśmy się rzadziej po portfel, kobiety sprawniej przygotowywałyby się do wyjścia, tymczasem dramat – rodzący tyle kłótni, awantur, rozwodów – ma źródło dużo głębsze, zagrzebane w zasadach fizyki, które nasz rozum instynktownie wypiera. Przyszłość była zawsze koło nas, odkąd wynaleźliśmy ogień, żyliśmy w filmie science fiction.
Analogicznie, napięcie, rodzące się podczas czekania, aż ktoś się zbierze lub wróci, stanowi wynik przeczucia, że to z czasem jest coś nie tak.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze