Sąsiadka
MONIKA KRÓL • dawno temuKażdy z nas ma jakąś sąsiadkę. Niektóre z nich są miłe i uczynne, inne nadwrażliwe, a jeszcze inne po prostu wścibskie. Moja nowa sąsiadka objawiła swoją przynależność do tej trzeciej grupy już przy pierwszym spotkaniu. Po przeprowadzce, ledwo się przedstawiłyśmy sobie, zapytała: Czy Pani będzie tu mieszkać sama?
Byłam szczerze zaskoczona jej nieskrywanym wścibstwem. Jeszcze nie spotkałam się z tak otwartym pytaniem o życie osobiste tuż po zapoznaniu. Próbowałam dyplomatycznie odpowiedzieć, że na razie sama, a co będzie potem jeszcze nie wiem.
Ta mglista deklaracja widocznie jej nie usatysfakcjonowała, ponieważ na jej twarzy pojawił się grymas. Aby wydusić ode mnie więcej konkretów wyjaśniła, iż jej ciekawość wynika z tego, że bywają różne przypadki i chciałaby wiedzieć, kto się kręci po korytarzu. Odparłam, że dobra jest taka ciekawość, gdyż dzięki niej mogę się czuć prawie tak, jakbym miała prywatną ochronę. Jak się można domyśleć, moja uwaga nie zostało przychylnie odebrana. Odniosłam jednak o tyle sukces, że niezwykle interesujący temat mężczyzn, z którymi ewentualnie mam zamiar się związać i zamieszkać, nie był już kontynuowany.
Inwigilacja natomiast się nie skończyła. Czuję na sobie spojrzenie zza wizjera za każdym razem, kiedy przekręcam klucz w zamku. Rano ma miejsce dreptanie pod moimi drzwiami. Kilka razy w ciągu dnia dziwnym trafem natykam się na drogą sąsiadkę na korytarzu, a jej taksujące spojrzenie zawsze prześlizguje się po mojej osobie jak skaner.
Niestety nie daję sąsiadce zbyt wielu powodów do niezdrowego podniecenia, nie licząc korepetytora od angielskiego, który jest Murzynem oraz małej grupy moich przyjaciół obojga płci. Faktem jest, że zdarzają się takie dni, kiedy jedni znajomi wchodzą, a inni wychodzą, ale skład osobowy odwiedzających się nie zmienia. Jak pustelniczego żywota bym nie wiodła, nie zmieni to poruszenia sąsiadki moją obecnością tutaj. Wyznała mi kiedyś, że jak mieszkanie stało puste, to ona wiedziała, że nikt nie może się tu kręcić. A teraz już nie zazna spokoju…
Po części rozumiem jej zachowanie. W końcu wzajemna uwaga rzeczywiście może zapobiec kradzieży czy włamaniu. W pierwszym momencie jej zainteresowanie wydało mi się naprawdę pożyteczne. W miejscu, gdzie mieszkałam poprzednio, nikt nie reagował, gdy coś podejrzanego działo się na klatce, ponieważ wszyscy się bali miejscowych dresiarzy.
Jednak zainteresowanie sąsiadki moim życiem i jej wzmożona czujność stały się dla mnie w pewnym momencie uciążliwe. Jej zachowania nie da się wytłumaczyć względami bezpieczeństwa, ponieważ nasz dom jest chroniony, za bramą, a drzwi wejściowe są zamykane od wewnątrz o dwudziestej drugiej. Osobiście nie widziałam jeszcze podejrzanych osobników na terenie bloku i wokół niego.
Atmosfera, jaką na klatkę wprowadziła sąsiadka, irytuje mnie jeszcze z jednego powodu. Pod tą jej czujnością kryje się coś jeszcze. Pytanie z kim będę mieszkać było teoretycznie niewinne; sąsiadka chciała dociec, czy będzie się tu jeszcze ktoś oprócz mnie kręcił. Wiedziałaby, kim jest ów mężczyzna i może czułaby się spokojniejsza. Jednocześnie miałaby pretekst by baczyć, czy przypadkiem potajemnie nie pojawia się jakiś inny i stosownie się tym faktem emocjonować.
I chyba tu jest pies pogrzebany. Samotna, młoda kobieta… Temat rzeka. Jak słusznie zauważyła moja mama, gdyby wprowadziła się tu rodzina z dziećmi, nie byłoby żadnego problemu. Natomiast gdy wprowadza się niezamężna kobieta, sąsiedzi zdają się poczuwać do obowiązku kontrolowania, z kim, gdzie, po co, o której godzinie, a dlaczego…
Moje przeprawy ze wścibską sąsiadką z naprzeciwka to jeszcze małe piwo. W miejscowości rodzinnej na porządku dziennym było “śledzenie” niezamężnych kobiet. Pamiętam pewną parę (nie małżeńską), powiedzielibyście — kochający się ludzie. Miejscowi detektywi donosili natomiast, że owa pani ma dzieci, które oddała do domu dziecka, a ten pan nie jest ojcem tych dzieci, tylko którymś z kolei mężczyzną. Te dzieci ponoć odwiedzały ją potajemnie w weekendy, tylko nikt ich nigdy nie widział. Detektywi nieustannie szukali dowodów na potwierdzenie tych przypuszczeń, ponadto bacznie przyglądali się figurze tej pani w celu ustalenia, czy ona w sposób właściwy kobietom w ciąży przypadkiem diametralnie nie zaokrągla się, a potem chudnie. Przejście ze stanu zwiększonej masy ciała do zmniejszonej interpretowano w ten sposób, że kolejne dziecko przyszło na świat w tajemnicy, a potem gdzieś przepadło…
Byłam naprawdę przerażona. Nie było sensu tłumaczyć, że takie plotkowanie jest krzywdzące, bo w odpowiedzi usłyszałam, że to, co ludzie gadają, jest prawdą i że nie ma nic złego w mówieniu o prawdzie. Włosy mi się na głowie zjeżyły. Właśnie wtedy, a było to wiele lat temu, narodziło się we mnie postanowienie, że wcześniej czy później się stamtąd wyprowadzę. Nie chciałam, żeby moje życie stało się „prawdą” publiczną. Dodam, że miejscowość, w którym rzecz się rozgrywała, leży na obrzeżach Warszawy. W zadziwiający sposób jej mieszkańcy zachowali mentalność typową dla odległej, przedwojennej prowincji, gdzie wiatr zawraca, a ludzie podpisują się trzema krzyżami.
Zawsze myślałam, że w Warszawie takie rzeczy się nie zdarzają. Znaczy, że źle myślałam.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze