Wycieczka. Tanio!
MAGDALENA TRAWIŃSKA-GOSIK • dawno temuBiur podróży, jak grzybów po deszczu. Jest w czym wybierać. Każde nęci pięknymi zdjęciami w folderze reklamowym, ciekawym miejscem, komfortowym hotelem, smacznym i obfitym wyżywieniem, luksusowym dojazdem i oczywiście atrakcyjną ceną. To głównie niska cena kusi i powoduje, że podejmujemy decyzję. Niestety taniość najczęściej nie idzie w parze z jakością.
Andrzej (40 lat, dziennikarz z Wrocławia):
— Pojechałem kiedyś z córką do Grecji, skorzystałem ze znanego biura podróży, jednego z lepszych. W folderze nasze pokoje i sam hotel wyglądał w porządku: czysto, schludnie, żadne tam bajery — bo miał zaledwie trzy gwiazdki. Gdy dojechaliśmy na miejsce i dostaliśmy klucze, okazało się, że standard daleko odbiega od tego, prezentowanego w prospekcie reklamowym biura. Byłem wściekły. Córka marudziła i nie chciała tu mieszkać, siedziała załamana i zażądała natychmiastowego powrotu do domu. Zdezelowane łóżka, brudna wykładzina, obdrapane ściany to nic w porównaniu z łazienką – powierzchnia chyba metr na metr: obskurny kibelek, maleńka umywalka i prysznic, a właściwie coś przymocowanego do ściany. Gdy chciałem się tam umyć, woda leciała na całą łazienkę, a więc także na sedes. Zatkany odpływ nie pochłaniał dostatecznej ilości, więc mieliśmy zalaną wykładzinę, bo wszystko przelewało się do pokoju. Nie było tam brodzika, ani zasłonek, prysznic w suficie i lejąca się woda na całą powierzchnię łazienki! Zrobiłem aferę i następnego dnia razem z inną zdezorientowaną rodziną przenieśli nas do czterogwiazdkowego hotelu. Pozostali członkowie wycieczki nie zrobili nic, mieszkali w obskurnym miejscu. Nie wiem, dlaczego. Nastrój nam się polepszył, ale niemiłe wrażenie pozostało. Teraz pytam o warunki znajomych i jeżdżę w miejsca sprawdzone, bo biura podróży, nawet te najbardziej znane, kłamią.
Tymon (19 lat, uczeń z Warszawy):
— A u nas zdarzył się wypadek autobusowy – spłonął autobus, który wiózł całą wycieczkę na stok górski. Zdążyliśmy wysiąść, bo poczuliśmy dym, jak się zapalił. Niektórzy wysiedli bez kurtek, nie zabrali z autobusu plecaków. Wszystko spłonęło. Spłonął także sprzęt narciarski i ten pożyczony w wypożyczalni, i ten prywatny. Gdy padały rozpaczliwe pytania: co teraz, opiekun wycieczki odpowiedział, że prawdopodobnie przewoźnik był ubezpieczony. To „prawdopodobnie” dosłownie mnie zmroziło. Wszyscy poszkodowani zorganizowali zebranie z opiekunem grupy, który oświadczył nam, że po spalonych zgliszczach będą dochodzić kto jaki miał sprzęt: czy narty Salomon, czy Polsport! Najgorzej mieli ci, którzy wypożyczyli sprzęt, musieli za niego zapłacić. Niedawno wróciłem z nart i nie mam pojęcia jak ta sprawa się skończy.
Kaśka (30 lat, dyrektor z Katowic):
— Biura podróży, by obniżyć koszty są gotowe na wszystko. Gdy wykupujesz wycieczkę z pełnym wyżywieniem, nie wiesz, co cię czeka. W wieku 30 lat pojechałam na zorganizowaną wycieczkę na Słowację i czułam się jak na kolonii. Na śniadanie mini, naprawdę mini miseczka płatków kukurydzianych, dwa plasterki szynki, rogal, maleńkie masełko i maleńki pasztet, dżem lub miód do wyboru – taki jaki dają w samolocie. Czasem dostawaliśmy pół jajka na twardo lub pół pomidorka czereśniowego lub jeden plasterek papryki. Napojów nie było, trzeba było kupować sobie herbatę lub kawę za niemałe pieniądze w restauracji. Na obiadach także oszczędzano, to co pojawiało się jako kotlet w poniedziałek, we wtorek lądowało w gulaszu. Koszmar. Musieliśmy dojadać na mieście.
Agata (26 lat, nauczycielka z Ciechanowa):
— Niestety tania wycieczka często łączy się z okropnym miejscem zakwaterowania: stare hotele, z czasów PRL-u, meble, wykładziny, obrazy – wszystko z początku lat siedemdziesiątych. Najgorsza była łazienka, czyli przestrzeń wydzielona z przedpokoju i obudowana tekturą, a następnie pokryta tapetą imitującą marmur. Nawet w klapkach nie czułam się komfortowo w tym obleśnym brodziku. Nie wiem, z jakich powodów, być może ekonomicznych (oszczędność na rurach kanalizacyjnych) umywalka była połączona z brodzikiem. Nie umiem nawet tego opisać, ale zrobiłam zdjęcia, które pokazuję znajomym. Powinnam je wysłać do jakiegoś programu, może: Nie do wiary. Przekonałam się, że oszczędniej i komfortowo można wyjechać organizując wycieczkę samodzielnie, własnym transportem i w miejscu, w którym przyjemnie jest zasnąć. Na ostatnim, sylwestrowym wyjeździe umęczyłam się złymi warunkami, zamiast wypocząć, zrelaksować się. Urlop i przeznaczone na wyjazd pieniądze uznałam za stracone. Pogodziłam się już z tym, ale obiecałam sobie, że już nigdy nie pojadę na wycieczkę organizowaną przez biuro podróży.
Rafał (24 lata, student z Krakowa):- Studenci oszczędzają, gdzie się da. Gdy udało mi się wykupić sylwestrową wycieczkę za około 500 złotych, byłem szczęśliwy. Skorzystałem z krakowskiej firmy i pojechałem na narty na Słowację z grupą znajomych – parę parek i singli. Jakie było nasze zdziwienie, gdy na miejscu okazało się, że pokoje trzyosobowe znajdują się w jednym internacie, a dwuosobowe w drugim – dodam, że każdy z internatów znajdował się w dwóch różnych i daleko oddalonych od siebie częściach miasta. Nasz paczka znajomych została rozbita. Byliśmy wściekli, ale nie mogliśmy niczego reklamować, ponieważ w umowie mieliśmy zagwarantowane dwójki i trójki, ale nie było wzmianki, że są one w jednym miejscu. Do tego nie wszystkie pokoje miały klucze. Nie mieliśmy żadnych kosztowności, ale na wszelki wypadek zabieraliśmy dokumenty i pieniądze na stok. Totalne badziewie. Inne osoby, które jechały na Słowację z tego samego biura mieszkały właściwie w suterenie z oknami przy suficie. W każdym pokoju było potwornie zimno, zwłaszcza dziewczynom, bo my rozgrzewaliśmy się wódeczką. Często brakowało też ciepłej wody. Dlatego najpierw kąpały się kobitki, a my mieliśmy już lodowatą! Nigdy więcej nie pojadę z tym biurem.
Marta (31 lat, redaktor z Warszawy):
— Doczepiłam się do moich kumpeli. Tania wycieczka, narty, sylwester, hotel w górach. Super — pomyślałam, zwłaszcza, że niedawno wzięłam ślub i nie wyjechaliśmy nigdzie na miesiąc miodowy. (oszczędzamy na mieszkanie) Dałam się namówić. Nie będę opowiadać o całej wycieczce, bo to był koszmar. Nic nie pobije jednak powrotu. Biuro podróży w połowie drogi zrobiło przesiadkę. Chodziło chyba o oszczędność – tam łączyło się kilka wycieczek z różnych biur, bo wszyscy uczestnicy jechali do tego samego górskiego kurortu. Chcieli zapakować pełne autokary. Okazało się, że biuro sprzedało więcej biletów niż było miejsc. Był straszny bałagan. Czułam się jak bydło, przerzucane z autokaru do autokaru, wypakowywałam bagaż i przenosiłam z jednego miejsca w drugie. Pięć godzin staliśmy na mrozie, bo niektóre autokary utknęły na Zakopiance. Bez toalety, bez sklepu, gdzie moglibyśmy kupić coś do jedzenia. Niektóre dziewczyny płakały, inne straszyły policją, jeszcze inne wpadały w furię. Rezydent nie mógł się doliczyć uczestników, wciąż wyczytywał listę i ciągle mu się coś nie zgadzało. Czułam się zażenowana całą tą sytuacją. Wróciłam zmęczona i spóźniona do pracy. Musiałam wziąć urlop na żądanie. Złożyłam reklamację, właściciel biura obiecał zwrot kosztów za powrót, ale jak do tej pory cisza. Pewnie się wymiga i zorganizuje kolejną fatalną wycieczkę, a niską ceną zwabi chętnych – głupich, jak ja.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze