Śpię z dzieckiem
DOROTA ROSŁOŃSKA • dawno temuW końcu otwarcie możemy się przyznać: tak, śpię ze swoim dzieckiem w jednym łóżku. Dzięki nurtowi rodzicielstwa bliskości po takim stwierdzeniu nie jesteśmy już odbierani jako niezdarni rodzice, którymi rządzi szkrab ważący zaledwie kilka kilogramów. Wręcz przeciwnie: jesteśmy nowocześni i doskonale dbamy o rozwój poczucia własnej wartości naszego dziecka.
Przed narodzinami pierwszego synka często słyszałam twardą jak pięść radę: Tylko nie pozwól mu spać z wami w łóżku, bo wtedy już go stamtąd nie wygonisz. Już w pierwszej dobie po porodzie chciałam dostosować się do tych zaleceń, ale mały od razu płakał, gdy tylko odsuwałam go od mojego ciepłego boku. Po trzech godzinach gimnastyki i krążenia między łóżkiem a kuwetą dla niemowlęcia, którym obdarzona zostaje w szpitalu każda świeżo upieczona mama, skapitulowałam przed własnym i dziecka zmęczeniem. Przytuliłam je do siebie i zasnęliśmy razem. W końcu było tak, jak należy. Błogi sen i uczucie bliskości ukoiły nasze nerwy i zmęczone ciała.
Kolejne miesiące wyglądały podobnie. Po trzech pobudkach w środku nocy, nieprzytomna ze zmęczenia, brałam w końcu maleństwo do łóżka i z zadowoleniem zasypialiśmy na dłużej. Oczywiście pojawiały się wyrzuty sumienia, że nie potrafię „wytresować” dziecka. Pewnej nocy nastąpił przełom. Miałam dość spania na raty i ciągłego podchodzenia do łóżeczka, nawet wtedy gdy dziecko spało w nim cicho. Czasem za cicho jak na mój gust. Zaprosiłam szkraba do naszego małżeńskiego łóżka. To była jedna z lepszych decyzji w moim życiu. Mąż? Był zadowolony, że skończyły się nocne wrzaski i w końcu może się wyspać.
Widzę już na twarzach niektórych czytelniczek kwaśne miny. Dlaczego to dziecko ma mi dyktować, gdzie będzie spać? W ten sposób nigdy się od niego nie uwolnię itp, itd. Zadajmy sobie jednak pytanie: po co urodziłyśmy swoje dzieci? By je tylko mieć czy z nimi być i cieszyć się wspólnymi chwilami? W końcu jak długo będziemy spać z dziećmi? Sytuacja szybko wróci do dawnego rytmu. A wtedy patrząc na krążącego po domu nastolatka z rozrzewnieniem wspomnimy wspólne poranki sprzed dziesięciu lat, gdy w trójkę budziliśmy się i wygłupialiśmy do woli.
Do tych prostych i naturalnych wniosków doszłam sama. W przekonaniu o istotnym dla relacji rodzice – dziecko wspólnym spaniu umocniłam się po lekturze rewelacyjnej książki Jean Liedloff W głębi kontinuum (Wydawnictwo Mamania, Warszawa 2010).
Nie jest to nowość na rynku, ale absolutny ponadczasowy hit. Nie jest to też kolejny poradnik dla mam. To książka naukowa napisana przez Amerykankę, która przez kilka miesięcy żyła w wenezuelskiej dżungli pośród plemienia Yequana. Było to w latach 70. XX wieku. Zafascynowała ją kultura osobista członków plemienia: ich spokój, poczucie własnej wartości i prosta radość życia, której nie mógł naruszyć nawet poważny w kategoriach człowieka cywilizowanego problem np. z transportem łodzi przez wodospad. Liedloff kilka lat badała przyczynę tak doskonałego poczucia harmonii i spełnienia się w roli człowieka, jaki zaobserwowała u Yequańczyków. Do jakich wniosków doszła? Rodzice przez pierwsze 6 – 8 miesięcy byli non stop z dzieckiem. Spali z nim, pracowali trzymając dziecko w chuście lub na rękach. Gdy mama się zmęczyła, zastępowały ją inne osoby w rodzinie. Niemowlę od początku istnienia dostawało to, co było dla niego najistotniejsze. Bliskość i zainteresowanie drugiego człowieka, co budowało w nim mocne poczucie własnej wartości i przynależności do grupy. Wbrew pozorom te dzieci bardzo szybko się usamodzielniały. Wiedząc, że mama zawsze będzie na nie czekać, same przemierzały na czworakach pierwsze metry po dżungli. Wracały do matki wtedy, gdy chciały. Nie musiały żebrać o jej uwagę płaczem czy krzykiem, bo dostały od niej wystarczającą dawkę miłości i bliskości. Ze strony rodziców nie było ograniczania przestrzeni. Yequańscy rodzice ufali swoim dzieciom i ich instynktowi samozachowawczemu i do woli pozwalali eksplorować maluchom bliskie otoczenie. Bez aktywnego udziału dorosłych. Również nie izolowali dziecka od tego, co właśnie działo się w rodzinie. Czy to była głośna impreza z tańcami czy nawet seks rodziców. Te dzieci nie wiedziały co to samotność lub tęsknota.
Ktoś może zadać z niedowierzaniem pytanie: ale czy cywilizowane dziecko ułożone w pięknym łóżeczku czuje się samotne i stęsknione? Jeśli spędza w nim większość czasu i nikt nie reaguje na jego płacz zgodnie z zasadą „nie można go rozpieszczać, musi się wypłakać”, to oczywiście czuje się samotne i opuszczone. Niegodne tego czego od początku oczekiwało. W końcu okres w macicy spędziło słuchając wciąż bicia maminego serca, czując każdy ruch i oddech matki. Robiło z nią razem wszystko. Według Liedloff niemowlę, przyzwyczajone do takiego stanu rzeczy, oczekuje kontynuacji tej relacji – przynajmniej w pierwszym półroczu życia.
Co jednak zastaje? Zacytuję tu Jean Liedloff:
[…] Kładą dziecko do łóżeczka nie zważając na jego krzyki; umieszczają w nieruchomej pustce. […] Jedyne dźwięki jakie słyszy to krzyki innych ofiar, które cierpią tę samą niewypowiedzianą mękę. […] Dziecko krzyczy i krzyczy, płuca, nieprzyzwyczajone do powietrza, napięte są do granic możliwości. Nikt nie przychodzi. A ponieważ zgodnie z naturą dziecko wierzy w prawidłowy porządek rzeczy, robi jedynie to, co potrafi: krzyczy dalej. W końcu wyczerpane zasypia – mija cała wieczność.
Budzi się wśród nieprzytomnej grozy ciszy i bezruchu. Krzyczy. Od stóp do głów pełne jest palącej tęsknoty, z niecierpliwości nie do zniesienia. Z trudem łapie powietrze i krzyczy, aż pulsuje mu głowa pełna zgiełku. Krzyczy aż do bólu piersi, aż jego krtań staje się raną. Nie może już dłużej znieść tego bólu, szlochanie staje się słabsze i cichnie. Dziecko nasłuchuje. Otwiera i zaciska piąstki. Przekręca główkę z boku na bok. Nic nie pomaga. To nie do zniesienia. Znowu zaczyna płakać, ale dla nadwerężonej krtani to za dużo, szybko przestaje. Usztywnia zmaltretowane, stęsknione ciało […] macha rączkami i wierzga…
Dziecko rozgląda się. Za barierkami łóżeczka jest ściana. Światło jest przyćmione. Niemowlę nie może się obrócić. Widzi tylko nieruchome pręty łóżka i ścianę. W pobliżu jest cisza. Wpatruje się w ścianę, aż oczy same się zamykają. Kiedy je znów otwiera, pręty i ściana są dokładnie takie jak przedtem.
[…] wieczność upływa kiedy tak patrzy na szczebelki i ścianę, wieczność, gdy wodzi wzrokiem od szczebelków do dalekiego sufitu.
[…] dość często potrząsają mu przed oczami grzechoczącą zabawką i kiedy przedmiot jest blisko, dziecko czuje, że jest blisko życia. Wyciąga się i macha rękami, chcąc znaleźć się na miejscu tego przedmiotu. Kiedy wsuwają mu grzechotkę do rączki, łapie ją i wkłada do buzi. To źle. Macha rączkami i grzechotka upada daleko. Ktoś przynosi ją z powrotem. Dziecko uczy się, że jeśli rzuci zabawkę, ktoś do niego podejdzie. Chce, żeby osoba znów przyszła, wyrzuca więc grzechotkę […] tak długo póki sztuczka ta działa.
Kiedy dziecko zaczyna płakać w wózku, w nagrodę coś się zaczyna dziać. Matka kołysze wózkiem, przekonała się bowiem, że działa to na nie uspokajająco. Bolesna potrzeba ruchu, doświadczeń […] bywa przez to kołysanie trochę łagodzona. Choć skromne, lepsze takie doświadczenie niż żadne.
Ktoś podchodzi i wreszcie podnosi je do góry. Dziecko ożywia się. […] Nareszcie jest na swoim miejscu. Zniknęła cała męczarnia, jakiej doznawało, spoczywa w obejmujących je ramionach. […] Jest smak i struktura piersi. Ciepłe mleko płynie do głodnych ust, bije serce, które powinno być potwierdzeniem związku z życiem rozpoczętym w macicy. […] Niemowlę ssie, a kiedy czuje się pełne i zadowolone, zasypia.
Budzi się w piekle.[…]
Według Liedloff pierwsze miesiące spędzone u boku matki czy innego opiekuna w istotny sposób kształtują psychikę nowego człowieka, jakim jest niemowlę. Dzięki tej bliskości i poczuciu bycia w centrum świata dziecko wierzy, że jest kochane i godne życia, które dostało. To buduje jego poczucie własnej wartości, a tym samym siłę do przezwyciężania życiowych trudności i ufność we własne zdolności.
Dzięki takiemu wychowaniu Amerykanka nie doświadczyła wśród plemienia Yequana krzyków czy histerycznego płaczu u dzieci. Dorośli również nie sprzeczali się, a wszystkie prace wykonywali z uśmiechem na ustach. Mając to, co najistotniejsze: miłość drugiego człowieka, nic innego nie było dla nich trudne czy frustrujące.
Oczywiście cywilizowane mamy, wychowane w zachodniej kulturze, muszą mądrze zaadaptować mądrości Yequańczyków w wychowywaniu własnych pociech. Nie puszczą przecież raczkującego dziecka na ulicę pełną samochodów bez podstawowej kontroli. Niestety nie mogą także wziąć w chustę dziecka do pracy, bo rodzaj wykonywanych czynności, czy raczej kulturowe obostrzenia w tym temacie zabraniają zabierania dziecka do biura.
Można jednak zaadaptować tę specyficzną dla Yequańczyków sferę bliskości rodziców z dzieckiem. Intensywność i jakość kontaktu z dzieckiem pozwoli na lepszy start malucha. A na tym przecież rodzicom najbardziej zależy. To dlatego książka Jean Liedloff W głębi kontinuum zapoczątkowała na Zachodzie nurt rodzicielstwa bliskości. Wtedy właśnie do łask powróciły chusty i nosidła.
Ta moda rozprzestrzeniła się już w Polsce. A rodzice w końcu przyznają się z dumą, że śpią ze swoimi maleństwami w jednym łóżku. Wbrew pozorom nie jest to tak niebezpieczne, jak niektórzy twierdzą.
Uduszenie się niemowlęcia pod kołdrą rodziców wydaje mi się niemożliwe, jeśli będą oni świadomi jego obecności – piszę Liedloff. Znacznie większa jest możliwość uduszenia się przez niemowlę własną kołderką, gdy pozostawi się je osamotnione w pokoju.
Na koniec jeszcze raz oddam głos Jean Liedloff: Jeśli matka zrozumie, że dopilnowanie noszenia dziecka przez pierwszych sześć lub osiem miesięcy życia zapewni mu niezależność i stworzy podstawę dla rozwinięcia się w nim instynktu społecznego, że stanie się ono niewymagające i zdecydowanie współdziałające przez następnych 15 lub 20 lat spędzonych w domu, wówczas nawet jej własny interes podpowie jej, że nie warto szczędzić trudu noszenia go podczas codziennych czynności.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze