Telewizja słodki sok
ZUZA • dawno temuMoja “przygoda” z nowozelandzką telewizją muzyczną rozpoczęła się jakieś 4 lata temu, kiedy zdecydowałam, że dobrze by było na poważnie zająć się “karierą w mediach”. Studiowałam wtedy na kierunku Film, TV and Media na Uniwersytecie w Auckland, ale wiedziałam, że zdobywana tam teoretyczna wiedza mało jest warta na rynku pracy, jeśli nie poprę jej praktycznymi umiejętnościami. Juice TV słynęła z tego, że zatrudniano w niej studentów.
— Pracujesz w Juice TV? Tej telewizji muzycznej? Wow! A co tam robisz? – pada pytanie, w którym słychać niedowierzanie pomieszane z podziwem. W oczach rozmówcy moja wartość rośnie w trybie natychmiastowym.
— No wiesz, jestem PD… to znaczy — Presentation Director – rzucam beztrosko, jakby to było coś oczywistego.
- That’s so cool!– tak reaguje chyba każdy mój rozmówca w Nowej Zelandii, bo tu wszyscy znają Juice TV, lokalny odpowiednik MTV.
— Taaak, jest całkiem cool - odpowiadam obojętnie, dając do zrozumienia, że na tym zamierzam zakończyć temat. Jeśli jednak rozmówca nie daje za wygraną i chce wiedzieć więcej, tłumaczę niechętnie — Jestem odpowiedzialna za transmisję całego programu na żywo. Mówię wymijająco, ogólnikowo, jednocześnie sprawiając wrażenie lekko poirytowanej i zdziwionej, że przecież “jak w ogóle można nie wiedzieć kim jest PD!?” Mój rozmówca pod wrażeniem ambitnie brzmiącej i enigmatycznej odpowiedzi ze zrozumieniem kiwa głową i, żeby nie wyjść na zupełnego ignoranta w dziedzinie mediów, udaje, że teraz wszystko jest już jasne. Ja, mimo iż wiem, że wcale nie jest, odczuwam ulgę, bo oznacza to, że nie muszę wchodzić w szczegóły dotyczące mojej pracy. I tak przechodzimy do innego tematu, oboje bardzo cool: on, bo niby wie, co to jest PD; ja, bo, niby mam cool pracę w Juice TV.
Nieliczni bowiem wiedzą, co tak naprawdę oznacza termin “Presentation Director” i jak z całego serca nienawidziłam pracy w Juice TV.
Praca tam miała być takim foot in the door - uchyleniem młodym drzwi do świata mediów.
Zacząć od dołu, od najniższych dostępnych pozycji i szybko wspiąć się do góry — to był mój ambitny plan. Per aspera ad astra - przez ciernie do gwiazd! Gdy więc zaraz po 6-tygodniowym szkoleniu dostałam pracę, rozpierało mnie szczęście. Byłam bardzo dumna z siebie, że już 2 lata po przyjeździe do Nowej Zelandii dostałam się do samej Juice TV. That’s just so cool! - myślałam i słyszałam wokół siebie…
Nie kłamałam mówiąc, że pracuję w Juice TV i jestem odpowiedzialna za transmisje programu na żywo, bo w gruncie rzeczy to właśnie robiłam. Jak jednak wiadomo, każda prawda może mieć wiele twarzy w zależności od tego, które elementy się uwydatni, a które przemilczy. Na potrzeby “mojej prawdy” całkowicie pomijałam fakt, że kierowanie programem na żywo polega na siedzeniu w ciemnym, klaustrofobicznym studiu i nieustannym zmienianiu kaset. Dlaczego wolałam nie wspominać o tym — przecież dość istotnym — aspekcie mojej pracy w Juice TV? Myślę, że głównym powodem była - wstyd się przyznać – potrzeba robienia dobrego wrażenia: że jestem równa, fajna, po prostu cool i nie muszę mieć kompleksów. A jako świeża emigrantka miałam ich kupę — przede wszystkim dość niskie poczucie własnej wartości. Nie raz z byle powodu czułam się gorsza niż rodowity Nowozelandczyk, więc do porażki tym bardziej nie umiałam się przyznać. Sami przecież przyznacie, że “odpowiedzialność za transmisję programu na żywo” brzmi znacznie lepiej niż “mechaniczne zmienianie kaset w klaustrofobicznej norze”. Płytkie, ale prawdziwe i na pewno bardzo ludzkie…
Zapisałam już całą stronę, ale wciąż nie wytłumaczyłam, na czym dokładnie polegała moja praca jako Presentation Director w Juice TV. Najwidoczniej podświadomie stosuję uniki i wykręty tak długo, jak to możliwe…
W Juice TV, jak w każdej telewizji muzycznej, przez większość czasu antenowego lecą wideoklipy. Są one nagrane na kasetach Beta (wielkość około 2/3 kasety VHS), na każdej tylko jeden. Zwykle piosenka trwa od 3 do 5 minut. Jako Presentation Director operuję na zmianę na 2 maszynach przypominających odtwarzacze kaset VHS i na przemian puszczam z nich piosenki. Kiedy z maszyny A na żywo emitowany jest wideoklip, ja obsługuję maszynę B, czyli przewijam do początku utwór, który właśnie przed chwilą się skończył, wyjmuję kasetę, wkładam ją do pudełka, odkładam do rządku z zagranymi piosenkami, aby mi się nie pomyliła z tymi, które dopiero czekają na swoją kolej, sięgam po następną kasetę z rządku niezagranych, wyjmuję ją z pudełka, wkładam do pustej maszyny B, robię preset, czyli przesłuchuję i oglądam kawałek klipu, żeby ustawić właściwy poziom audio/video (głośność i jakość obrazu), następnie troche “rew” (cofam), trochę “ff” (przewijam do przodu), aby ustawić taśmę precyzyjnie w tym miejscu, w którym rozpoczyna się teledysk, następnie na urządzeniu przypominającym stół montażowy wbijam czas granej w tym momencie piosenki. Maszyna ta odlicza czas emisji wideoklipu co do sekundy, tak że kiedy piosenka w odtwarzaczu A kończy się, już grana jest kolejna z odtwarzacza B. Poza tym każda piosenka ma swój numer, który wpisuję do komputera i gdy przyciskam ”enter”, na ekranach telewizorów pokazuje się tytuł utworu i wykonawca. “Enter” przyciskam 10 sekund po rozpoczęciu każdego nowego klipu i drugi raz na 30 sekund przed jego końcem. Potem przyciskam “erase” i jeszcze kilka innych klawiszy w odpowiedniej sekwencji i wpisuję numer kolejnego utworu. Teledysk się kończy a ja zaczynam całą procedurę od początku: kasetę przewijam, wyjmuję, wkładam, ustawiam itd. Oprócz tego, co 15/30 minut — w zależności od dnia i godziny — gram reklamy z jeszcze innego komputera. Wszystkie wspomniane wyżej maszyny i komputery stoją w zasięgu ręki obsługującego PD, tak więc w celu wykonania poszczególnych czynności “podjeżdża” tylko metr w prawo czy metr w lewo na krześle na kółkach. Przed rozpoczęciem zmiany, mam obowiązek przygotować sobie wszystkie kasety i postawić je w rządku, jedna za drugą na blacie pod maszynami według ustalonej wcześniej przez sekretarkę kolejności. Studio jest maleńkie, ciemne i bez okien. Tutaj non stop włączonych jest co najmniej 10 ekranów, mniejszych i większych: niektóre pokazują jedynie obraz czarno-biały, niektóre w kolorze, jeden pokazuje jakieś dziwne wykresy, drugi tylko czarny obraz, który się trzęsie i drażniąco miga. Największy ekran pokazuje to, co właśnie puszczam i co widzą w danej chwili ludzie przed telewizorami w domach, 2 małe ekrany służą do ustawiania kaset i pokazują również kod czasowy na taśmie, 2 kolejne w sumie to samo, tylko są troche większe. Są jeszcze 2 ekrany komputerowe i kolejne 2 od reklam i jeszcze inne, które też coś pokazują, ale co i po co, nie wiem.
Dla kogoś, kto wchodzi do studia po raz pierwszy, jest to istna czarna magia. W pierwszych tygodniach tej pracy ciężko jest spamiętać wszystkie drobne czynności, które należy wykonać w odpowiedniej kolejności, jednak już po miesiącu tej maszynowej pracy dochodzi się do takiej wprawy, że wszystkim zawiaduje się właściwie bez użycia świadomości. Natomiast po dwóch miesiącach pracy Presentation Director staje się jedną ze studyjnych maszyn, bezmyślnym automatem do przyciskania guzików.
Przejście przez całą wyżej opisaną procedurę wprawnemu PD zajmuje około 30 sekund. Oznacza to, że przez 2, 3 czasem 4 minuty pozostałe do końca wideoklipu nie ma nic do roboty. Zżera go nuda, nie może bowiem wyjść ze studia i iść z kimś porozmawiać, bo za chwilę musi być z powrotem, żeby przygotować kolejną kasetę: przewinąć, wyjąć, włożyć, itd. Wyjście do ubikacji też trzeba “zaplanować”, odpowiednio “wykalkulować”, bo przecież już za 3 minuty trzeba być z powrotem! I tak przez 6 godzin, bo Presentation Director pracuje w cyklu 6-godzinnych zmian, bez przerwy. Ja w ciągu jednej godziny puszczam średnio 20 piosenek, czyli w ciągu zmiany około 120. Większość oglądających Juice TV nie zdaje sobie nawet sprawy, że w tym momencie gdzieś w małym, ciemnym studiu siedzi żywa osoba i zmienia kasety.
Jak łatwo się zorientować, nie trzeba szczególnych umiejętności, wiedzy czy intelektu, aby poprawnie wykonywać obowiązki PD. Mimo to porządny trening oraz zrozumienie wykonywanych czynności i ich konsekwencji antenowych są niezwykle ważne. Bo tutaj można popełnić wiele pozornie błahych błędów, które mogą zakończyć się katastrofą, tym większą, jeśli PD nie wie, jak natychmiast zareagować i naprawić popełniony błąd. Wystarczy na przykład, że nieopatrznie przyciśnie przycisk “rewind” a na oczach widzów piosenka zacznie się przewijać (zdarza się to każdemu PD!). Jeśli źle ustawi czas piosenki, to klip zostanie ucięty w połowie albo pod koniec pojawią się skandaliczne i nieprofesjonalne kolorowe paski. Jeśli pomyli numer piosenki i zamiast 747 wpisze 474, to na teledysku Madonny Like a virgin wyświetli się: “Bailamos, Enrique Iglesias” i przez kilkanaście sekund nic się nie da z tym zrobić. Nie wspomnę o sytuacjach, gdy nie z winy PD kaseta blokuje się w jednej z maszyn i nie można jej wyjąć…
“O Boże! Co się dzieje? Dlaczego ekran jest czarny? Coś źle przycisnęłam? Gdzie podziały się wszystkie przygotowane kasety?!” - nieraz budziłam się w środku nocy zlana potem, ze ściśniętym żołądkiem a serce waliło mi jak szalone. Tak, śniły mi się koszmary związane z Juice TV, bo mimo iż praca PD jest odmóżdżająca i mechaniczna, ma wyjątkowo stresujący charakter. W końcu cały czas ma się świadomość, że “ogląda nas” kilkaset tysięcy widzów!
Biorąc pod uwagę odpowiedzialność spoczywająca na barkach PD oraz stres związany z pracą zawsze dziwiło mnie lekceważące podejście zarządu do szkolenia pracowników oraz minimalne wynagrodzenie. Ja sama, po ukończeniu szkolenia dla potencjalnych PD wiedziałam tylko, które przyciski naciskać w jakiej kolejności, nie powiedziano mi jednak, co zrobić jeśli się pomylę, coś pójdzie nie tak, nie daj Boże palec mi się omsknie.
Per aspera ad astra - podeszłam do sprawy entuzjastycznie i nawet się nie przejęłam, kiedy okazało się, że będę robiła 2 “nocki” w tygodniu, czyli 2 nocne zmiany od północy do 6 rano, za które, mimo przepisów nakazujących podwójną stawkę za pracę w tych godzinach, w Juice TV płacono dokładnie tyle samo, ile za pracę w dzień.
Per aspera ad astra - bo przecież nie przyszłam tu dla pieniędzy, tylko by zdobyć doświadczenie, poznać ludzi i możliwości.
Per aspera ad astra - przecież jakoś pogodzę 2 “nocki” z dziennymi studiami!
Per aspera ad astra - biorę co dają i nie narzekam, bo przecież wielu znajomych studentów z mojego kierunku mogłoby mi pozazdrościć.
Per aspera ad astra, per aspera ad astra…. i już wkrótce zaczęły się schody. W dół! Ale o tym w następnym odcinku mojej korespondencji.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze