Oddać się na złom?
CEGŁA • dawno temuMąż oznajmił, że ma kogoś. Kobietę młodszą, bez zobowiązań. Mimo to utrzymuje mnie, bo byłam kurą domową, bez środków do życia. Dopiero niedawno znalazłam pracę. Teraz wiem: nic nie jest dane na zawsze, trzeba być samodzielną i nie żebrać o chleb, gdy się zostaje samą. On nie chce rozwodu i nie chce się wyprowadzić, napisał, że mnie szanuje i ma dla mnie wdzięczność, jak dla starego auta, którym się już nie jeździ, ale pozbyć się żal, gdy się wspomni najlepsze chwile! Czuję się jak bezużyteczny wrak. Nie jestem już ani kobietą, ani człowiekiem, nie widzę żadnej przyszłości. Co będę robiła? Jak się nagle nauczyć myślenia wyłącznie o sobie, gdy nikt mnie już nie potrzebuje? Mogę tylko oddać się na złom!
Droga Cegło!
Mam 42 lata. Syn w zeszłym roku pojechał studiować do Lublina, tam się zakochał, a jego narzeczona ma swoje mieszkanie (on nie). Niemal natychmiast po wyprowadzce syna, mąż oznajmił mi, że ma kogoś, od dłuższego czasu. Kobietę oczywiście młodszą, bez zobowiązań, żądną życia. Wobec syna jest w porządku – utrzymuje go, łoży na studia, z rozsądnym moim zdaniem wychowawczo warunkiem, że za rok-dwa chłopak ma znaleźć poza studiami jakąś pracę, skoro zdecydował być dorosły i na swoim. Utrzymuje także mnie poniekąd, jako że byłam kurą domową, dziewiętnastowieczną damulką bez środków do życia… Dopiero teraz wzięłam się na ambit i znalazłam pracę, nawet o dziwo w wyuczonym zawodzie, o którym prawie zapomniałam. Wszystkim kobietom to serdecznie odradzam! Nic nie jest nam dane na zawsze, tym bardziej miłość, trzeba być samodzielną i nie żebrać o chleb, gdy się zostaje samą.
Problem w tym, że mąż rozwodu nie chce! Mój pozew podarł, następnie wysłał mi długi, bardzo przykry list, chociaż przecież mieszka ze mną. Napisał między innymi, że ma wobec mnie zobowiązania, których nie chce łamać, i żebym nie pogarszała sytuacji, zwłaszcza swojej, bo przecież nie mam dokąd pójść i nic nie umiem. Napisał też, że nie planuje mieszkania ze swoją ukochaną, nawet woli być z nią przez tydzień w miesiącu, niż dzień w dzień, bo efekty takich związków są opłakane – chyba pił do nas? Aha, i jeszcze, że on mnie szanuje i ma dla mnie wiele czułości oraz wdzięczności, jak dla starego auta, którym się już nie jeździ, ale pozbyć się żal, gdy się wspomni wszystkie najlepsze chwile…
Ten list mnie załamał. Skutkiem wyjazdu syna i zdrady męża w 3 miesiące osiwiałam i przeszłam nagłe klimakterium – lekarz orzekł ze zdziwieniem, że przedwcześnie… Szkoda mi było słów na wypłakiwanie się u ginekologa. Czuję się potwornie, jak bezużyteczny wrak – dokładnie albo gorzej, jak ten samochód, do którego przyrównał mnie mój małżonek. Zadziwia mnie jego okrucieństwo i obojętność. Gdy słyszę chrobot klucza w zamku, mąż wraca z pracy czy z podróży, idzie do kuchni, do lodówki, jak by nic się w ogóle nie wydarzyło – za każdym razem mam takie uczucie, jakby podszedł i dał w twarz.
Prosiłam, tłumaczyłam… Przecież ostatecznie mieszkanie można sprzedać, podzielić… Dla syna i tak zbyt długie to czekanie, by je odziedziczyć, to jest myślenie bez sensu… W ostateczności, mogłabym pójść prosto przed siebie z walizeczką, wynająć malutki kącik, przemyśleć swoje życie, swoje błędy… Może byłam nudna, nijaka, za dobra? Ale niby w czym.
Dałabym radę. Brakuje mi tylko siły na ten ostateczny, a zarazem pierwszy krok, nie jestem już ani kobietą, ani w ogóle człowiekiem – nie widzę żadnej rozsądnej przyszłości. Co będę robiła? Według kobiecych pism jestem młoda, prawda? Mogę zapisać się na aerobik albo na seksi taniec, znaleźć sobie mężczyznę, ułożyć życie od nowa, łykać hormony. Tylko jak w to uwierzyć, powiedz. Jak się nagle nauczyć myślenia wyłącznie o sobie (zawsze tak radzicie), gdy nikt z moich bliskich mnie już nie potrzebuje. W tej chwili mogę już chyba tylko oddać się na złom.
Ania68
***
Droga Aniu!
List głęboko pesymistyczny, bo i sytuacja, co tu kłamać, niewesoła… A mimo to wyczuwam w Tobie pokłady ogromnej siły. Masz pomysły, widzisz rozwiązania — jedno zasadnicze widziałaś od początku. I sądzę, że z tej właśnie drogi zbaczać nie powinnaś, a wyczuwam podstępne wahanie. Tylko ono Cię osłabia, Aniu. Raz jeszcze zdobądź się na wysiłek, skoro nie udało się natychmiast pójść za ciosem. Lub raczej cios oddać… Nie rób sobie krzywdy. Inaczej: opamiętaj się, dziewczyno!
Wiem, nic nie jest proste ani oczywiste. Czasem jednak trzeba sprowadzić posiadane dane do wspólnego mianownika, żeby nie brnąć bez końca w dywagacje. A co my tu mamy? Męża, który raczej nie dywaguje… Nie zadręcza się rozmyślaniami, czy przypadkiem nie popełnił błędu, lub czy nie przesadza z cynizmem i samouwielbieniem (ta jego troska o Twój los…). Zero refleksji – zero poczucia winy – zero chęci choćby próby uzasadnienia swoich czynów. A JAKIEŚ wyjaśnienie, nawet jeśli niczego nie naprawi, przecież się wieloletniemu partnerowi należy. Nie bądźmy aż tak neurotyczni i niepozbierani. Ktoś musi walnąć pięścią w stół. Na ocucenie i pożegnanie.
Zatem – czemu niby TY miałabyś iść w siną dal „z walizeczką”? Logika najlepszym lekarstwem na patos, obrzydzenie, zagubienie! Zacznij kurację natychmiast. Nie wiem, czyje jest mieszkanie, ale wiem, kto powinien natychmiast z niego wyjść. Podarty kawałek papieru to nie koniec formalności rozwodowych, Aniu, lecz czasami bardzo dobry początek. Skoro małżonek jest tak zasobny, że pragnie Cię łaskawie utrzymywać, tym bardziej utrzyma się sam i trzeba mu tę opcję dobitnie oraz szybko wskazać. Najlepiej w asyście prawnika. Za finansowanie uczącego się dziecka żadne pochwały się nie należą, bo to obowiązek. Trzeba się jak najszybciej rozstać w sensie formalnym, a następnie uporządkować zawiłe być może kwestie majątkowe i mieszkaniowe. Trudno, nie uciekniesz od tego, a konkretne działania pomogą Ci opanować emocje i autodestrukcyjne myśli. Nie zamartwiaj się również o syna – jestem pewna, że dorosły chłopak poradzi sobie z tym fantem, a o swoim stosunku do ojca musi już decydować samodzielnie, nie masz w tej sprawie nic do zrobienia.
Wiem, domyślam się, że być może trochę marzysz o tym, by mąż się ukorzył, przerwał tamten związek, przeprosił. Fatalnie czujesz się z tym, że żadnej z tych rzeczy nie robi. Ale popatrz na to z drugiej strony – chcesz tego, by móc znów być z nim, czy tylko dla możliwości odwetu? To drugie per saldo kompletnie Ci się nie opłaca, zapłacisz wysoką cenę w sensie psychicznym. Już zapłaciłaś!
A to pierwsze, wydaje mi się, nie wchodzi w grę. Wasza więź została zbyt brutalnie, obcesowo zerwana. Człowiek, który mając mnóstwo czasu do namysłu nad sobą, najpierw długo i z premedytacją kłamie, a potem wali po oczach, bo sam się zwolnił z odpowiedzialności, i pisze taki list jak zacytowałaś, w moim odczuciu nie zasługuje na nic poza zimną, konsekwentną, chirurgicznie precyzyjną eksmisją. Z Twojego domu, życia, wreszcie, gdy będziesz już gotowa – z myśli.
I nie mylisz się, oczywiście, w swoim sarkazmie. Twoje główne zadanie to teraz Ty sama. Twój spokój, potem – rozwój. Wszyscy to mówimy i niestety, mamy rację! To nie jest nawoływanie do egoizmu. Mąż podciął Ci skrzydła i dlatego szukasz w sobie samych złych cech, a nawet win. Nie wyrzucaj sobie, że byłaś w domu, prowadziłaś go, dbałaś o rodzinę w „tradycyjny” sposób. Z pewnego punktu widzenia to oczywiście krótkowzroczne, ale nie wszyscy potrafią kalkulować. Jesteś idealistką do szpiku kości i dlatego teraz tak bardzo Cię wszystko boli.
Nie bój się siebie, swoich wartości i wyborów. Nie zmieniaj się na siłę. Stwardnieć musisz tylko na ten moment, by wyjść z opresji i przejrzeć na oczy – potem będziesz dalej sobą. I z tym kapitałem odbudujesz na nowo swoje życie, zapewniam. Jest nadal syn – ktoś bliski, komu jesteś potrzebna. Jest pewnie jeszcze jakaś inna, dalsza rodzina, przyjaciele, znajomi, koledzy z nowej pracy? Wesprzyj się, na kim się da, póki nie odzyskasz równowagi, Nie uciekaj od ludzi, nie ignoruj ich istnienia wokół Ciebie, nie zamykaj się w kokonie samotności. Oni są mostem, który zaprowadzi Cię do kolejnych spotkań, więzi, uczuć. Na to wszystko przyjdzie czas. Jesteś wspaniałą, ciepłą osobą, masz mnóstwo do zaofiarowania, tylko musisz wyzdrowieć.
I na koniec – nie deprecjonuj swojej kobiecości, bo nie definiują Cię funkcje rozrodcze. Menopauza, zwłaszcza na podłożu traumatycznym, to niewątpliwy wstrząs i moment kryzysowy, ale można temu zaradzić. Z siwymi włosami idziemy do fryzjera i humor natychmiast nam się poprawia. Jeśli racjonalnie korzystamy z dobrodziejstw kosmetyki, czemu nie postępować analogicznie ze zdobyczami medycyny? Odwiedź internistę, potem może endokrynologa, psychiatrę – czemu nie? Sama nie poradzisz sobie ze wszystkim naraz. Na pewno potrzebujesz wyciszenia niepokojów, rozładowania stresu, HTZ ma w tym swoją niebagatelną rolę. Leki działają szybko i precyzyjnie, umożliwią Ci powolne, rozważne wdrażanie głębszych zmian – w diecie, nawykach, trybie życia. Systematyczne działania, na które w obecnym stanie byłoby Ci trudno się zdobyć.
Głowa i pięść do góry, Aniu!
Trzymam kciuki.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze