Ona i jego hobby
URSZULA • dawno temuPrawdziwy facet musi mieć prawdziwie męskie hobby. Nieważne, czy na co dzień jest bankierem, ogrodnikiem czy fryzjerem pudelków. Do tego potrzebuje publiczności, która doceni jego wysiłki i będzie przypatrywać się im ze szczerym zachwytem w oczach. Rola tej publiczności spada oczywiście na partnerkę.
Prawdziwy facet musi mieć prawdziwie męskie hobby. Nieważne, czy na co dzień jest bankierem, ogrodnikiem czy fryzjerem pudelków, dam sobie rękę uciąć, że po godzinach ćwiczy krav magę, skoki ze spadochronem, albo zdobywa kolejne ośmiotysięczniki, kiedy tylko urlop mu na to pozwoli. Oczywiście, działa to także w drugą stronę. Prawdziwa kobieta, na co dzień stewardessa, lekarka albo pani inżynier, musi mieć na boku hobby typowo kobiece. Każda z nas na pewno mniej lub bardziej namiętnie kolekcjonuje buty, chodzi na fitness albo hoduje najpiękniejsze na ulicy pelargonie. I wszystko by było cudownie, gdyby nie to, że obie strony nie potrafią owych hobby kultywować w spokoju i na osobności, tylko potrzebują publiczności, która doceni ich wysiłki i będzie przypatrywać się im ze szczerym zachwytem w oczach. I oczywiście tak to zwykle w życiu bywa, że rola tej publiczności spada na bogu ducha winnego partnera czy partnerką.
Osobiście swoje hobby uważam za dość nieszkodliwe. Wspólnie czytać książek swojemu chłopakowi przecież nie każę, a pójść czasem do kina czy na koncert chyba każdy lubi. Na całodniowe przeglądy kina urugwajskiego albo czterogodzinne koncerty muzyki eksperymentalnej chodzę natomiast sama albo z podobnymi pasjonatami. Z pewnością nie jestem więc żadną hobbystyczną terrorystką. Nie ma żadnego porównania z tymi straszliwymi zołzami, które ciągają swoich skołowanych facetów po galeriach handlowych i każą im nosić torby albo stać w przymierzalni i patrzeć, jak prężą się przymierzając kolejne fatałaszki. Natomiast muszę przyznać, że całe życie trafiam na facetów, którzy zmuszają mnie do brania czynnego udziału w ich męskim hobby.
Jeżeli zastanawiacie się, dlaczego akurat teraz zebrało mi się na rozmyślanie na ten temat, to odpowiedź jest prosta — wakacje. Okres letni to dla mężczyzn najlepszy moment, żeby oddać się swoim rozlicznym zainteresowaniom (no może z wyjątkiem narciarstwa) i oczywiście — zabrać ze sobą dziewczynę, której główną funkcją będzie oczywiście podziwianie swojego prawdziwie męskiego mężczyzny podczas prawdziwie męskiej przygody, co jak można się domyślić wiąże się z licznymi nieprzyjemnościami.
No więc po kolei — jeden z moich chłopaków uwielbiał chodzić po górach i zdobywać kolejne szczyty. Więc co miałam robić? Wkładałam na nogi okropne buty traperskie, które strasznie mnie obcierały, na plecy plecak z puszkami z tuńczykiem, a na głowie fantazyjnie wiązałam czerwoną bandamkę i z wymuszonym uśmiechem ruszałam z moim lubym zdobywać rozliczne góry Polski, Słowacji czy Rumunii. Nieumyta od trzech dni, śmiertelnie zmęczona, w strugach deszczu albo palącym upale przemierzałam górskie przełęcze, powtarzając w myślach: „to pomaga na cellulit”, podczas kiedy on ze szczerym zachwytem pokazywał mi kolejny widok, na który składały się zwykle niebo i skały.
Inny mój chłopak z kolei uwielbiał strzelać z łuku. Trzeba tylko zaznaczyć, że wszelakie turnieje łucznicze, w których brał udział, odbywały się zawsze na ruinach jakiegoś zamku w scenerii wczesnego średniowiecza i wszyscy ich uczestnicy musieli koniecznie udawać, że pochodzą z tej właśnie epoki, siedzieć w kucki przy ognisku i jeść palcami mięso w wielkiego kotła, popijając miodem pitnym. Do tego można było być ubranym wyłącznie we własnoręcznie uszyte giezła (sic!) i baranie skóry. Siedziałam jednak dzielnie, umazana popiołem, w towarzystwie innych Słowian i kibicowałam mojemu lubemu, który zwykle wszelkie konkursy wygrywał, dzięki czemu po tygodniu wracaliśmy do domu z trofeum w postaci własnoręcznie wyrobionego przez Słowian pucharu. Hurra.
Obecny luby ma z pozoru niewinne hobby — wędkarstwo. - Cóż w tym groźnego? — myślałam sobie z początku. — Nawet jeżeli będzie chciał mnie ze sobą zabierać, wędkowanie przecież sprowadza się do siedzenia na brzegu rzeki czy jeziorka i czekaniu aż ryba połknie przynętę, a co więcej potem można ową rybę upiec i zjeść.
Otóż byłam w błędzie. Podczas tych wakacji mój ukochany postanowił pokazać mi, jak łowią ryby prawdziwi mężczyźni. No i w ten oto sposób spędziłam tegoroczny urlop siedząc odziana w gumiaki i płaszcz przeciwdeszczowy w rzęsistym deszczu na pontonie na środku wielkiego jeziora. W pontonie była zainstalowana echosonda, która pokazywała, jak wygląda dno oraz gdzie akurat przepływają ryby. Pływaliśmy tak z jednego końca jeziora na drugi trzymając wędki, na których zaczepiona była mała sztuczna rybka, która miała zachęcać duże drapieżne ryby do złapania. Podczas tak spędzonego tygodnia, złowiliśmy trzy ryby, z których jedna podobno była zbyt młoda, żeby ją zabić i zjeść, druga była zbyt stara, a trzecia była jakiejś ościstej i niesmacznej rasy, co zaowocowało tym, że żywiliśmy się wyłącznie piwem i frytkami w pobliskim barze, jak na prawdziwych rybaków przystało. Mieszkaliśmy natomiast w namiocie na brzegu jeziora, który trochę przeciekał, wiec wszystkie rzeczy miałam lekko wilgotne.
Wróciłam do domu przemoknięta, grubsza o dwa kilogramy i zdecydowana na 250 procent, że kolejne wakacje spędzam kultywując własne hobby — chodząc do kina, na koncerty, czytając książki i opalając się. Z przyjaciółkami.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze