Moje biurko moją twierdzą
LAURA BAKALARSKA • dawno temuWśród przyrodoznawców są tacy, którzy uważają, że ani głód, ani miłość nie są najsilniejszymi motorami naszych działań. Jest nim posiadanie terytorium. Nasz dom, łóżko, kubeczek, biurko, przy którym pracujemy, a nawet zakres obowiązków. Poczucie własności terytorium wydaje się głupie i małostkowe, gdy chodzi o terytorium cudze. Co innego, kiedy rzecz dotyka bezpośrednio nas samych.
Czy ktoś pamięta ten fragment bajki o krasnoludkach i sierotce Marysi, w którym krasnale przychodzą do swojej chatki i stwierdzają, że ktoś w niej buszował. Oburzają się po kolei: „Ktoś siedział na moim krzesełku!”, „Ktoś pił z mojego kubeczka!”. W wersji dla dorosłych ostatni krasnoludek ochoczo wskakuje do łóżeczka ze słowami: „Dobranoc, braciszkowie, dobranoc, dobranoc”…
Wśród przyrodoznawców są tacy, którzy uważają, że ani głód, ani miłość nie są najsilniejszymi motorami naszych działań. Jest nim posiadanie terytorium. Nasz dom, łóżko, kubeczek, biurko, przy którym pracujemy, a nawet zakres obowiązków.
W zasadzie wiadomo, że ten pokój należy do Abackiego, a tamto biurko do Babackiego. Żeby jednak nie było co do tego najmniejszych wątpliwości, nasze terytoria poznaczone są w dodatkowy sposób. Zdjęcia dzieci, wnuków, żon, kochanek, maskotki, suszone badyle, a w ekstremalnych przypadkach kliniczny bałagan. To jednak nie zawsze jest skuteczne. Są ludzie, którzy zawsze w sprzyjających okolicznościach zasiądą na naszym krzesełku i za naszym biurkiem. Kiedy pójdziemy na urlop, uznają, że nasz pokój bardziej nadaje się do przyjmowania interesantów, a gdy będą od nas dzwonić, zawsze przestawią telefon i „zapomną” go ustawić tak, jak go zastali. Właściciel terytorium czuje się zupełnie jak wilk, któremu inny wilk wszedł na teren i poznaczył go odchodami.
Koledzy, którzy bronią swojego terytorium, wydają się nam niewymownie śmieszni. Często nawet sami mają tego świadomość. A jednak nie przestają go bronić. Poczucie własności terytorium wydaje się głupie i małostkowe, gdy chodzi o terytorium cudze. Co innego, kiedy rzecz dotyka bezpośrednio nas samych.
Przysłuchując się dyskusji szefa z podwładnymi, postronny obserwator może być przekonany, że każdej ze stron chodzi o jakieś nieistotne duperele. Tymczasem kwestia, czy przychodzić do pracy na 8.00, czy na 8.15, jest sprawą życia i śmierci. To w najczystszej postaci obrona terytorium, coś, co decyduje o przetrwaniu.Im bardziej nasz teren jest zagrożony, tym większą przedstawia dla nas wartość. Nawiasem mówiąc, dlatego właśnie ludzie kurczowo trzymają się pracy, którą powinni rzucić dawno temu. Ponieważ cudze przywiązanie do terenu wydaje się nieistotne, głupie i małostkowe, inni często nie traktują go poważnie i naruszają granice. Niektórzy robią to nieświadomie. Są jednak i tacy, którzy działają celowo. Stąd biorą się walki w pracy.
Niezależnie od tego, jak irracjonalne może być poczucie własności terytorialnej, musi być jasne dla wszystkich, kto i czym się zajmuje. W przeciwnym wypadku współpracownicy będą walczyć ze sobą o byle co. Szef, który uchyla się od rozwiązania problemu, mówiąc: „Załatwcie to między sobą”, stwierdza tym samym, że popiera bardziej agresywną stronę konfliktu. Ludzie czują się właścicielami swoich stanowisk i każdą zmianę zakresu obowiązków albo tolerowanie przez szefa współpracowników zawłaszczających cudzy teren odczują tak, jakby obcięto im rękę, nogę lub inny członek.
Podobno wielkie hale biurowe w cywilizowanym świecie należą już do przeszłości. U nas niestety nie. Początkowo spowodowały wielką rewolucję w biurach. Kierownicy musieli zrezygnować z pewnych zewnętrznych oznak statusu, a personel przyzwyczaić się do tego, że jest bez przerwy, przez wszystkich obserwowany. Że człowiek jest nie tylko słyszany przez wszystkich innych, ale także musi wysłuchiwać cudzych rozmów i wrzasków – czy tego chce, czy nie.Tymczasem specjaliści twierdzą, że nawet i w wielkiej, bezosobowej hali są miejsca gorsze i lepsze, a także takie, w których tworzą się pola władzy.
Każda próba odgrywania szefa w środkowym pokoju (albo pośrodku hali) musi skończyć się fiaskiem. To, jak siedzicie w biurze – ma znaczenie dla waszych powiązań. Gdzie – jest ważne dla osiągnięcia sukcesu. Przyjmuje się, że wpływy maleją wraz z oddalaniem się od pokoju narożnego (lub rogu hali). Czyli władza się czai po kątach. Poza tym im bliżej wielkiego wodza, tym lepiej: więcej kontaktów, rozmów i szans na zrobienie kariery. Kozi róg nie jest więc żadnym kozim rogiem. Dąży do niego każdy normalnie kombinujący człowiek. Tę taktykę stosowali już rewolwerowcy. Broń Boże twarzą do ściany; trzeba wszystko widzieć i mieć zabezpieczone tyły. Teraz chyba jest już jasne, dlaczego ludzie tak bronią swojego terytorium. To nie są żadne kaprysy, tylko warunek przetrwania.
Czy wspominałam, że grająca muzyka także jest sposobem znaczenia swojego terenu? Nie? No to teraz mówię i podkręcam głośniej. Słyszycie? Na moim terytorium mamy dzisiaj dzień operowy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze