Wyspa pełna kolorów
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuO malezyjskiej wyspie Penang słyszałam, zanim jeszcze dowiedziałam się o innych atrakcjach tej części Azji. Perła orientu - pisali niektórzy, wspaniałe plaże – rekomendowali inni, mnie jednak najbardziej przekonywały relacje z nagromadzeniem przymiotników stare i chińskie obok kolorowe i hinduskie. Różnorodność Malezji i współistnienie w niej wielu religii i kultur to magnes dla lubiących nowe doznania. Różnorodność ta jest na Penang podana w bardzo apetyczny sposób.
O malezyjskiej wyspie Penang słyszałam, zanim jeszcze dowiedziałam się o innych atrakcjach tej części Azji. Perła orientu - pisali niektórzy, wspaniałe plaże – rekomendowali inni, mnie jednak najbardziej przekonywały relacje z nagromadzeniem przymiotników stare i chińskie obok kolorowe i hinduskie. Różnorodność Malezji i współistnienie w niej wielu religii i kultur to magnes dla lubiących codziennie nowe doznania. Różnorodność ta jest na Penang podana w bardzo apetyczny sposób.
Penang to pierwsza brytyjska osada założona przez Francisa Lighta w miejscu, gdzie wcześniej była dżungla. Podobno kapitan próbując zachęcić do osiedlania się na wyspie strzelał z okrętowych dział srebrnymi monetami w gęstwinę zieleni. Przy takich metodach kolonia szybko się rozwijała. Przede wszystkim jednak za sprawą portu, który przyciągał kupców z całego świata.
Dziś na wyspę ze stałego lądu wjeżdża się wspaniałym mostem o długości 13,5 km. Jazda nim, to przeżycie godne zapamiętania. Dopiero po krótkim oswojeniu się z ruchem samochodowym i wielkimi bryłami wieżowców zasłaniającymi pas nabrzeża o białym piasku, dostrzega się urokliwe zakątki skąpane w nieludzkim upale. Zwiedzanie nie jest łatwe, jeżeli źle się znosi temperatury podobne do sauny. Zawsze jednak można wsiąść do kolorowej rikszy i dać się niespiesznie wozić, utrwalając w pamięci obrazy z kolorowej wyspy.
W Georgetown, stolicy Penang, riksza powinna przystanąć przy świątyni Kuan Yin (Bogini Miłosierdzia). Łatwo ją wypatrzyć po zatłoczonym placu i olbrzymich kadzidłach osnuwające duszącym dymem okoliczne uliczki. Jej wnętrze gęste od zapachu trociczek i ludzi składających ofiary pozostanie w pamięci jak pierwszy obraz-wspomnienie wywieziony z wyspy.
Kolejne kadry to stragany z pękami kadzideł tłoczące się w cieniu starych drzew przed wejściem. Kuan Yin to najstarsza chińska świątynia na wyspie. Powstała około 1800 roku. Przy niej reklamowana w folderach Świątynia Węży wydaje się ubogą krewną. Podobno znalazło tu schronienie 50 gadów. Mnie jednak dane jest zobaczenie dwóch otumanionych świętym dymem osobników wywleczonych z klatki do zdjęć z turystami.
Jeżeli ktoś lubi rekordy w stylu „największe i najpiękniejsze” powinien wstąpić do świątyni Kek Lok Si stojącej na wzgórzu Air Itam. Ponad straganami z kiczowatymi pamiątkami góruje wielka pagoda w stylu birmańsko- tajlandzkim. Wygląda, jakby była zrobiona z kremu i złotego lukru. Cały kompleks pełen ostrych kolorów sprawia wrażenie obcowania z wizją architekta natchnionego pobytem w lunaparku. Wędrując ku górze wśród plastikowych zabawek i sztucznych ekskrementów natrafia się niespodziewanie na mostek w chińskim stylu i sadzawkę pełną żółwi lub pomieszczenie z płonącymi świecami w kształcie kwiatów lotosu.
Świątynia jest wciąż rozbudowywana, jakby dzieło miało się nigdy nie skończyć. Tętni życiem. Mnisi kaligrafują na dachówkach życzenia, jadłodajnie karmią pielgrzymów, wierni składają ofiary w postaci ciastek i butelek z mlekiem, turyści gapią się zadziwieni ostentacyjną barwnością miejsca. Świątynia dosłownie tonie w noworocznych dekoracjach, żółtych i czerwonych lampionach z powiewającymi na wietrze karteczkami z chińskimi znakami. Hodowla dyni na samym szczycie podkreśla irracjonalność miejsca.
Po wyjściu z kompleksu świątynnego zmysły nadal wystawiane są na próbę. Farma Motyli odwiedzona o zmierzchu przypomina obrazek z książki do religii. Nad głową zwiedzających trzepoczą barwne skrzydełka, przyzwyczajone do smakołyków ryby wystawiają pyszczki z szemrzących strumyków, a patyczaki leniwie rozciągają swe odnóża na gałęziach.
W Muzeum Zabawek patrzą z góry figury Shreka i Supermena. Nie trzeba być dzieckiem, by uwierzyć, że za chwilę mogą coś powiedzieć.
W deszczu Penang wydaje się jeszcze ładniejsza. Fasady kamienic świecą jaskrawo, krople deszczu dudnią o blaszany dach hinduskiej knajpy z samosami. Riksze omijają kałuże. Ulice stają się niemal bezludne. Karuzele wiozą dzieci w świat fantazji.
Do obrazów dochodzą zapachy i smaki zintensyfikowane wilgocią. Penang słynie z kuchni. Można usiąść na wysokim krawężniku i skosztować herbaty z miodem z ulicznego straganu sprzedawcy-zielarza. Można testować wytrzymałość trzewi doprawiając ryż ostrymi sosami w hinduskiej knajpie, serwującej dania na liściach bananowca. Można zajadać słodkie desery lub wziąć arbuza na plażę i obserwować burzowe chmury gromadzące się nad wodą. Cóż za bogate menu. Za bogate na krótki pobyt.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze