O pożytkach płynących z kłótni
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuKłóciłem się przez całe swoje życie. Najpierw darłem koty z rodzicami, potem sprzeczałem się z przyjaciółmi o wszystko i stawałem na głowie, aby skomplikować sobie relacje z kobietami. W szkole średniej uważałem za słuszne przyjmować światopogląd odwrotny niż aktualna partnerka. Nieustanne kłótnie dały mi wiele dobrego. Czego się nauczyłem?
Kłóciłem się przez całe swoje życie.
Najpierw darłem koty z rodzicami, potem sprzeczałem się z przyjaciółmi o wszystko i stawałem na głowie, aby skomplikować sobie relacje z kobietami. W szkole średniej uważałem za słuszne przyjmować światopogląd odwrotny niż aktualna partnerka. Gdy zaczynałem chodzić z potulną chrześcijanką, natychmiast ogłaszałem się satanistą i wertowałem Nietzschego w poszukiwaniu niezbitych argumentów. Poderwawszy wielbicielkę Kuronia i Geremka natychmiast ogłosiłem się spadkobiercą tradycji endeckiej, miłość do zakamieniałej prawaczki połączyłem z gorącym uczuciem do Adama Michnika. Rotację, wynikłą z mojego zachowania, po latach niesłychanie sobie chwalę. Cieszę się również, że stosunkowo późno odkryłem Internet. Gdybym teraz miał szesnaście lat, zapewne spędzałbym całe dnie na mniej lub bardziej błyskotliwym trollowaniu: na forach dla wegetarian wypisywałbym wieloekranowe pochwały steku i wklejał adresy chrześcijańskich psychiatrów w zakątku internetowym transwestytów.
Z moim najlepszym przyjacielem życie spędziliśmy na kłótniach. Żarliśmy się o wszystko, od muzyki, przez kwestie egzystencjalne, na polityce skończywszy. W efekcie, po niemal dwudziestu latach znajomości, zachowujemy wobec siebie nieustającą czujność, jakby każdy trzymał nóż w rękawie i strzykał zatrutą śliną. O relacjach z kobietami w okresie tzw. wczesnej dojrzałości nawet pisać mi się nie chce, dość powiedzieć, że zaczynałem się kłócić w rejonach obiadowych, by przy pomyślnych wiatrach dociągnąć tak do śniadania dnia następnego.
Znam wielu podobnych sobie. W gruncie rzeczy nie spotkałem pary, która nie darłaby ze sobą przysłowiowych kotów (swoją drogą, skąd wzięło się to piękne powiedzenie? Jaki kot zapłacił skórą za jego narodziny?). Czasem znajomi opowiadają mi o związkach i małżeństwach, które w ogóle nie znają sprzeczek. Mam wówczas ochotę obwozić ich od miasta do miasta, w pojeździe podobnym nieco do papamobile. Niech ludzie się napatrzą na dziwaków.
Teraz kłócę się nieco mniej i o sprawy odpowiednio niższej rangi. Sprawy religijne wyjaśniłem sobie dawno ze wszystkimi, polityka wywołuje u mnie jęk pełen zgrozy, literatura i sztuka nikogo już nie obchodzi, a i ja uważam, że człowiek po trzydziestce powinien wyzbyć się swojego światopoglądu. Ten przystoi licealiście, ewentualnie studentowi pierwszych lat jakiegoś humanistycznego kierunku. Ja po prostu będę się smętnie gapił z jakiegoś zadymionego kąta. Pokłócę się chętnie o to, gdzie mam jechać na wakacje, czy wolno mi wypić kolejne piwo (tę kłótnię nieodmiennie wygrywam) oraz dlaczego, miast uprzątnąć kocią kuwetę sam do niej narobiłem. Są to tematy godne prawdziwego mężczyzny, że tak powiem.
A jednak – nieustanne kłótnie dały mi wiele dobrego i żywię nadzieję, że moi interlokutorzy (a zwłaszcza interlokutorki) podzielają tę skromną opinię. Czego się nauczyłem? W pierwszej kolejności wymieniłbym panowanie nad emocjami. W kłótni niesłychanie łatwo stracić panowanie nad sobą, zwłaszcza gdy zaczyna brakować argumentów, co często mi się zdarzało. Zwykłem wówczas ryczeć, jakby mi dziecko z brzucha wypruli, tupałem, prawie odgryzłem sobie wargę i wygrażałem poczciwemu Panu Bogu, że prócz urody poskąpił mi też błyskotliwości. Posłałem na śmietnik dziesiątki myszek komputerowych, kilka razy się pobiłem i o mało nie dostałem ataku serca. Z wolna, te napięcia słabły i dzisiaj mogę się kłócić zupełnie spokojnie, najwyżej walnę w stół pięścią lub własną głową.
Kłótnia ma tę szczególną cechę, że nie chodzi w niej o prawdę – nie rozstrzygniemy przecież, czy Bóg istnieje, piwo i tak wypiję, a na wakacje pojadę tam, gdzie zdecyduje Ona. Uzasadnienie, dlaczego musiałem narobić do kociej kuwety (kochani, to tylko przykład) wymaga niesłychanej ekwilibrystyki intelektualnej. W ten sposób, kłótnia okazuje się nowoczesnym ekwiwalentem dociekania ilości diabłów mieszczących się na główce szpilki. Jeśli dobrze pamiętam, odpowiedź brzmi „czternaście”. Owo obliczanie liczby maleńkich szatanków zostało zupełnie niesłusznie wyśmiane. Było niczym więcej jak ćwiczeniem intelektualnym, szkółką, treningiem mającym przygotować adepta do pracy nad prawdziwymi problemami natury filozoficznej i teologicznej. Podobną rolę pełni kłótnia. Sprzeczamy się o tematy absurdalne, wyciągamy trupa z szafy tylko po to, żeby nie zgnuśnieć. Emocjonalnie również.
Odliczając akcydentalne sprzeczki z kontrolerami biletów i złośliwymi kasjerkami, kłótnie pozwoliły mi zrozumieć jeszcze jedną, bardzo istotną sprawę. Mianowicie, dzięki nim dowiedziałem się, że jestem ważny dla innych, a inni są ważni dla mnie. Dotyczy to także innych piekielników. Nie kłócimy się z człowiekiem, którego mamy w czterech literach. Takiemu ustępuje się dla świętego spokoju. Jeśli z kimś sprzeczam się do bladego świtu na temat, który jest obojętny, ewentualnie taki, który już jest rozstrzygnięty (o wakacjach w każdym związku i tak decyduje Ona), to coś innego nie jest mi obojętne. Konkretnie, nie jest mi obojętny człowiek, z którym się kłócę. Wychodzi z tego, że skoro żarłem się przez większość życia ze wszystkimi wokoło, byłem kochany jak mało kto.
Skoro już naprodukowałem tyle mądrości, przyszedł czas na ostrzeżenie. Istnieje grupa tematów kłótniowych, z których podchwycenia nie wyniknie żadne dobro, a wręcz przeciwnie – rozgorzeje dzika pyskówka gotowa skończyć się mordem zbiorowym lub czymś gorszym. Sztandarowym przykładem jest aborcja. Wystarczy rzucić temat przy stoliku, a ludzie zaczynają wrzeszczeć i wyzywać się od najgorszych. Jednocześnie nie słyszałem, aby ktoś kiedykolwiek kogoś przekonał, że płód to człowiek (lub zlepek komórek — do wyboru) i tylko atmosfera się kwasi. To samo dotyczy kwestii kary śmierci, feministek, rzeczy z przeszłości, których nie możemy już zmienić oraz rzeczywistej zawartości teczki Lecha Wałęsy. Tych tematów należy unikać. Dorośli ludzie nie poruszą ich w kłótni pod żadnym pozorem.
Cóż zatem dodać? Kłóćcie się, moi mili.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze