Trudne zadanie domowe
CEGŁA • dawno temuMam czteroletnią córkę, pracę w bardzo sympatycznej firmie, która finansuje moje studia, wynajmuję mieszkanie razem z młodym małżeństwem, co stwarza super sytuację, jeśli chodzi o opiekę nad moją Irenką i ich synem Tomkiem – po prostu zmieniamy się. Niedawno odszedł ode mnie narzeczony, ale zaraz chciał wrócić, a ja mam pracę domową: zastanowić się nad tym.
Droga Cegło!
Mam czteroletnią córkę, pracę w bardzo sympatycznej firmie, która finansuje moje studia (przynajmniej dopóki ją na to stać:)), wynajmuję mieszkanie razem z młodym małżeństwem, co stwarza super sytuację, jeśli chodzi o opiekę nad moją Irenką i ich synem Tomkiem – po prostu zmieniamy się. Niedawno odszedł ode mnie narzeczony – oczywiście nie jest ojcem – ale zaraz chciał wrócić, a ja mam pracę domową: zastanowić się nad tym.
Zanim jednak, jak to się mówi, spadłam na cztery łapy, nie bywało za wesoło. Irenka urodziła się z miłości, niestety tylko mojej. Jej tata udawał, a na wieść o ciąży schował się głębiej, niż kiedyś chłopaki chowali się przed wojskiem. Ostatnio nawet koleżanka namawiała mnie na wydębienie alimentów, ale ja nie chcę go znać, to raz, a dwa – wstydziłabym się iść do sądu i kazać szukać faceta, którego nie znam ani adresu, ani numeru PESEL. Taka już jestem. Obrażam się bez powodu i już nie ma na mnie siły:).
Rodzice nie pozostawili mi złudzeń i wysłali do Warszawy, do dawnej znajomej mamy. W tłumie będzie ci łatwiej, niż tu, na wiosce – powiedzieli. Przysyłali drobne pieniądze, dopóki im nie zabroniłam. Mama miała rację w jednym: pani Ania to anioł. Przyjęła mnie do siebie jak córkę – przepraszam, że to piszę, mamusiu. Pomogła dokończyć liceum handlowe, miała znajomości, dzięki którym przeżyłam komfortowy, a nie koszmarny poród. Nigdy ani przez sekundę nie czułam się w Jej otoczeniu jak durna panna z brzuchem, gdy tymczasem w mojej rodzinnej parafii, nie boję się napisać, proboszcz odwracał głowę, gdy chciałam się przywitać pod sklepem. Duchowe wsparcie? Śmiech na sali. Wiara w pana Boga to moja prywatna sprawa, ale Jego urzędnikom podziękowałam za współpracę, do widzenia.
Idylla w domu Ani trwała niewiele ponad rok. Dostała wylewu w wieku zaledwie 56 lat. Nigdy nie zrozumiałam, czemu była samotna, taki wspaniały człowiek. No, nie całkiem samotna. Dużo się żartuje o zawziętości ludzi ze wsi w kwestii pieniędzy, ale to, co wyczyniała Jej inteligencka rodzina w trakcie Jej śpiączki, aż bałabym się opisywać z detalami – jeszcze mnie oskarżą o zniesławienie. Tak czy inaczej, wyleciałam z domu z niemowlęciem z dnia na dzień, bez „okresu wymówienia”. Proponowałam naiwnie, że gdy Ania wróci do siebie, pomogę w opiece. Usłyszałam, że jestem cwaną wiejską dziewuchą, liczącą na mieszkanie. Nikt nie pomyślał, że może Ją kocham i chcę się odwdzięczyć za otrzymaną pomoc? Nikt też nie pomyślał, że Ania, jak by nie było, jeszcze żyje. Zresztą, przebywa obecnie w domu stałej opieki, jest w pełni kontaktowa, tylko potrzebuje bardzo intensywnej rehabilitacji kilka godzin dziennie. Na szczęście stać Ją na to i nikt nie zdążył pogrzebać Jej żywcem. Wierzę, że wyzdrowieje całkiem.
Ja – no cóż, zadzwoniłam do rodziców. Mama powiedziała tylko: Ojej! Tata: No, wiesz, córeczko, jak jest… I już wiedziałam.
Wzięłam plecak, wózek z Irenką i poszłam do kawiarni internetowej. Pół godziny później byłam w domu samotnej matki. To obiekt świecki. Spotkałam fantastyczne kobiety, które z niepojętych dla mnie powodów uważały się za wykolejone. Musiały gdzieś podsłuchać to określenie. Poznałam też fajne dziewczyny, które podjeżdżały całkiem niezłymi samochodami, przywoziły zabawki i ciuchy – wszystko w świetnym stanie, znanych firm, uprane i uprasowane. Nigdy w życiu nie chodziłam tak dobrze ubrana. Pomału od nowa odzyskiwałam wiarę w ludzi (ciekawe, ile razy jeszcze…).
Po kilku miesiącach podniosłam głowę. Miałam kilka dobrych przyjaciółek. Przypomniałam sobie, że coś tam umiem, znalazłam pracę w zawodzie handlowca. Poprzez szczęśliwy traf z mieszkaniem nie musiałam martwić się o Irenkę, która przecież nie miała jeszcze dwóch lat. Nie minął kolejny rok, spotkałam Witka. Zaczęłam widzieć w lustrze kobietę, która jeszcze może o siebie zawalczyć. Witek ma już za sobą burzę hormonalną. Lubi rozgrywać swoje życie we właściwej kolejności. Nasza znajomość rozwijała się w ślimaczym tempie, głównie przez moją nieufność. On to przyjmował ze zrozumieniem. Ideał, nie? Irenka jest z Nim po imieniu:). Tak szczerze, to naprawdę jest w porządku. Z jednym ale.
Dał mi pierścionek. Nie oświadczył się – po prostu chwycił mnie za rękę w restauracji i wsunął mi go na palec. A potem patrzył pytająco w oczy. Speszyłam się. Powiedziałam, że nie byłam przygotowana. Tylko zacznij czasem o tym myśleć, proszę – powiedział.
Zaczęłam. Nigdy nie byłam z Witkiem szczera i zastanawiam się, czy przemilczenie to też kłamstwo. Znam Jego rodzinę, jest w pewnych kwestiach bardzo tradycyjna, choć lubią mnie, a przecież nie muszą – chyba raczej się domyślają, że nie jestem wdową? Jakoś tak jednak wyszło, że między mną i Witkiem pewne pytania nigdy nie padły, w szczególności pytanie o to, skąd się biorą niektóre dzieci:). On nie wie, gdzie mieszkałam z Irenką i tak dalej, choć osobiście się tego nie wstydzę. Nie dopytywał się również, czemu nigdy nie wspominam o rodzicach. Dopadła mnie świadomość, że rozmowę o pierścionku będę musiała przeprowadzić od strony przeszłości. I to niestety była jedna wielka porażka. Ale też moje rozczarowanie, być może za wiele wymagam od ludzi?
Witek słuchał mnie bardzo spokojnie, jak to On, ale po bladości poznałam, że daleki jest od zachwytu. Jakby rzeczy niby oczywiste zostały nagle nazwane po imieniu i w tym momencie stały się nie do zaakceptowania. Najbardziej chyba zaszokował Go fakt, że Irenka nie jest ochrzczona, a ucieszył – że możemy jednak wziąć ślub kościelny. A ja takiego ślubu nie chcę, niestety! No i chłopak mi się rozpłakał na swojej własnej kanapie. Dałam Mu kawy, oddałam pierścionek. Najpierw nie chciał wziąć, potem wziął. Nie uspokoił się. Kiedy wychodziłam, szlochał i coś tam bełkotał o zastanowieniu, ale dla mnie to było jasne, że zrywamy.
Witek zadzwonił do mnie po tygodniu i tym razem to ja się zdenerwowałam. Powiedział, że wszystko przemyślał, rozmawiał długo ze swoim księdzem i musi być ze mną. Sprawę ślubu na razie zostawmy w spokoju, On daje mi tyle czasu, ile zechcę. Kocha mnie i prosi, żebym tylko nie mówiła od razu: „nie”.
No i mam zagwostkę. Związałam się z człowiekiem, który swoje decyzje konsultuje z księdzem. Ciekawe czy wszystkie? Może jestem okrutna, Cegło, ale nie po to przeszłam to, co przeszłam, żeby teraz mężczyzna dawał mi „szansę poprawy” poprzez prawowity ślub. Dla mnie to jakiś obłęd. A przecież tak trudno wyrzucić do śmieci dwa lata życia z przyzwoitym człowiekiem. I w ten sposób znów doszłam do punktu, w którym nie wiem, co mam ze sobą zrobić.
Aleksa
***
Droga Alekso!
Nie jesteś nawet zdeklarowaną ateistką, a tu takie, przepraszam, z igły widły! Facet wręcza pierścionek… Cóż, nie ma tu wielkiej obrazy ani naruszenia Twojej godności. Zastanówmy się: czemu przyjaciel nagle stał się wrogiem?
Wydaje mi się, że przynajmniej w jednej sprawie Witek ma słuszność: powinnaś się bardzo starannie zastanowić. Przede wszystkim nad swoimi uczuciami do Niego – nie napisałaś przecież, czy Go kochasz, a to chyba dość ważne.
Ja tu nie widzę mężczyzny, który chce Cię na siłę „zbawiać”, czy stawia Ci warunki. Widzę człowieka zakochanego, zdeterminowanego, w głębokiej rozterce duchowej z powodu ugruntowanego systemu wartości, innego niż Twój. Dostrzegam w Nim dużą otwartość, gotowość do kompromisu. I gigantyczną wrażliwość. Ty tego może nie zauważasz, ponieważ jest w Tobie wiele gniewu, żalu do świata i konkretnych ludzi, którzy Cię kiedyś zawiedli w podbramkowej sytuacji. Pamiętaj jednak, że pielęgnując i podsycając w sobie poczucie krzywdy, nie wyhodujesz szczęścia. Gdzie się podziała dziewczyna, która podniosła głowę i potrafiła zadbać o siebie i córkę? To po pierwsze. A po drugie – nie wszyscy Cię rozczarowali, prawda? Niektórzy wręcz odwrotnie. Lepiej skupić się na nich, niż rozpamiętywać czyjąś obojętność i bezduszność. Doznane dobro daje nam siłę, wzmacnia poczucie własnej wartości. Nie zmarnuj tego.
Pomimo Twoich butnych deklaracji, odniosłam wrażenie, że w zetknięciu z „prawowitą” rodziną Witka zamieniłaś się na powrót w zaszczutą, bezradną i bezdomną dziewczynkę z kompleksem nieślubnego dziecka. To jak to w końcu jest: wierzysz w słuszność swoich przekonań i wyborów czy nie? Masz prawo nie chodzić do kościoła i nie narzucać tego córce, póki sama nie zdecyduje, czego chce w tej kwestii. Masz prawo kontestować ślub kościelny. I na tej samej zasadzie Witek ma prawo mieć księdza za powiernika, jeśli wspólnota religijna tak wiele dla Niego znaczy. Nie z takich „tarapatów” ideologicznych zakochane pary wychodzą obronną ręką. Czasem po prostu trzeba się spotkać gdzieś w połowie drogi. Czy jesteś skłonna do jakichkolwiek ustępstw?
Witek zastanawiał się zaledwie tydzień. Tobie terminu nie wyznaczył. Może zdziwi Cię moja ocena, ale… jesteś w komfortowej sytuacji. Masz pełną swobodę. Możesz Go porzucić, ale jeśli zrobisz to „tylko” z powodu zniesmaczenia Jego formą wiary, będzie to niedojrzałe i nietolerancyjne. Zdaję sobie doskonale sprawę, że to praktykującym katolikom zarzuca się z reguły brak tolerancji, Witek jednak do tej kategorii raczej nie należy. Pora spytać więc, czy Jego taka a nie inna przynależność przesłania Ci wszystkie Jego inne cechy? Unieważnia Wasze uczucia i Wasz dotychczasowy związek? Czy ślub kościelny to Wasz jedyny problem? Ja na te pytania nie odpowiem.
Ale mam nadzieję, że to, co niezbyt fortunnie nazwałaś „pracą domową”, odrobicie razem. Polecam Wam obojgu fantastyczną książkę Jacka Salija OP Szukającym drogi, a z niej – artykuł Ślub kościelny z osobą niewierzącą. Nigdy nie czytałam niczego głębszego i mądrzejszego na ten temat. Może spodoba się i Wam?
I życzę więcej wiary… w ludzi.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze