Od momentu poczęcia
JUSTYNA POBIEDZIŃSKA • dawno temuCzy ja śnię? Czy część polityków rzeczywiście chce zaostrzenia i tak restrykcyjnej ustawy antyaborcyjnej? Dlaczego w „The Economist” pisze się o moim kraju jako o „bastionie średniowiecznego barbarzyństwa”? Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie?
Nie potrafię opanować emocji, proszę wybaczyć. Spróbuję jednak uporządkować ostatnie doznania: Hanna Wujkowska oznajmia wszem i wobec, że w Polsce pełno jest „poaborcyjnych ocaleńców”, doradcami premiera mają być bioetycy, Barbara Giertych mówi o tym, żeby kobiety poddające się aborcji karać tak samo jak morderców (użyła sformułowania „jak płatnych zabójców osób już narodzonych”), na wiecu zorganizowanym przez Radio Maryja minister edukacji Roman Giertych, mąż Barbary, wykrzykuje: „Od momentu poczęcia do naturalnej śmierci, tego chcemy! My chcemy żyć!”, posłowie LPR chcą zapisem w konstytucji zakazać aborcji kobietom zgwałconym, tym, których życiu ciąża zagraża, i tym, których dzieci urodzą się bardzo ciężko chore. Na pocieszenie konstytucja ma nam gwarantować „opiekę nad kobietą ciężarną”.
Nie wiem nawet, od czego zacząć. Czy to wszystko dzieje się naprawdę? Czy Polska jest krajem mniej więcej w środku Europy, czy jest XXI wiek? No, niech się uszczypnę. Boli. Więc jednak.
Zacznę od Wujkowskiej i jej słynnych ocaleńców. Według Wujkowskiej córeczka Alicji Tysiąc, podobnie jak inne dzieci dotknięte syndromem, nie ma szans na normalne życie, bo zawsze będzie odrzucona przez społeczeństwo. Skoro własna matka powiedziała: „nie kocham cię”, cały świat mówi małej Tysiącównie „nie kocham cię”. Właściwie, jak dobrze pomyśleć, większość Polaków to poaborcyjni ocaleńcy – to także teza Wujkowskiej. Uważa ona, że w Polsce przez kilkadziesiąt powojennych lat „wymordowano miliony polskich obywateli” – pozwalała na to liberalna ustawa antyaborcyjna. Skutki tego odczuwamy dziś bardzo boleśnie: agresja wśród młodych ludzi spowodowana jest właśnie owym syndromem.
Te rewelacje Wujkowskiej zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Dotychczas naiwnie byłam przekonana, że agresja wśród młodzieży jest spowodowana innymi czynnikami: brakiem należytej opieki ze strony zapracowanych bądź bezrobotnych rodziców, ogromnym w kraju zjawiskiem przemocy w rodzinie, alkoholizmem rodziców, biedą, brakiem poczucia ekonomicznego bezpieczeństwa itd. A wszystko przez ocalenie przed aborcją! Umierając z ciekawości, szukałam naukowych publikacji na ten temat. Znalazłam niewiele, właściwie nic, jedynie katolicka strona http://www.mateusz.pl/mz/ws-zuc/3-zespol-ocalenca.htm szczegółowo zajmuje się problemem. W dużym skrócie: ocaleniec poaborcyjny to osoba poddana siłom, które poza nią decydowały o jej życiu lub śmierci. Przeżywa wiele konfliktów obciążających psychikę, zakłada maski, by zdobyć zainteresowanie i zażegnać agresję, świadomie lub podświadomie często zadaje takie pytania: „Jak mam żyć, skoro moi rodzice zabili moje rodzeństwo?”, „Jak mam żyć, jeżeli rozważali moją własną aborcję?”.
Cóż, nie jestem psychologiem, ale definicja ta wydaje mi się wielką manipulacją usiłującą wmówić ludziom, że wszystkie ich problemy wynikają z faktu, że ich matka przed laty usunęła ciążę lub zastanawiała się, czy tego nie zrobić. Co to znaczy „świadomie lub podświadomie”? Rozumiem to tak: nawet jeśli nie zdajesz sobie sprawy, że myślisz o tym, że udało ci się ocaleć, to i tak myślisz, tyle że podświadomie. Jednym słowem – myślisz, nawet jeśli nie myślisz. Wszyscy jesteśmy ocaleńcami, wszystkiemu co złe winne nasze grzeszne matki. (Proszę zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz: ocaleniec, ocalenie – te słowa były dotychczas używane dla osób, które ocalały z Holocaustu – cóż za niesmaczna i prymitywna demagogia!).
Tyle na temat poaborcyjnych ocaleńców Hanny Wujkowskiej. A skoro jesteśmy przy demagogii i manipulacji, może kilka słów o Romanie Giertychu i jego wczorajszym potoku słów wylewającym się z sejmowej mównicy. Minister bez wahania wrzucił do jednego worka eutanazję i aborcję. Straszył biednych słuchaczy Radia Maryja tym, że „zwolennicy aborcji” chcą wprowadzić hitlerowskie metody eliminacji osób chorych, słabych i kalekich. Skoro ci wstrętni liberałowie uważają, że można zabijać chore nienarodzone dzieci, dlaczego nie mieliby uznać, że można zabijać schorowanych staruszków?
Swoim kwiecistym, pełnym emfazy przemówieniem minister Giertych wytworzył w umysłach słuchaczy poczucie, że istnieje ogromne zagrożenie ze strony „zwolenników aborcji” – być może już niedługo sojusznicy lewicy i feministki zaczną chodzić po domach polskich miast i wsi i robić czystki, mordując słabych staruszków i wątłe starsze panie? Ratuj się kto może! (Przyszło mi teraz do głowy, że może minister Giertych jest poaborcyjnym ocaleńcem i dlatego tak bardzo się boi?).
I jedno jeszcze, bardzo ważne, a przemilczane: nie znam nikogo, kto byłby „zwolennikiem aborcji”. Ludzie przy zdrowych zmysłach zdają sobie sprawę, że decyzja o usunięciu ciąży jest dla matki decyzją ostateczną, dramatyczną, traumatyczną, i nikt, kto samodzielnie myśli, nie traktuje aborcji jako środka antykoncepcyjnego. „Zwolennicy aborcji” wcale nie domagają się aborcji, ale prawa wyboru dla kobiet, bo kobiety szanują i wierzą w ich zdrowy rozsądek. „Zwolennicy aborcji” nie są mordercami, kochają dzieci, chcą ich dobra: wszak zdrowie i życie to wartość nadrzędna dla wszystkich ludzi. „Zwolennicy aborcji” nie istnieją – są tylko zwolennicy prawa do wolności wyboru.
Nakazywanie nam rodzenia dzieci poczętych w wyniku gwałtu, ciężko chorych czy też – co już brzmi przerażająco i tak absurdalnie, że aż nie chce mi się w to wierzyć – rodzenia, kiedy ciąża zagraża naszemu życiu lub zdrowiu, to próba powrotu do czasów niewolnictwa. Zabieranie nam prawa do samostanowienia jest odbieraniem nam godności. (Ciekawy paradoks: chroniąc zygotę, bo tak nazywa się z biologicznego punktu widzenia „życie poczęte”, skazujemy na śmierć matkę). Fetyszyzacja płodu w Polsce sprowadziła kobietę do roli inkubatora, niewiele znaczącego pojemnika na nowe życie.
Dlaczego niektórzy usiłują ochronić nas przed nami samymi? Czyżbyśmy my, kobiety, nie wiedziały, co dla nas dobre, a co złe? Dlaczego niektórzy politycy uważają, że bez ich ustaw i zmian w konstytucji nie będziemy wiedziały, jak w życiu postępować? Dlaczego minister, utrzymywany z naszych podatków, tworząc prawo, kieruje się swoim światopoglądem, który wcale nie musi być tożsamy z naszymi poglądami (cuius regio, eius religio?) Czyżby Roman Giertych znał się lepiej od nas na moralności i religii? Dlaczego za nasze pieniądze on i jego koledzy zabawiają się w Pana Boga?
Panie ministrze, zamiast marnotrawić na ochronę „życia poczętego” pieniądze, które panu płacimy, i cenny czas, jaki dostał pan od swoich wyborców, może powinien się pan zająć życiem już istniejącym? Prawo adopcyjne w Polsce wymaga natychmiastowych zmian, kuleje system pomocy społecznej – swoją miłość do bliźniego może pan realizować w inny, bardziej pożyteczny sposób. Tworzenie kolejnych martwych przepisów nie zmniejszy liczby aborcji, bowiem w żadnym państwie na świecie żaden zakaz nie spowodował jej zniknięcia. Obecnie w Polsce, w tzw. aborcyjnym podziemiu usuwa się rocznie od 80 tys. do 200 tys. ciąż. (
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze