Przemoc emocjonalna boli bardziej
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuAgresja fizyczna jest widoczna, zostawia ślady – sińce, zadrapania, rany. Można zrobić obdukcję, iść do sądu, szukać pomocy na policji. Przemoc emocjonalna bywa niezauważalna, bo jak udowodnić, że ktoś znęca się używając tylko słów. I choć trudniej ją wykryć, to czasami niszczy z większą siłą, niż fizyczna.
Ofiary przemocy emocjonalnej często same długo nie potrafią się zorientować, że dzieje się coś złego, nie wiedzą, gdzie leży granica znęcania się psychicznego, czy krytykanctwo typu: jesteś nieudacznikiem jest już przemocą, czy jeszcze dopuszczalną reakcją, bo „nerwy poniosły”. Tymczasem agresją psychiczną jest wyśmiewanie, wyzywanie, krytykowanie, szantażowanie, umniejszanie zasług lub nieuzasadnione oskarżenia. I zwykle służy podkreśleniu przewagi, dominacji nad drugą osobą. Nikt nie powinien godzić się na takie zachowanie, ale też stosować wobec innych. Niektórzy całymi latami żyją w toksycznych rodzinach lub firmach i nie potrafią jasno określić problemu, szczególnie, jeśli trujący jad sączy się po kropelce.
Anna (43 lata, ekspedientka z Warszawy):
— Nie rozumiałam, że ktoś może kochać i jednocześnie krzywdzić. Myślałam, że przecież miłość jest dobra, jak kogoś kochamy, chcemy dla niego jak najlepiej. Mój mąż zapewniał mnie o swojej miłości. Ale czasami nerwy go ponosiły, wtedy nie panował nad sobą, nie to żeby bił, nawet nie krzyczał, ale wpadał w taką negatywną mantrę, powtarzał ciągle, że źle gotuję, bo zrobiłam kotlety, a one są tuczące. I jak zaczynał, to skończyć nie mógł, zaraz wjeżdżał na moją rodzinę, że wykończę go tak, jak matka wykończyła ojca, który zmarł na raka, pewnie od tego złego jedzenia. Innym razem nie podobało mu się, że syn nie przykłada się do nauki i znowu wszystko to była moja wina, i znowu to ja zmarnuję dziecko. I tak potrafił nawijać godzinę, dwie.
Najgorsze były weekendy, bo wtedy jak zaczął swoje marudzenie rano, to kończył wieczorem. Jestem ekspedientką, czasami specjalnie brałam zmianę w sobotę albo niedzielę, żeby nie spędzać z nim całego dnia w domu. Innym razem wychodziłam niby, że z psem na spacer z nadzieją, że zanim wrócę, on się uspokoi. I tak łaziłam w koło bloku. Mój mąż jest kontrolerem w autobusach, rozumiałam, że codziennie ma dużo stresu i przepychanek z ludźmi, a dla nich musi być miły. Wyżywał się w domu.
Kiedyś próbowałam się bronić, ale to nic nie dawało, a tylko go rozwścieczało i rozpętywała się awantura. Wolałam więc nic nie mówić. Jednak za każdym razem, jak zaczynał swoją litanię, jaka to ja jestem beznadziejna, czułam jakąś gulę w gardle i robiło mi się gorąco. Czasami wydawało mi się, że jak nie przestanie, to zwariuję. Ale nigdy nie pomyślałam, że to przemoc, przecież nie bił. Tyle, że gadał.
Córka szybko wyprowadziła się z domu. Czasami, jak przyjeżdżała na weekendy, mówiła: Mamo, jak Ty to znosisz, ojciec coraz gorzej ciebie traktuje. Nie pozwalaj mu na to. A ja nie wiedziałam nawet, jak to nazwać, ot marudzi. Przestaliśmy nawet wychodzić z domu, bo potrafił zacząć swoją litanię w obecności znajomych, a wtedy musiałam się za niego wstydzić.
Aż trafiłam do szpitala z nadciśnieniem i problemami z sercem. Przyszedł do mnie psycholog, mówił, że mam nerwicę, którą muszę leczyć. A ja myślałam, skąd u mnie ta nerwica. Wtedy córka powiedziała „nie”, albo ojciec coś ze sobą zrobi, albo ona mnie zabiera do siebie, bo on mnie zamęczy. Mąż niczego nie zrozumiał, powiedział, że ma wyrodną córkę i żonę, że się uwzięłyśmy na niego. A ja wiem, że dla mnie spokój jest na wagę złota.
Katarzyna (29 lat, architekt z Wrocławia):
— To, że moja matka całe dzieciństwo mnie gnębiła, zrozumiałam, będąc już dorosłą kobietą. Darłam się na własne dzieci, a czytałam przecież, że wychowuje się inaczej, ale nie panowałam nad sobą. Krzyczałam do syna, że jest nieukiem, kiedy dostał dwóję, na córeczkę, żeby dała mi spokój, bo zwariuję, a ona ma 5 lat i ciągle czegoś chce. Wmawiałam moim dzieciom, że są nieudacznikami. A potem siedziałam i płakałam, przepraszałam, przytulałam. Widziałam, że są zdezorientowane i zahukane. Wracają z przedszkola i ze szkoły i zamykają się w swoich pokojach, wychodzą, jak ojciec wraca do domu. Byłam o to zazdrosna, wyrzucałam mu, że nie wychowuje dzieci, ale umie je tylko rozpieszczać. Dziś wiem, że one się mnie po prostu bały. Moja teściowa łapała się za głowę, jest dyrektorką przedszkola, pedagogiem. Mówiłam, żeby się nie wtrącała, że jak każda teściowa nie lubi swojej synowej. Mąż powiedział, że już nie zniesie tych krzyków i awantur.
To teściowa poleciła mi psychologa i opłaciła go, powiedziała: Idź, porozmawiaj, nic cię to przecież nie kosztuje, jak ci nie będzie pasowało, to zrezygnujesz, ale tak się nie da. Już na pierwszym spotkaniu zapytał mnie o moje relacje z rodzicami. Ojciec nie uczestniczył w wychowaniu dzieci. Wyjechał do Stanów do pracy, kiedy byłyśmy małe, a wrócił jak dorastaliśmy. Nie wtrącał się. Matka, dziś już nie żyje, ale była toksycznym rodzicem, zimnym i karcącym. Zachowywała się jeszcze gorzej, niż ja. Ciągle jej coś nie pasowało, ciągle byłam zła, głupia, brzydka, a moje koleżanki ładne i mądre. I tak się czułam. Kompleksy to moje drugie imię. Nigdy nie poproszę o awans, podwyżkę, jestem wdzięczna, że ktoś chce mnie zatrudnić, chociaż gdzieś w środku wiem, że jestem przecież dobrym architektem. Zaczęłam terapię, żeby sama ze sobą dojść do ładu i przestać zadręczać swoje dzieci tak, jak mnie zgnębiła moja matka, żeby im nie przekazywać swoich kompleksów.
Magda (26 lat, absolwentka polonistyki z Białegostoku):
— Mój chłopak był inteligentny, charyzmatyczny, przystojny i… apodyktyczny. Zawsze musiało być tak, jak on chce. Może zorientowałabym się, że dręczy mnie psychicznie, uzależnia od siebie, ale to wszystko działo się stopniowo, powoli i niezauważalnie.
Mówił, że nie ma o czym rozmawiać z moimi znajomymi, jest starszy ode mnie 4 lata, może i są młodsi, ale przecież studenci, inteligentni ludzie. Spotykaliśmy się tylko z jego kolegami, a wtedy miał do mnie pretensje, że za mało się odzywam, że robię mu kichę. Odzywałam się, ale absolwenci polibudy, informatyki rozmawiali o komputerach i meczach, nie zwracali na mnie uwagi. Zaproponowałam mu, że możemy czasami spotykać się oddzielnie ze swoimi znajomymi. Ale on był podejrzliwy, robił mi sceny zazdrości. W końcu w ogóle przestałam wychodzić z domu, tyle co na uczelnię. Czasami, jak spóźniałam się pół godziny, były awantury, że go zdradzam, że mam kochanka. Ze znajomych zrezygnowałam, bałam się, że jak się rozstaniemy, zostanę zupełnie sama.
Mieszkaliśmy w jego mieszkaniu, podkreślał, że ciężko na to zapracował. Starałam się być dobrą gospodynią. Leciałam z uczelni, robiłam zakupy, sprzątałam. Chciałam pokazać, że zasługuję, żeby korzystać z tego na co tak ciężko zapracował, chociaż wiedziałam, że dostał to od rodziców. Owinął mnie sobie wokół palca. Był starszy, a ja bałam się jego chorobliwej zazdrości i awantur.
Czułam się wyczerpana, nie byłam gotowa na takie życie. Zawaliłam rok. Moi rodzice chcieli, żebym wróciła do domu. Wtedy on mówił, że jestem dorosła, pokłócili się, zabronił mi się z nimi spotykać. Kiedyś przyszli pod uczelnię, prosili, żebym przeniosła się tylko na rok, że nadal mogę się z nim widywać, chociaż wiedziałam, jak go nie lubią i jak bardzo mu nie ufają. Spóźniłam się, a on mi zrobił scenę zazdrości, wyzywał od kurew. Poczułam się jak w więzieniu. Następnego dnia nie wróciłam do niego, pojechałam do rodziców. Dzwonił po kilka razy dziennie. Zmieniłam numer komórki. Wystawał pod uczelnią. Dopiero wtedy zobaczyłam, że był maniakiem, że mnie wciągnął w swój chory świat. Przypadkiem przeczytałam tekst o przemocy emocjonalnej i dopiero wtedy zrozumiałam, że nasz związek był chory. Minął rok, a ja ciągle nie otrząsnęłam się po tym, co przeszłam.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze