Nie chcę być taką matką
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuWpływ matki na kształtowanie charakteru dziecka jest nie do przecenienia. Uczy zachowań, ale i odgrywania społecznych ról. Bywa, że są to lekcje na tyle trwałe, że dziecko - jako dorosły, żyje według zakodowanych schematów. Zdarza się, że wyfruwając z rodzinnego gniazda, weryfikuje światopogląd i buduje życie na zasadach odmiennych niż te, które wpoił mu dom rodzinny. Często wykorzystuje je jako wzorzec negatywny, jak odpowiedź na pytanie „Jak nie chcę żyć i kim być nie chcę”.
Wpływ matki na kształtowanie charakteru dziecka jest nie do przecenienia. Mały człowiek poznaje świat jej oczami, z jej perspektywy. Matka jest pierwszą nauczycielką – uczy reguł, zachowań, ale i odgrywania społecznych ról. Bywa, że są to lekcje na tyle trwałe, że dziecko — jako dorosły, wciąż żyje według zakodowanych wartości, schematów i postaw. Zdarza się jednak, że wyfruwając z rodzinnego gniazda, weryfikuje swój światopogląd i buduje życie na zasadach odmiennych niż te, które wpoił mu dom rodzinny. Mało tego - często wykorzystuje je jako wzorzec negatywny, jak odpowiedź na pytanie „Jak nie chcę żyć i kim być nie chcę”.
Ilona (29 lat, farmaceutka z Gdańska):
— Moja mama obecnie w niczym nie przypomina kobiety, która mnie wychowała. Dziś jest miłą staruszką, skupioną na wnuczkach, swoich ogródkowych rabatkach i krzyżówkach typu Jolka. Jest pogodna, wyciszona i bardzo wyrozumiała – dla bliskich, dla obcych i świata. Ma bardzo zdrowe podejście do życia – zazdroszczę jej tego dystansu. Dziś lubię z mamą rozmawiać i spędzać czas. Z radością patrzę, jaki ma fantastyczny kontakt z moimi dziećmi.
Ze zgrozą jednak wspominam swoje dzieciństwo – przypominało ono wojskową musztrę. Moja mama była ostra, zdecydowana i apodyktyczna – na każdym polu. O ile sprawdzało się to w pracy, to w domu… Dużo było u nas obowiązków, zasad, kar, krzyków i poszturchiwań. Oj, ja i siostra chodziłyśmy, jak to się mówi, jak w zegarku. Dobrze się uczyłyśmy, sprzątałyśmy po sobie i byłyśmy bardzo grzeczne. Poza domem zwariowane, z temperamentem i uśmiechem jak banan, przekraczając próg zmieniałyśmy się w szare myszki i francuskie pieski.
Na co dzień cichutko siedziałyśmy w swoim pokoju – w ogóle nie było nas słychać. Może bałyśmy się wychylać, żeby nie dostać za coś ścierą albo żeby mamie nie przypomniało się, że mamy coś zrobić. Smutne było to nasze dzieciństwo – bez ciepła, dobrego słowa, miłego gestu czy tulenia. W pewnym sensie rozumiem mamę – nie było jej lekko. Brakowało jej czasu, cierpliwości i jakiegoś wsparcia – ojciec nas zostawił, kiedy ja i siostra byłyśmy bardzo małe. Ciągle sprawiała wrażenie poirytowanej, była szorstka, bez cienia uśmiechu. Może miała jakąś nerwicę albo depresję? Nie wiem. Choć szukam usprawiedliwienia, to i tak mam do niej żal – bo my miałyśmy tylko ją, matkę z kamienia. Jak miałyśmy być szczęśliwe? Czego uczyła nas o byciu człowiekiem, kobietą, matką? Jaki pokazywała nam świat?
Pamiętam, jak któregoś dnia rozmawiałyśmy z siostrą o przyszłości – postanowiłyśmy, że nie będziemy takie, jak nasza matka. Miałyśmy plan. Stworzymy szczęśliwe rodziny, znajdziemy dobrych mężów, urodzimy dzieci. Będziemy mamami, które kochają, uśmiechają się, przytulają i rozpieszczają swoje maluchy, pieką z nimi ciasteczka, bawią się i słuchają ich opowieści. Mało tego! Pozwolimy im na skakanie po kałużach i jedzenie słodyczy, kiedy tylko będą chciały. Najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że obydwie te marzenia realizujemy. Co więcej – wszystkim to wychodzi na zdrowie.
Laura (28 lat, pedagog z Warszawy):
— Moja mama jest prostolinijną osobą. Wychowała się na wsi, w ubogiej i wielodzietnej rodzinie, ciężko pracowała — nie miała lekko. Pomimo trudów życia sprawia wrażenie osoby pogodnej, wyważonej i ciepłej, wręcz beztroskiej. Prawda jednak jest taka, że jest znerwicowana, niepewna siebie i wiecznie spięta – stresuje ją… życie. Niemal wszystko, co nowe bądź niepewne — niepokoi ją, przeraża i denerwuje. To taka mała dziewczynka uwięziona w ciele kobiety.
Zawsze dawała mi ogrom swobody. Pozwalała na naprawdę wiele, nigdy nie krzyczała, nie czepiała się jak inne matki, no i w ogóle była spoko. Zazdrościły mi jej wszystkie przyjaciółki. Ach, mieć taką mamę, która jest przyjacielska, liberalna, nie katuje wymaganiami, zakazami i obowiązkami! Uważały mnie za wielką szczęściarę. Owszem, byłam beztroskim dzieckiem. W końcu mogłam robić to, co chciałam… W sumie było super. Nie musiałam sprzątać czy mówić, gdzie i z kim byłam – wystarczyło, że przychodziłam w porę do domu, uczyłam się i nie sprawiałam kłopotu (znaczy byłam cicho), a mama – cała w skowronkach — pozwalała mi na wszystko. Akceptowała wszystkie moje decyzje, nie dopytywała o nic, a i nie miała zdania na żaden temat. Kochała mnie taką, jaka byłam – często to powtarzała. Dużo mnie przytulała, całowała. Dla niej byłam żabeńką i koteńkiem. Dziś śmieję się, że miała świetny pijar. Bo tak naprawdę – ale zobaczyłam to dopiero po latach, kiedy styl wychowania mojej mamy odkryłam w literaturze fachowej pod pojęciem „niezaangażowany” – na co dzień brakowało mi jej szczerego zainteresowania i uwagi. Bo ja czasem marzyłam o tym, żeby ze mną porozmawiała, nakrzyczała i nawet dała klapa, a nie wzruszała ramionami, potakiwała, bądź – kiedy coś naprawdę zmalowałam — płakała cicho w kącie. Chciałam, żeby powiedziała głośno, co myśli i zapytała, co mnie dręczy, co cieszy. Żeby sprzeciwiła mi się, mówiąc „nie” i była konsekwentna — dała mi choćby jakąś karę. Żeby była taką zwykłą, ale zaangażowaną mamą – ze mną, a nie obok.
Przypuszczam, że takie, a nie inne wychowywanie było po prostu dla niej wygodne. Ale to nie może być tak, że dziecko wychowuje się samo! Skąd ja miałam wiedzieć, co powinnam robić, a czego nie? Od kogo się dowiedzieć, że coś jest złe? Kto miał mnie nauczyć, jak tworzyć prawdziwie bliskie relacje z innymi? W pewnym wieku ten ogrom wolności naprawdę przytłacza, można się pogubić. Może właśnie dlatego, żeby to wszystko zrozumieć i poukładać, poszłam na takie studia, a nie inne? Dzięki mojej mamie zdefiniowałam też w sobie pojęcie matki takiej, jaką chciałabym być. A chciałabym być taka ciepła i czuła jak ona, ale nie chcę, żeby moje dzieci, tak jak ja, miały wrażenie, że mnie po prostu nie obchodzą, że są hodowane. Dziś moja córeczka jest mała, ale już teraz staram się z nią naprawdę być. Wolę nie posprzątać, nie ugotować czegoś ekstra, ale pobawić się z nią na podwórku, poczytać razem bajkę. Wiem też, że nigdy nie zadowoli mnie, kiedy na Co u ciebie, ona odpowie mi W porządku. Muszę tylko uważać, by — starając się nie powielać schematu wyniesionego z domu rodzinnego — nie przesadzić w drugą stronę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze