Gdzie ci rycerze?
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuKobiety tęsknią za rycerskością. Marzenia o rycerzu, mężczyźnie pomocniku, który przeniesie przez błocko, da w mordę natrętowi i zmieni zepsute korki, nie są na tyle silne, by spowodowały istotne zmiany w społeczeństwie. Wraz z ich powrotem przywlekłyby się zjawiska szczęśliwie porzucone: kobieta uwiązana w domu, segregacja płci, związane z nią przypisanie ściśle określonych ról.
Kobiety dalej tęsknią za rycerzami. Tęsknota ta zajmuje im średnio godzinę w tygodniu.
W okresie dorastania nie cieszyłem się zbyt wielką popularnością, zwłaszcza wśród płci przeciwnej, marzyłem więc o jakiejś specyficznej okazji, aby zabłysnąć i zdobyć czyjeś serce, najlepiej oprawione w biust solidnej wielkości. Wyobrażałem sobie jak wracam do domu, a tu zgraja łotrów przemocą dobiera się do wątpliwej zresztą cnoty koleżanki z klasy, oczywiście tej przeze mnie ulubionej. W dalszej części tego marzenia wzorem bohaterów filmowych i historycznych śpieszę ze skutecznym ratunkiem, modeluję niedoszłym gwałcicielom paskudne mordy, samemu odnosząc rany akurat takie, by wzbudziły współczucie uratowanej, nie przeszkadzając w odbiorze zasłużonej nagrody. Szczegóły tego planu pozostają dla mnie sekretem. Kto rozbujałby mi patyczkowate ramionka? Wiaterek chyba. Przeciwnicy musieliby nie tyle odpuścić uniki oraz gardę, ale raczej nadstawiać się do ciosów, wychodzić naprzeciw moim niezdarnym pięściom, by na koniec wywołać w sobie krwotok wewnętrzny i runąć w konwulsjach u moich stóp. Myśl, że to ja mógłbym dostać po głowie, w ogóle mi przez tę głowę nie przeszła. Trzeba zaznaczyć, że wciąż mało kto pała ku mnie serdecznością, niemniej bohaterstwo wywietrzało mi z głowy.
Nigdy nie musiałem ratować żadnej kobiety przed nikim, nie licząc mnie samego, a z dawnych ciągot rycerskich została mi pewna usłużność, szkodliwa zresztą i nie przystająca do naszych wesołych czasów. Wędrując ulicą rozglądam się nieustannie w poszukiwaniu zepsutego samochodu, który mógłbym popchnąć (płeć kierowcy jest jasno określona), rwę się też do przeprowadzania staruszek przez jezdnię, podpalania końcówek mentolowych vougów, choć, postawiony przed perspektywą odprowadzania koleżanki z pubu w środku nocy, wolałbym umknąć lub jeszcze chętniej w knajpie pozostać.
Cieszę się znajomością z pewną wyjątkowo wyemancypowaną kobietą – jest to relacja luźna, gdyż wyłącznie sieciowa, niemniej niezwykle pouczająca. Czasem gaworzymy sobie o naszym stosunku do społeczeństwa i funkcji płci we współczesnym świecie, jej roli w przepychaniu się przez ucho igielne awansu i tak dalej. Jest to osoba tak dalece samodzielna, że nawet ciśnięta na Księżyc zbudowałaby tam filię jakiejś korporacji kierując Pana Twardowskiego na stanowisko szeregowe. Jej małżeństwo jest na wskroś nowoczesne, czyli oboje z mężem strzegą własnej podmiotowości i niezależności lepiej niż baśniowy smok swoich skarbów. Niedawno miała przygodę z zaskoczeniem wewnętrznym, o której zdecydowała się mi opowiedzieć. Otóż w drodze do pracy w złotym wieżowcu, rozkraczyło się jej auto, musiała wymienić oponę i w pierwszym odruchu zadzwoniła do męża, chcąc podzielić się tym kłopotem. Facet, mając niejakie pojęcie z kim rozmawia (należy więc do nielicznej grupki mężów wiedzących cokolwiek o swych żonach), odrzekł: przecież wiesz, jak to się robi, po czym wrócił podbijać przeznaczony sobie kawałek świata. Miał rację. Dzielna dziewczyna nieznanym mi sposobem doprowadziła do tego, że samochód ruszył. Nieznanym, bo wraz ze wzmocnieniem pozycji kobiet faceci trącą zainteresowanie motoryzacją. W tym niżej podpisany.
Dojechawszy do pracy, koleżanka podzieliła się swoim sukcesem – poradziła sobie z nielichym kłopotem zupełnie sama. Zaimponowała mi, także dlatego, że nie rozróżniam coupe od felgi, zaraz mogłem jednak posłuchać czegoś innego. Z pewnym zawstydzeniem, koleżanka wyraziła żal, że mąż jednak nie wsiadł w taksówkę, nie przyjechał, bo byłoby to takie miłe, szarmanckie, poprawiłoby humor i odegnało bezradność, którą odczuwała stojąc na wietrznym poboczu. Nie miała do niego pretensji, więcej nawet, nie oczekiwała innej reakcji, taki układ i już. Tylko jakoś tak dziwnie. Czegoś zabrakło.
Ten przykład i inne dowodzą tęsknoty za rycerskością. Jestem w stanie uciąć sobie palce i skończyć ten felieton waląc czołem w klawiaturę, że również mąż miał straszną ochotę popędzić na pomoc, my faceci już tacy jesteśmy. Zaprzeczyłby w ten sposób regułom panującym w jego związku. Marzenia o rycerzu, mężczyźnie pomocniku, który przeniesie przez błocko, da w mordę natrętowi i zmieni zepsute korki, nie są na tyle silne, by spowodowały istotne zmiany w społeczeństwie. Wraz z ich powrotem przywlekłyby się zjawiska szczęśliwie porzucone: kobieta uwiązana w domu, segregacja płci, związane z nią przypisanie ściśle określonych ról. Faceci tego też nie chcą, choćby dlatego, że zajęci wybieraniem sobie gadżetów i kosmetyków nie dźwignęliby swoich starych zadań. Żyjemy w najlepszych czasach i tylko z niektórymi tęsknotami, jak zawsze zresztą, nie wiadomo co zrobić.
Można by utworzyć skansen weekendowy, gdzie suto płacący turyści odgrywaliby starodawne role. Wynajęci aktorzy dawaliby otrzaskać sobie gęby w obronie kobiety, która wcześniej zapłaci im za uratowanie. Resztę doli uzupełni jej partner, dzielnie walczący. Na drogi wrzuci się kolczatki, żeby każdy chłop zyskał szansę bohaterskiej wymiany opony, a jeśli ktoś nie przepuści kobiety w drzwiach przodem, zostanie porażony prądem i to tak, że części intymne upodobnią mu się do ziemniaków, wytoczonych z żaru ogniska. To samo dotyczyć będzie każdej próby rozdzielenia rachunku na dwoje. Komisja obserwująca wszystko zza kamer przyzna punkty za całowanie w rękę, prawienie komplementów, wnoszenie po schodach i dolewanie wina do kieliszków, słowem, za wszystkie te rzeczy, które w normalnym świecie już zanikły. Rozrywkę tę należałoby wykorzystać w charakterze urodzinowego prezentu dla niej, dla niego lub dla obojga z okazji Dnia Zakochanych. Wieszczę jej popularność oraz rozrost. Park taki, odpowiednio urządzony, miałby rozmiar małego miasteczka z szeregiem knajp, domów publicznych oraz obowiązkową fabryką obrabiarek, gdzie dzisiejsi przedstawiciele wolnych zawodów dowiadywaliby się, co to znaczy mieć odciski, garba i jeszcze wracać do żony, oczekującej rycerskiego traktowania. Pomysł ten wyznacza miejsce rycerza dzisiaj: jest ono tam, gdzie chatki łemkowskie, ciupaski i zjazdy wojów pod Biskupinem.
Jeśli ktoś sięgnie po te koncepcję, domagam się wysokich tantiem, a w oczekiwaniu na nie rzucam inną propozycję. Każdy ma czasem ochotę na spontaniczny seks z kimś świeżo poznanym, zgoła obcym. Trudności ujawniają się podczas nieporadnych prób obrócenia w czyn tego marzenia. Tymczasem kumpel, o którym już kiedyś tutaj wspominałem, całe swoje życie zbudował na niemal dziewiętnastowiecznej szarmanckości: cmok w rączkę i jeszcze plecak poniesie. Sukcesy praktyczne tego człowieka imponują. Więc czemu nie w ten sposób? Na bezrybiu kodów kulturowych należałoby wprowadzić choćby taki. Jeśli facet zachowuje się po rycersku a kobieta, choćby świeżo napotkana, wchodzi w rolę damy, niech będzie to znak czytelny, aby razem popędzili do jakiegoś miejsca skrytego przed okiem ciekawskich.
Przecież potrzebujemy rycerza na godzinę w tygodniu. Na numerek wystarczy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze