Niech pan się sobą zajmie
URSZULA • dawno temuWkurzają mnie starzy ludzie. I to wcale niekoniecznie moherowe babcie, które w sposób niezwykle spektakularny głoszą wszem i wobec swoje absurdalne poglądy, doprowadzając ludzi młodych i inteligentnych to szału. Irytuje mnie na przykład to, że codziennie wczesnym popołudniem wszystkie możliwe środki komunikacji miejskiej wypchane są po brzegi udającymi się na bazarek lub do szpitala babciami, które walczą jak lwy o każde wolne miejsce.
Wkurzają mnie starzy ludzie. I to wcale niekoniecznie moherowe babcie, które w sposób niezwykle spektakularny głoszą wszem i wobec swoje absurdalne poglądy, doprowadzając ludzi młodych i inteligentnych to szału. Przeciętne babcie na ulicy lub w autobusie potrafią być równie denerwujące. Irytuje mnie na przykład to, że codziennie wczesnym popołudniem wszystkie możliwe środki komunikacji miejskiej wypchane są po brzegi udającymi się na bazarek lub do szpitala babciami, które walczą jak lwy o każde wolne miejsce.
Wejdzie starsza pani o lasce, niby schorowana, a kiedy zobaczy miejsce, to pędzi i jeszcze potrafi rzucić siatką, żeby nikt jej nie zajął. A spróbuj takiej miejsca nie ustąpić – szturchanie, docinki, deptanie po stopach – babcie mają nieskończoną ilość sposobów na dochodzenie swoich praw. Na równi z babciami autobusowymi wkurzają mnie babcie uliczne, czyli starsze panie targające siaty środkiem chodnika lub co gorsza ścieżki rowerowej. Człowiek robi wszystkie możliwe manewry, żeby taką wyminąć, a ona i tak znajdzie sposób, wpakuje się pod nogi, a potem jeszcze nakrzyczy.
Nie mogę już patrzeć na armię babć okiennych, która w moim bloku całymi dniami wygląda przez okna na podwórko. Niektóre na stanowiskach są już o 7 rano, żeby nie przegapić, jak sąsiedzi wychodzą do pracy. A nie daj boże, żeby coś się na podwórku wydarzyło, żeby jakaś karetka podjechała pod przychodnię, wtedy babcie o mało co nie wypadną z okien, udając, że niby to czyszczą szyby i układają firanki. Co sprytniejsze wychodzą przed dom, czy to z psem, czy wyrzucić śmieci i skrupulatnie notują w pamięci przebieg wydarzeń.
Moje znużenie niekończącą się obecnością ludzi starych w zasięgu wzroku wynika z tego, że mieszkam w centrum dużego miasta. A owo centrum wręcz opanowane jest przez babcie i dziadków, którzy wiecznie walczą o ciszę, spokój i moralność, co w praktyce oznacza eksmisję wszelkich możliwych klubów oraz zakaz organizowania imprez plenerowych. Ludzie młodzi kupują nowe domy w strzeżonych osiedlach na obrzeżach miasta, nic im po starych, sypiących się kamienicach. W centrum bywają okazjonalnie, głównie w pracy albo w restauracji. Pozostały tu tylko nieliczne okazy przed 40-tką. W naszym budynku – tylko my.
— Witam sąsiadkę, widzę, że pani z pieskiem po bułki do sklepu. Jaki piękny dzień dzisiaj mamy, nieprawdaż? – jak zwykle sympatycznie zagadnął mnie sąsiad z góry, starszy pan o lasce i w kapeluszu.
Uśmiechnęłam się szeroko i odpowiedziałam coś równie miłego i kurtuazyjnego. Już miałam udać się kupić rzeczone bułki, kiedy sąsiad złapał mnie za łokieć i powiedział konspiracyjnym szeptem:
- Wie pani, ja widziałem dziś tego pana, co z panią mieszka, jak wchodził do domu około godziny 14 z jakąś obcą panią, której tu nigdy wcześniej nie było. A zwykle o tej porze to on jest w pracy, więc takie dziwne mi się to wydało. Może ma pani z nim jakieś problemy, o których chciałaby pani porozmawiać?
Miałbym kilka rzeczy do opowiedzenia…Smycz od psa wypadła mi z jednej ręki, siatki z butelkami do recyklingu z drugiej. Stałam tam czerwona jak burak i zupełnie nie wiedziałam, co mam sąsiadowi odpowiedzieć. A chciałam powiedzieć wiele.
Po pierwsze: „To nie pana sprawa, proszę pana.” Po drugie: „Świat to nie „Moda na sukces”. Jeżeli ktoś przychodzi do domu o godz. 14 z obcą kobietą, to jest to bardziej prawdopodobne, że jest to pani weterynarz albo pani z firmy dostarczającej kablówkę niż tajemnicza kochanka." A po trzecie: „Niech pan się zajmie sobą.”
I nagle usłyszałam swój głos, jakby dobiegający z oddali, który wypowiadał właśnie te słowa: „Niech pan się sobą zajmie, drogi sąsiedzie.”
Stało się. Starszemu panu mina wyraźnie zrzedła, odwrócił się na pięcie i poszedł do domu.
– Kochanie! – zawołałam od progu. – Co ty właściwie robiłeś w domu wczoraj około godziny 14? Z jakąś kobietą? – dodałam niepewnie.
— Zwariowałaś? – Kamil popatrzył na mnie, jakbym spadła z księżyca. – Przecież wczoraj byłem cały dzień w Białymstoku.
No tak, teraz konspiracyjna wypowiedź mojego sąsiada zaczęła mi się jawić w zupełnie innym świetle. Uświadomiłam sobie, że sąsiad się sobą nie zajmie, bo nie umie. Po śmierci żony mieszka sam, je pewnie wyłącznie kanapki, bo mężczyźni tej daty rzadko umieją przyrządzić sobie nawet jajecznicę. Nikt go nie odwiedza, nic nie czyta, bo wzrok już nie ten, nawet na spacer wyjść ciężko. Zostaje telewizja, ale ile można oglądać telewizję?
Nie będę kłamać, że upiekłam ciasto, po prostu kupiłam w sklepie osiedlowym kawałek sernika na zimno, a do tego paczkę kawy i pobiegłam godzić się z sąsiadem.
- Przepraszam, że tak zareagowałam na pana informację — powiedziałam ze skruszoną miną, kiedy otworzył mi drzwi. — Przyszłam posłuchać wszystkiego, co ma pan mi do powiedzenia.
Weszłam zrobiłam herbatkę, kawkę, pokroiłam ciasto i zaczęłam słuchać. A sąsiad mówił długo i wcale nie o moich problemach z chłopakiem, tylko o swoim dzieciństwie we Lwowie, wojnie, o tym, jak w Niemczech poznał swoją pierwszą żonę, jak syn zmarł mu, kiedy miał zaledwie 2 miesiące…
Okazało się, że starszy człowiek dawkowany z umiarem, raz w miesiącu dajmy na to, okraszony herbatką, ciastem i opowieściami jest bardzo sympatyczny. Postanowiłam, że będę czasem odwiedzać sąsiada. Skoro już mieszkam w tym zasiedlonym przez starych ludzi centrum.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze