Naprawiając siebie
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuMiałem dobrych rodziców, chodziłem do szkoły jakie są wszędzie, a jednak dorosłość przywitałem makabrycznie popsuty. Miałem złe emocje, potworne doświadczenia, kiełbie we łbie i kieszenie pełne najgorszych nawyków. Rozumiem już, że reszta życia zejdzie na naprawianiu siebie samego. Nie bardzo wiem, jak to zrobić.
Zastanawiałyście się kiedyś, czemu starzy ludzie są tacy smutni?
Wielki filozof Jan Jakub Rousseau zrobił karierę plując na cywilizację, której zawdzięczał wszystko. Uważał, że przychodzimy na świat z gruntu dobrzy, po czym następuje metodyczne psucie człowieka. Szkodzi mu wychowanie w domu rodzinnym i nauka w szkole, zgubny wpływa wywiera religia, nauki humanistyczne oraz ścisłe, nawet umiejętność czytania okazuje się szkodliwa niczym choroby weneryczne. Gdyby Rousseau żył dziś, dorzuciłby internet, amerykańskie seriale i muzykę grupy Oasis.
Wizję naszego mądrali cechuje naiwność przemieszana z mądrością. Przypominam sobie własne dorastanie. Miałem dobrych rodziców, chodziłem do szkoły, jakie są wszędzie, a jednak dorosłość przywitałem makabrycznie popsuty. Miałem złe emocje, potworne doświadczenia, kiełbie we łbie i kieszenie pełne najgorszych nawyków. Rozumiem już, że reszta życia zejdzie na naprawianiu siebie samego. Nie bardzo wiem, jak to zrobić. Dziś niczego nie naprawiamy. Rzeczy popsute lądują w śmieciach. A my kupujemy nowe.
Nie ja jeden mam taki problem. Jak sądzę, wszyscy borykają się z własnym popsuciem. Weźmy taką Anię. Ania urodziła się i wyrosła w Warszawie. Jej rodzice rozwiedli się, gdy miała dziesięć lat. Ukończyła ekonomię na SGH, ale nie pracuje w zawodzie. Prowadzi, dajmy na to, firmę zajmującą się designem, ocierając się w swoich dochodach o drugi próg podatkowy. Ma wielu przyjaciół. Ludzie jej zazdroszczą. Sprawia wrażenie zadowolonej z życia i uśmiechniętej.
Ania piła od piętnastego roku życia, na początku tak jak wszyscy, ukradkiem i w sobotę. Na studiach jej weekend zaczynał się w czwartek i dobiegał końca wraz z wtorkowym kacem. Kiedy założyła własną firmę, stała się panią własnego czasu. Co wieczór, umordowana ponad siły nagradzała się odpoczynkiem przy butelce wina. Niekiedy były to dwie butelki. Ten zwyczaj zaprowadził Anię na terapię. W ten sposób dołączyła do armii ludzi przed trzydziestką, którzy musieli rozstać się z alkoholem.
Wytrzeźwiawszy, Ania poczuła nową energię. Wydawało się jej, że zyskała drugą szansę od życia. Trzeźwe, nawodnione, użyźnione witaminami ciało miało niemal nieograniczone siły. Do tego, Ania odczuwała dumę związaną z porzuceniem nałogu i okazjonalne wypady do kasyna nie wydawały się jej czymś groźnym. Odczuwała co najwyżej przyjemny dreszczyk adrenaliny. Zresztą, zawsze grała o małe kwoty, aż raz zagrała o dużą, co skończyło się tak, jak musiało się skończyć. Ania została z pustym portfelem i wiedzą, że osobowość uzależnieniowa nie jest wymysłem psychologów.
Nastał kolejny etap naprawiania siebie. Ania okiełznała to, co wciąga: internet, papieroski i marychę, gry video, a nawet słodycze. Wyzwolona od tych niebezpieczeństw nabrała przekonania, że wszystko jest z nią już w porządku. Trzeźwa, wolna od zgubnych namiętności zatonęła w pracy. Tyrała po szesnaście godzin naiwnie sądząc, że słońce zgaśnie, jeśli odejdzie od ekranu przed 22.00. Gdyby w te dni odkryła Boga, niezawodnie skończyłaby w tłumie pątników, odziana we włosiennicę, z krzyżem wielkości felgi od stara zwisającym na cyckach.
I znów to samo – zmęczenie, frustracja, straty na każdym polu. Także finansowym. Ania była bardzo dzielna i zdołała zrozumieć, że praca może ją zniszczyć, jak wszystko.
Trzydziesty piąty rok życia Ania wita wolna od nałogów, poświęcająca się pracy w wymiarze ośmiu godzin dziennie. Nie wie co prawda, po co miałaby żyć i z wolna odkrywa, że wszystkie relacje z ludźmi, jakie zdołała zawrzeć, są jakieś takie pokrzywione. Przyjaciółkom albo zazdrości, albo ma do nich pretensje, z rodzicami bez przerwy się kłóci, kochanek stale dochodzący raczej ją mierzi, niż raduje. Nie ma pojęcia, co z tym zrobić. Powoli zaczyna rozumieć, że problem znajduje się w jej, a nie innych. Uczy się otwartości. Tępi w sobie małoduszność i pojmuje, iż ludzie są tacy jacy są. Inni nie będą. Tylko ona może się zmienić. I tak, w toku powolnej pracy nad sobą uzdrawia relacje z przyjaciółkami i matką. Na miejsce starego kochanka wskakuje nowy. Relację z nim można nazwać dojrzałą.
Mógłbym dalej ciągnąć opowieść o Ani i jej naprawianiu siebie. Dziewczyna zapewne zajdzie w ciążę i będzie musiała znaleźć pomysł na własne macierzyństwo. Zmierzy się z niepowodzeniami w tym zakresie. Dziecko dorośnie i jak każde dorosłe dziecko nie spełni pokładanych w nim oczekiwań. Ania będzie musiała przerobić również to. Mniej więcej w tym samym czasie jej rodzice zaczną przechodzić do wieczności. Ania zorientuje się, że nie jest już taka młoda. Jak to mawiał mój ojciec: stoi już z kraja.
Mógłbym napisać, że Ania odniosła sukces. Wykonała gigantyczną pracę nad sobą i jest człowiekiem naprawionym. Nie pije, nie gra, zbudowała satysfakcjonujący związek, cieszy się karierą syna i otoczeniem życzliwych jej ludzi. Z jej losów, prawdziwych przecież wynika, że naprawienie siebie zajmuje mniej więcej trzydzieści pięć lat. Od czasów studenckich pod sześćdziesiątkę.
Niestety, tak akurat się składa, że zdrowie wysiada najpóźniej w sześćdziesiąte urodziny. Trzaskają stawy. Komory serca migoczą jak światła wielkiego miasta, pikawa bije jak chce, płuca jakoś mniej chętnie pompują powietrze, a rano wszystko tak boli, że Ania nie ma czasu zapłakać nad utraconą urodą. Rozpad ciała można spowolnić lecz nie powstrzymać. O odwróceniu nie ma nawet mowy. Ania rozpocznie kolejny etap naprawiania siebie, wyjątkowo bolesny i skazany na niepowodzenie.
Naprawiamy siebie przez całe dorosłe życie. Bezskutecznie.
Może lepiej odpuścić?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze