Głupie bakteryjne przyzwyczajenia
EWELINA KITLIŃSKA • dawno temuMalutkie, niewidzialne, niepozorne, a jednak czasem boimy się ich jak ognia. Potrafimy posunąć się do wielu absurdalnych zachowań, aby tylko nie dać się owładnąć bakteriom i innym zarazkom. Wiele czynności ma oczywiście uzasadnienie, ale część z nich staje się uciążliwym przyzwyczajeniem. Nie tylko dla nas, ale również dla otoczenia.
Od czasu gdy odkryto, że wszędzie wokół nas żyją maleńkie organizmy, świat ogarnęła mania ich poznawania, ujarzmiania i niszczenia. Bakterie, wirusy, roztocza – tego wszystkiego staramy się unikać, by nie zaszkodzić swojemu zdrowiu. Gdy pomyślimy o ilości tych małych stworzeń, musimy przyznać, że żyjemy w wielce niebezpiecznym środowisku. Przemysł chemiczny bazuje na pokazywaniu ich szkodliwego działania i nakręcając strach, czerpie z niego korzyści. Mikroby w umywalkach, toaletach, na podłogach, w jedzeniu i powietrzu. Temu wszystkiemu można i trzeba przeciwdziałać, kupując przeróżne środki do zwalczania szkodliwych żyjątek.
Jak świat światem te jednokomórkowce istniały i istnieć będą. Nie damy rady żyć w sterylnym otoczeniu. Co więcej, są one nam potrzebne, bo dzięki nim zyskujemy odporność. A mimo wszystko i tak podejmujemy wiele działań, które w zamyśle miały służyć wyeliminowaniu bakterii, a stały się męczącymi nawykami, a często obsesją.
Pewna moja znajoma była wychowywana w domu, gdzie przywiązywano dużą wagę do higienicznego życia bez bakterii. Każdy z czterech członków rodziny miał własną pastę do zębów, co miało dość proste uzasadnienie. W tym krótkim momencie, kiedy szczoteczka do zębów styka się z tubką, mogły się do środka pasty przedostać miliony bakterii. Gdyby moja znajoma użyła pasty brata, to zalęgłyby się w niej takie stwory, które z pewnością spowodowałyby u niego jeśli nie wypadanie zębów, to co najmniej choroby przyzębia. W tym domu nigdy nie piło się napojów z butelki, bo gdyby ktoś niechcący napił się z niej, po tym gdy inny członek rodziny pozostawił tam swoją florę bakteryjną, to choroba z pewnością zaatakowałaby nieświadomego spragnionego. Jeśli komuś już zdarzyło się pić z butelki, to nikt inny potem jej nie dotykał.
Gdy znajoma z dziewczynki zmieniła się w kobietę i miała pierwszego chłopaka, zauważyła, że wpojone zasady trochę nie mają sensu. Na jednej z randek, podczas której sporo czasu upłynęło na wspólnym przytulaniu, uściskach i pocałunkach, facetowi zachciało się pić. Niewiele myśląc, złapał butelkę z wodą swojej oblubienicy. Ta w ostatniej chwili wyrwała mu butelkę z rąk, zanim zostawiłby na niej swoje bakterie. Chłopak wiedział o zasadach panujących w domu wybranki. Spojrzał na nią z wyrzutem, mówiąc: „No wiesz co?! Całujesz się ze mną tyle czasu i wymieniamy się bakteriami przez usta, a nie dasz mi się napić wody, bo się boisz, że zostawię w niej swoją florę bakteryjną?”. Nie mogła mu nie przyznać racji, że takie zachowanie nie ma sensu. Zrezygnowana patrzyła, jak chłopak, pijąc wodę, pozostawia w niej mikroby. Jej też chciało się pić, ale się nie przyznała i kiedy się rozstali, butelkę wyrzuciła, a sama kupiła nowy napój. Musiało minąć parę lat, zanim przekonała się do tego, że jej przyzwyczajenia w niektórych sytuacjach nie mają sensu. Dzisiaj nie tylko pozwala pić innym wodę ze swojej butelki, ale także trzyma w domu tylko jedną pastę do zębów dla siebie i swojego nowego faceta.
Część dziwnych przyzwyczajeń mających zapobiec szerzeniu się niebezpiecznych niewidzialnych wrogów wynosimy z domu, a część nabywamy wraz z różnymi doświadczeniami życiowymi. Inna znajoma w wielu mądrych poradnikach dotyczących pielęgnacji ciała znalazła opinię, że do mycia twarzy dobrze jest stosować przegotowaną wodę. Zabija się bowiem wszystkie żyjątka, które mogą powodować podrażnienia albo wypryski. Od wielu lat gotuje wodę, czy to kranową, czy też butelkowaną, i nalewa do miski lub bezpośrednio do umywalki i dopiero myje twarz. Mycie takie trwa średnio trzy razy dłużej niż standardowe, a dodatkowo wszystko dookoła jest ochlapane wodą dwa razy bardziej. Ważne jednak jest to, że samopoczucie po takim zabiegu jest znacznie lepsze, niż gdyby znajoma wymyła się wodą prosto z kranu, a następnie przemyła dodatkowo twarz tonikiem. Nie jest przy tym dla niej istotne, by miska czy umywalka była świeżo wymyta, aby znajdujące się w nich bakterie nie przedostały się do przegotowanej wody, a wraz z nią na jej twarz. Kiedy zwróciłam uwagę znajomej na to, że w takiej wodzie może być więcej bakterii niż w bieżącej, okazało się, że odezwałam się niepotrzebnie. Zanegowałam sens wykonywania codziennie tej samej czynności i podważyłam jej skuteczność. Moje argumenty nie miały racji bytu, bo przegrały z wieloletnim przyzwyczajeniem.
Sama niestety też nie jestem wolna od głupich nawyków. Kiedy wprowadziłam się do nowego mieszkania, ciągle w nim zamiatałam, myłam podłogi i odkurzałam. Kurzyło się w nim jak w żadnym innym. Potrafiłam zamieść całą podłogę, by stwierdzić przy kolejnym sprzątaniu, zaledwie godzinę później, że znów całą powierzchnię pokryła taka sama warstwa kurzu. A że w tym ostatnim lubią żyć roztocza, to ganiałam z miotłą, odkurzaczem lub mopem i machałam nimi z zapamiętaniem, usiłując zaprowadzić porządek. Musiałam w końcu odpuścić i zacząć rzadziej sprzątać i mniej się tym przejmować, bo zasprzątałabym się we własnym mieszkaniu na śmierć.
Jednak coś z tych obserwacji kurzu we mnie zostało. Wyobrażenie o tym, że na wszystkim osiada pył, prześladuje mnie do dziś. Jedzenie, które pozostaje nieprzykryte lub nieschowane do lodówki dłużej niż godzinę, uważam za niezdatne do spożycia. Właśnie ze względu na to, że przez ten czas osiada na nim kurz i brud. To samo z wszelkimi napojami. Pozostawiona na noc w szklance woda lub herbata rano wydaje mi się zanieczyszczona i choćby nie wiem jak chciało mi się pić, takiego napoju nie ruszę. Tak, wiem, że w wielu regionach świata panuje głód i niedobór wody, i że to, co robię, to bzdurna fanaberia. Ale na razie nie potrafię jeszcze myśleć, że trochę kurzu nie może w niczym zaszkodzić. Mam nadzieję, że kiedyś nie będzie mi to przeszkadzało. Dziś staram się po prostu nie zostawiać jedzenia ani picia na wierzchu.
Podobne absurdalne zachowania pokutują u wielu z nas. Tak bardzo staramy się dzięki nim zapobiec chorobom, że samo działanie przysłania często sens jego wykonywania. I na końcu okazuje się, że zamiast wymyślnych sposobów unikania bakterii wystarczyłaby zwykła, podstawowa higiena. A o ile mniej męczylibyśmy siebie i innych własnymi przyzwyczajeniami, które często zamiast czynić życie prostszym, wpędzają nas w ograniczenia stworzone przez nas samych.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze