Powiedzieć pracodawcy o chorobie?
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuChoroba to sprawa intymna. Zwłaszcza dziś, kiedy starość, śmierć i choroby zostały zepchnięte na margines uwagi wszystkich, wyparte ze zbiorowej świadomości. Wszędzie panuje przecież kult młodości i piękności. Jak przyznać się do choroby w miejscu pracy? Czy w ogóle się przyznawać?
Kasia (27 lat, urzędniczka z Warszawy):
— Jestem epileptyczką, leczę się od piątego roku życia. Mam duże i małe napady, to znaczy, że czasem tracę przytomność całkowicie, upadam na ziemię i mam drgawki, a czasem tylko wyłączam się i przez chwilę nie mam kontaktu z rzeczywistością. Dużych napadów nie miałam, od kiedy skończyłam piętnaście lat. Małe są niezauważalne nawet przeze mnie, więc nie są takie uciążliwe.
Właściwie powinnam używać czasu przeszłego, bo kilka miesięcy temu w naszym biurze wybuchł mały pożar, którego ogromnie się przestraszyłam. Na widok ognia trawiącego nasze archiwum upadłam na ziemię, wstrząsały mną drgawki, z ust sączyła mi się piana. Kiedy ocknęłam się, czułam się strasznie głupio, bo wiedziałam, że wszyscy widzieli mnie w tej upokarzającej sytuacji. Naiwnie myślałam, że to wszystkie skutki mojego napadu.
Kilka dni później szef wezwał mnie do siebie na rozmowę. Powiedział, że bardzo się o mnie martwi i proponuje, żebym… zwolniła się dla własnego dobra z pracy! Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę, że naprawdę słyszę te słowa od człowieka, który na wszystkich zebraniach mnie chwalił za dobre wyniki pracy i stawiał innym za wzór. Od kilku miesięcy obiecywał mi awans. Pomyśleć, że naiwnie myślałam, że wtedy wzywa mnie na rozmowę, bo chce mi o tym powiedzieć.
Do dziś nie potrafię uwierzyć, że pozbył się dobrego pracownika po czterech latach tylko dlatego, że ten jest chory.
Uniosłam się honorem. Czułam się upokorzona i nie chciałam pracować w tym miejscu ani chwili dłużej. Zwolniłam się. Szkoda, że nie mogę podać nazwy firmy. Myślę, że w świetle tej historii zabrzmiałaby nieprawdopodobnie. W firmie, która zajmuje się ochroną życia i zdrowia połowy rodaków tak traktować dobrego pracownika!
Na szczęście jestem kompetentna, dobrze wykształcona i mam kwalifikacje. Szybko znalazłam inną pracę w podobnej branży. Przez kilka tygodni nic się ze mną nie działo, choć cały czas umierałam ze strachu, że się to stanie, że znów trafi mnie szlag w obecności współpracowników i znów ktoś z troski o moje zdrowie powie mi, że powinnam się zwolnić. I któregoś dnia stało się: bardzo źle się poczułam i pobiegłam do ubikacji, żeby w razie ataku ukryć się przed całym światem w toalecie. Moja szefowa zobaczyła, co się dzieje.
Znów zostałam poproszona o rozmowę.
Popłakałam się przed nią. Powiedziałam o wszystkim. Kiedy skończyłam, czekałam, aż powie, że mam zabierać manatki, ale ona tylko podała mi chusteczkę i zapytała, jak mi pomóc, kiedy tracę przytomność. Powiedziała, że ma żal, że mówię o tym dopiero teraz, bo przecież przez ten czas coś mogło się stać, a nikt nie wiedziałby, co się dzieje i jak pomóc. Zapytała, co sądzę o tym, żeby powiedzieć o mojej chorobie innym współpracownikom, żeby i oni umieli się mną zaopiekować…
To był dla mnie wielki gest dobroci. Od czasu tamtego incydentu nic złego się ze mną nie dzieje – być może dlatego, że mam poczucie bezpieczeństwa. Jestem wdzięczna mojej przełożonej, że zachowała się tak, jak się zachowała. Dzięki temu mam motywację do jeszcze lepszej pracy, bo wiem, że jestem tu szanowana jako człowiek.
I znów żałuję, że nie mogę podać nazwy firmy. Pozdrawiam wszystkich epileptyków. Wiem, że jest nas dużo…
Ewa (29 lat, nauczycielka z Poznania):
— Guza znalazłam na plaży, smarując ciało olejkiem. Przeraziłam się. To nie były miłe wakacje, bo intuicja podpowiedziała mi, że guzek w piersi to nic dobrego. Wyniki biopsji potwierdziły moje najgorsze podejrzenia: nowotwór złośliwy. Trzeba było szybko działać.
Zaczynał się rok szkolny, kiedy wyznaczono mi termin pierwszej chemii. Długo biłam się z myślami, co powinnam zrobić, jak się zachować? Z kim rozmawiać o sprawie tak intymnej i przerażającej, że ukrywałam ją nawet przed swoją rodziną? Jak powiedzieć swojej surowej i oschłej dyrektorce, że mam raka, podejmuję leczenie i nie wiem, kiedy wrócę do pracy?
I czy w ogóle wrócę?
Nie wiedziałam, jak moje ciało zareaguje na leczenie. Nie wiedziałam, czy stracę wszystkie włosy. Byłam przerażona, zrozpaczona i cholernie osamotniona. Nikt mi nigdy nie mówił, jak się zachować, kiedy dowiadujesz się, że coś zjada cię od środka i być może niedługo umrzesz.
Dopiero dzień przed pierwszą chemią odważyłam się pójść do przełożonej. Na początku była oschła, jak zwykle surowa, zasadnicza i niedostępna. Wydukałam swoje, nie patrząc w jej twarz. Powiedziałam, że nie wiem, co będzie. Przeprosiłam. Długo milczała, a potem zrobiła coś zdumiewającego. Podeszła do mnie i przytuliła mnie jak matka, której nie mam od lat. Powiedziała, że nie wolno mi za nic przepraszać, bo nie zrobiłam nic złego. Zapewniła, że etat będzie na mnie czekał tak długo, aż całkiem wyzdrowieję. A na koniec dodała, że i ona miała kiedyś raka piersi, ale udało się go wyleczyć. Do dziś nie wiem, czy to prawda, czy tylko dodawała mi wtedy otuchy? Potem kilkakrotnie odwiedziła mnie w szpitalu, wspierała mnie.
Jest dobrze. Nie chcę zapeszać, bo słyszałam już, że dobrze jest zawsze do pierwszego przerzutu. Okrutne, ale prawdziwe. Tymczasem jest spokój. Jestem zdrowa. I bardzo wdzięczna mojej przełożonej, że tak się mną zaopiekowała.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze