Nie chcę wesela!
ANETA RZYSKO • dawno temuPoznanie, zakochanie, narzeczeństwo, ślub z weselem i wspólne długie szczęśliwe życie. Taki scenariusz dla niekórych to obowiązkowy cel do zrealizowania. Z różnych powodów pary wprowadzają pewne modyfikacje rezygnując z poszczególnych części tego planu. Na przykład z wesela, które dla wielu młodych osób jest zbędnym dodatkiem. Czy dziś jest to już przeżytek, który kojarzy się tylko ze stratą pieniędzy?
Poznanie, zakochanie, narzeczeństwo, ślub z weselem i wspólne długie szczęśliwe życie. Taki scenariusz dla niektórych to obowiązkowy cel do zrealizowania. Z różnych powodów pary wprowadzają pewne modyfikacje rezygnując z poszczególnych części tego planu. Na przykład z wesela, które dla wielu młodych osób jest zbędnym dodatkiem. Czy dziś jest to już przeżytek, który kojarzy się tylko ze stratą pieniędzy?
Biorąc ślub musimy liczyć się z organizacją wesela. Tradycja i kultura nakazują bowiem, aby zaproszonych uczestników ceremonii odpowiednio ugościć, zapewnić im ciepły posiłek, napoje i dobrą zabawę. Ponadto, własny ślub wypada uczcić w radosnej atmosferze. U nas wciąż odbywa się to tradycyjne. Naciskają rodzice, bliscy, że nie wypada rezygnować z tej części ceremonii. Są jednak pary, które postawiły na swoim i twardo powiedziały, że wesela nie chcą. Nie obeszło się jednak bez problemów.
Marta (31 lat, ślub brała rok temu):
— Od wielu lat wiedziałam, że nie chcę wesela. Nie rozumiem dlaczego, ktoś za moje pieniądze ma przelewać wódkę. Niestety w Polsce wesela nadal wyglądają jak jedna wielka popijawa. Razem z moim mężem już po zaręczynach postanowiliśmy, że na ceremonię ślubu zapraszamy tylko najbliższych a wesela w ogóle nie organizujemy. Powód? Nie mamy pieniędzy a to, co mamy, woleliśmy wydać na podroż lub umeblowanie mieszkania. To był czysto praktyczny punkt widzenia.
Ten punkt widzenia nie spodobał się jednak najbliższym Marty. Jej rodzice długo nie mogli zrozumieć postępowania córki. Spotkała się także z krytyką ze strony babci i ciotek.
— Generalnie, jak to zawsze w życiu bywa, wszyscy wiedzieli lepiej. Moja mama bardzo nalegała na wesele. Nawet powiedziała, że całe sama sfinansuje. Mój ojciec nie wyobrażał sobie nie zorganizować przyjęcia dla całej rodziny. Kiedy usłyszał, że nie zamierzamy zaprosić nawet kuzynostwa, którego nie widzieliśmy już 10 lat, to się obraził. Nikt nie potrafił zrozumieć, że my po prostu tego wesela nie chcemy. Nie lubimy takich imprez, weselnej muzyki, kapeli, która rzuca na ogół słabe żarty, oczepin itd. Ani ja, ani mój mąż nie bawilibyśmy się na takiej imprezie dobrze, a o to chyba chodzi, żeby się na swoim weselu bawić a nie patrzeć jak bawią się inni i liczyć godziny do końca.
Marta w końcu postawiła na swoim. Po wielu kłótniach przyszli małżonkowie wspólnie zorganizowali tylko ślub i zaprosili najbliższych i przyjaciół, którzy od początku wierzyli w ich związek. Niezbyt miło jednak wspomina ten okres.
— Najgorsza była moja mama, która za naszymi plecami rezerwowała salę i orkiestrę. Nie wiem, na co ona liczyła, że się nie orientujemy. Wymyśliła sobie, że to będzie nasz ślubny prezent, który nam podaruje w „tym wielkim” dniu. Miała zamiar wszystkich gości i nas zaprosić na wesele tuż po ceremonii. Na szczęście zainterweniowały moje siostry. Długo nam zajęło tłumaczenie wszystkim, dlaczego rezygnujemy z przyjęcia. Argument o naszych preferencjach i potrzebach nie był wystarczający. Na szczęście się udało. Mieliśmy skromny ślub. Czuliśmy, że jesteśmy tylko we dwoje i towarzyszą nam ci najbliżsi. Wieczorem poszliśmy na długi spacer już jako małżeństwo. Do końca życia nie zapomnę tego dnia! Warto było walczyć.
Kasia Z. (28 lat, mężatka od pół roku):
— Od początku wiadomo było, że za wszystkie sprawy związane ze ślubem płacimy my. Nie chcieliśmy pozwolić na to, aby nasz ślub finansowali rodzice. Postawiliśmy na skromną ceremonię cywilną i obiad dla najbliższych tuż po niej. Nie chodziło o finanse. Stać nas było na wyprawienie wesela, ale żadne z nas nie pałało do tego entuzjazmem. Chcieliśmy wyprawić małe przyjęcie dla najbliższych tak, aby móc z każdym porozmawiać, pośmiać się, stworzyć przyjemną atmosferę. Stwierdziliśmy też, że głupio będzie tak się rozejść po ślubie do domów. Zarezerwowaliśmy kameralną salę w bardzo ciekawej i nastrojowej kawiarni na rynku tuż przy Urzędzie Stanu Cywilnego. Cały lokal był do naszej dyspozycji. Wszystko było udekorowane zgodnie z naszym życzeniem. Dzięki temu mieliśmy możliwość zaplanowania uroczystości. Przez cały czas przygrywała muzyka w tle, taka spokojna, która nie przeszkadzała w rozmowie. Właściciele restauracji zorganizowali nam miejsce na pierwszy taniec a także złożenie życzeń i wspólne wypicie szampana z gośćmi. Wszyscy bawili się doskonale. W trakcie uroczystości serwowane było tylko wino i szampan. Nie było wódki. Niektórzy czuli się trochę nieswojo, ale jeśli ktoś nie potrafi dobrze się bawić bez wódki, to już jego problem. Ten dzień był wspaniały. Jedyny w swoim rodzaju. Idealny. Nasi rodzice nie mieli nic przeciwko. Pomimo że są tradycjonalistami i chcieli, abyśmy wzięli ślub kościelny oraz wyprawili wesele, ostateczną decyzję pozostawili nam. Naturalnie gotowi byli wszystko sfinansować, ale jak już mówiłam, nie o pieniądze tu chodzi, ale o klimat, w którym chcieliśmy mieć nasz ślub.
Kasia M. (36 lat, w związku od 10 lat, ślub wzięła 6 lat temu):
— Mnie od tych wszystkich przygotowań odechciało się samego ślubu. Sukienka, organizacja, kapela, wybieranie sali, dekoracje, kwiaty, wybieranie sukni ślubnej, garnituru. Co gorsza, wybieranie dodatków do mojej sukni pod kolor dodatków, które będą w kościele i na sali. To było chore.
Nasi rodzice kompletnie zwariowali na punkcie tego wesela i ślubu. Zdawałam sobie sprawę, że jestem jedynaczką, więc będzie się działo, ale nie sądziłam, że aż na taką skalę. Moja mama wydała niesamowicie duże pieniądze na różne ozdoby, serwowane na sali jedzenie, torty, kapele. Niestety nie uzgadniała z nami swoich planów. Efekt był taki, że zrezygnowaliśmy z wesela, a mama straciła bardzo dużo zaliczek. Nie chcieliśmy przyjęcia na 150 osób, z czego tak naprawdę ważnych dla nas było zaledwie 20 z nich. Nie obyło się bez kłótni i obrazy, jednak czasem trzeba postawić na swoim. W końcu jesteśmy dorośli i sami powinniśmy decydować o naszym życiu.
Mój obecny mąż – Marek – od początku się zdystansował. Nie chciał się do tego mieszać. Wyraźnie powiedział, że na takie sztuczne przyjęcie nie przyjdzie. To jednak nie powstrzymało mojej mamy! Sprawa zakończyła się ogromną kłótnią pomiędzy nami wszystkimi. Byłam zła na Marka, że zostawił mnie z tym problemem, Marek był zły na mnie, że w ogóle rozmawiam o tym z moją mamą dając jej nadzieję na realizację swojego planu. Ja między młotem a kowadłem kłóciłam się ze wszystkimi o wszystko.
Pewnego dnia powiedziałam dość – jeśli tak mają wyglądać przygotowania do ślubu, to ja nie chcę ślubu. Byłam gotowa wszystko odwołać. Wtedy do akcji wkroczył mój ojciec, który utemperował matkę. Teraz wspominam to ze śmiechem, ale wówczas było gorąco. Skończyło się na ślubie na 150 osób i małym przyjęciu dla najbliższych. Do dziś moja mama wypomina mi „w żartach”, że ona nie mogła wyprawić godnego jej córeczki ślubu i wesela. A ja się na to uśmiecham i mówię, żeby się cieszyła, że do ślubu w ogóle doszło.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze