Mumie w sąsiedztwie zwykłego życia
EWELINA KITLIŃSKA • dawno temuNiedaleko Nazca na rozległej, pustynnej równinie bieleją w słońcu szczątki i skorupy. Kości, czaszki i piszczele w nieładzie między potłuczoną ceramiką zostały dawno rozrzucone ręką rabusiów grobów. Milcząco pogodzone z losem czekają, by na powrót trafić do ziemi, podczas gdy nieopodal w mieście toczy się zwyczajne życie.
Około trzydziestu kilometrów od Nazca, tam gdzie goszczą tylko wiatr i słońce, znajduje się starożytny cmentarz Chauchilla. Piaszczyste rozległe tereny wokół niego ciągną się aż do gór na horyzoncie i właściwie nie wiadomo, gdzie się kończy, a gdzie zaczyna miejsce wiecznego spoczynku. Wzrok dociera do wierzchołków gór, nie napotykając po drodze żadnych oznak życia. I tylko piach wznoszony przez podmuchy powietrza i wirujący nad ziemią daje złudzenie, że duchy pochowanych tu osób wciąż krążą nad żywymi.
Zbezczeszczone mumie
Docieramy na cmentarz około południa. Ostre światło odbijające się od piachu razi w oczy. Na płaskim terenie wyrasta kilkanaście bezładnie rozrzuconych wiat. Pod nimi są osłonięte przed słońcem grobowce. Mumie, kości, garnki, kawałki szat zostały w nich na nowo złożone. Nie wszystkie, bo część leży na piachu i niszczeje. Złodzieje grobów, zwani huaqueros, dokonali tu kiedyś dzieła dewastacji i profanacji, poszukując złota i innych bogactw. Rabusie do dzisiaj są wielkim problemem większości stanowisk archeologicznych w Peru.
W grobach spoczywają mumie kobiet i mężczyzn oraz spakowane na ostatnią drogę rzeczy, które przydadzą się w nowym wiecznym życiu. Wszystkich chowano w charakterystycznej skulonej pozycji, owijając sznurem, nierzadko łamiąc kości, aby było łatwiej uformować z ciała stożkową bryłę. W wielu grobach obok mumii leżą złożone w stos kości rąk lub nóg albo czaszki. Część z nich ma jeszcze włosy zachowane w suchej ziemi przez setki lat. Najbardziej poważani przedstawiciele tej kultury zwykli nosić długie włosy, posplatane w warkocze.
Chodzimy pośród grobów i zaglądamy do środka. Z początku z ciekawością, ale po jakimś czasie zaczynamy się czuć nieswojo. W końcu tych ludzi pochowano tu, by mogli spoczywać w spokoju. Odwiedzający to miejsce w jakiś sposób je naruszają, choć nie mają złych zamiarów, jak plądrujący groby złodzieje.
Na cmentarzu Chauchilla chodzi się wyznaczonymi ścieżkami. Każde zboczenie z nich mogłoby być wtargnięciem na cudzy grobowiec. A że były one kryte gałęziami i przysypywane ziemią, to także groziłoby zapadnięciem się do środka. Po przejściu całej drogi wiodącej między mogiłami wycofujemy się w milczeniu.W centralnej części cmentarza mieści się niewielki budynek mieszczący małe muzeum. Oprócz zachowanych przedmiotów codziennego użytku w szklanych gablotach umieszczono kilka mumii dorosłych i dzieci. Na kościach rozciąga się wysuszona, zbrązowiała skóra. Resztki ubrań nie zakrywają całości ciała wystawionego na ciekawski wzrok gapiów.
Gram złota w tydzień
Wracając w stronę miasta, napotykamy jeszcze jeden cmentarz, tym razem współczesny. Okoliczni mieszkańcy przyjeżdżają tutaj grzebać zmarłych na dziko. Cmentarz nie powstał tu legalnie. Rodziny zmarłych z jednej strony wierzą, że to miejsce ma szczególną energię, a z drugiej mogą zaoszczędzić na pochówku, bo na tej ziemi niczyjej nie trzeba płacić za pogrzeb ani kwaterę. Proste krzyże wystają z niewielkich piaszczystych kopczyków. Gdzieniegdzie nawet stoją małe murowane grobowce, ale to rzadkość. Tych grobów nikt nie rozgrzebuje. Biedacy nie zabierają ze sobą do ziemi cennych rzeczy. Pod błękitnym niebem mogą spoczywać w ciszy, której nie ma tu nawet kto zakłócać. A nie tak daleko stąd toczy się codzienna mozolna walka o lepsze życie.
Wracamy do miasta i pierwsze kroki kierujemy do małej manufaktury złota. Kilkanaście osób pracuje na różnych urządzeniach, taplając się w brunatnej wodzie. Technika wydobycia złota jest bardzo żmudna. Najpierw z gór przynosi się kamienie. Potem rozdrabnia się je na kawałki, aż powstanie z nich miał. Między kawałkami skał ukryte są drobinki cennego kruszcu. W całym procesie ich wydobycia używa się wody, a w jednym z etapów także rtęci. Przeciętnie z sześćdziesięciu kilogramów skał uzyskuje się gram złota. A cały proces jego pozyskania trwa około tygodnia. Mimo że to ciężka i nie za dobrze płatna praca, chętnych do wydobycia złota tą metodą nie brakuje. To uświadamia nam, jak bardo biedni są Peruwiańczycy i jak bardzo zdeterminowani do niełatwej pracy, która pozwala im przetrwać.W okolicy jest wiele takich manufaktur. Właściwie każdy, kto ma siłę i trochę środków na zbudowanie maszyn, może zajmować się pozyskaniem kruszcu, bo nie ma specjalnych zezwoleń na jego wydobycie.
Odcisk w zeszycie
Wracamy do centrum Nazca i tutaj też widać oznaki walki o godne życie. Ulicami miasta przechodzi demonstracja robotników. Na transparentach i plakatach wypisane żądania manifestujących. Taki widok jest dość częsty w Peru. Pochód kilka razy okrąża główne ulice miasteczka, bo napotykamy go potem kilkakrotnie w ciągu popołudnia.Wieczorem mam wrażenie, że ci sami ludzie idący w ciągu dnia w manifestacji zamieniają się w korowód bawiących się. Gdy zaczyna się ściemniać, wokół Plaza de Armas gromadzą się grupki rozbawionych osób. Miasteczko zaczyna tętnić życiem. Na jednym krańcu placu zostają włączone karuzele dla dzieci. Na ławkach coraz trudnej jest znaleźć miejsce. Na jednej z nich usiadł z kolegami pilot, z którym jeszcze rano latałam nad naskalnymi rysunkami Nazca. Kiedy dostrzegł mnie, ukłonił się z radosnym uśmiechem. Pamiętał, że pozieleniała od mdłości i ledwo żywa opuszczałam jego małą awionetkę.
Napawamy się atmosferą tego miejsca, bo tuż po północy będziemy zmierzać dalej, nocnym autobusem do Arequipy. Po północy wychodzimy na dworzec. Autobus rejsowy spóźnia się pól godziny, a może godzinę. To i tak bardzo przyzwoity czas, niemal tak jakby wszystko odbywało się punktualnie. Po całym dniu wrażeń jesteśmy już zmęczeni i chętnie byśmy zajęli miejsca w autobusie, by wreszcie móc się nieco zdrzemnąć. Ale czeka nas jeszcze rzecz dość zaskakująca.
Każdy z pasażerów, zanim wejdzie do autobusu, oddaje bagaż do luku i ze względów obowiązujących procedur bezpieczeństwa jest rejestrowany kamerą. To powszechna zasada w nocnych liniach. Pewnie byśmy nawet się specjalnie tym nie przejmowali, gdyby nie nowe wprowadzone procedury. Otóż panie, które nas odprawiają, mają ze sobą zeszyt, gdzie spisane są dane każdego pasażera. Zanim wejdzie się do autobusu, trzeba tuż przy swoim nazwisku, w specjalnej tabelce, zostawić po sobie ślad. I to nie byle jaki, bo jest to odcisk palca wskazującego. Gdy to widzimy, nie możemy powstrzymać się od śmiechu. Peruwiańczycy z początku przychylnie nastawiani do naszej wesołości, chmurzą się nieco, kiedy po kolei każdemu robimy zdjęcie, kiedy przypieczętowuje własnym palcem wejście do nocnego autobusu. Nie podoba im się, że drwimy z ich procedur bezpieczeństwa. A — jak widać – one się sprawdzają. Bo do Arequipy docieramy w komplecie, cali, zdrowi i niezagubionym bagażem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze