Wsiąść do pociągu
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuPaul Theroux, amerykański pisarz, którego książki podróżnicze zaczęłam pochłaniać, uświadomił mi, że czasami można nie wysiadać z pociągu, aby poznać jakieś miejsce. Jego reportaże wywołały we mnie tęsknotę za pociągami i przypomniały pierwsze podróże koleją. Zbliżają się wakacje. Mam wielką ochotę na podróż pociągiem. Ciekawe, czy wciąż są małe mydełka w kuszetkach?
Mam znajomego kolejarza. Wczesną wiosną wychodzi z domu, wsiada do pociągu i wyrusza w nieznane. Wraca, jak wykorzysta swój urlop. Czasami się odzywa z jakiegoś ciekawego miejsca. Dzwoni, żeby powiedzieć, że wino w Bułgarii wciąż tak samo słodkie albo opowiedzieć o tym, że w Budapeszcie nie ma już tej cukierni z pysznymi tortami. Zna rozkłady jazdy wszystkich najważniejszych europejskich pociągów. Mógłby zostać przewodnikiem po dworcach.
— Czy Cię to jeszcze bawi? – zapytałam kiedyś. Ile razy można wsiadać do pociągu i odczuwać z tego powodu radość? — To jest jak uzależnienie – odpowiedział – cel podróży nie jest ważny. Liczy się sama droga. Choć oczywiście niektóre pociągi lubię bardziej, inne mniej. Pociąg to coś więcej niż środek lokomocji. Ma swój charakter, swoją historię i swoją melodię. Dla mnie poznawanie świata zaczyna się od dworca kolejowego.
Paul Theroux, amerykański pisarz, którego książki podróżnicze zaczęłam pochłaniać krótko po rozmowie z kolejarzem, uświadomił mi, że czasami można nie wysiadać z pociągu, aby poznać jakieś miejsce. Jego „Wielki bazar kolejowy” to reportaże o Bliskim Wschodzie na szynach, a „Pociąg widmo do Gwiazdy wschodu” to rejestracja zmian jakie się w tej części świata wydarzyły na przestrzeni 30 lat. Na długie miesiące kolejowe przedziały były sypialniami autora, przypadkowi towarzysze podróży opowiadali mu historie i dzielili się jedzeniem. Zdarzało się, że na jakiejś stacji autor wysiadał na kilka godzin. Czasami tylko po to, by zmienić pociąg na inny. Trudno jednak o wnikliwsze analizy socjologiczne. Książki Terouxa czyta się raz z uśmiechem, raz ze smutkiem. Czasami z poczuciem ulgi, że to nie my wdychamy smród niemytych ciał w dusznym pociągu, niekiedy z zazdrością, gdy autor opisuje luksus prywatnego przedziału. Te reportaże wywołały we mnie tęsknotę za pociągami i przypomniały pierwsze podróże koleją.
Z mazurskiego miasteczka wyruszałam w daleki świat trzymając w dłoni mały kartonik. Bilety były wówczas sztywne i miały różne kolory, w zależności od stacji. Konduktor miał specjalny dziurkacz, którym wycinał w bilecie piękne wzorki. Uwielbiałam je zbierać.
Swoją pierwszą zagraniczną podróż pociągiem odbyłam do Moskwy. Miałam 6 lat. W Polsce szalał komunizm, a ja jechałam do krainy z bajki. Tak mi się wówczas wydawało. Długo jechaliśmy pociągiem, a za oknem ciągnął się gęsty las. Bałam się, że nigdy z lasu nie wyjedziemy. Sosny i brzozy, sosny i brzozy. Pewnie mieszka w tym lesie pełno wilków – myślałam wówczas i żeby od nich odpocząć, gapiłam się na smolistą herbatę próbującą wydostać się ze szklanek osadzonych w ciężkich uchwytach w kolorze żółtego złota. W kuszetce była mała umywalka, a na korytarzu stał samowar. Pamiętam zgrzyt wagonów unoszonych na granicy i przestawianych na szersze tory. Czekaliśmy zawieszenia nad ziemią. Wspomnienia z pociągu na tym się urywają.
Potem koleją jeździłam wiele razy. Lubiłam jechać nocnym pociągiem do Berlina lub Zakopanego. Zasypiałam zahipnotyzowana jednostajnym stukotem kół, by obudzić się w innym świecie. Lubiłam zszarzałe prześcieradła i małe mydełka w kuszetkach.
Im byłam starsza, tym rzadziej wybierałam pociąg. Czas jakby się skurczył, przez co podróż kolejowa zaczęła wydawać mi się zbyt żmudna. Podczas kilku zagranicznych wojaży udało mi się zakosztować smaku tamtejszej kolei.
Przypominają mi się błękitne, luksusowe fotele w pociągu z Luksoru do Asjut. Kiedy pociąg zmieniał kierunek jazdy, fotele można było obrócić. Na wszystkich stacjach zbierał się tłum dzieciaków zaciekawionych białymi twarzami w wagonie. Przyklejały buzie do brudnej szyby. Ślady ich ciekawości towarzyszyły nam do następnego postoju.
Z pociągu do Hanoi pamiętam brudny wiatrak z poprzyklejanymi muchami. Miałam go tuż koło nosa, kiedy próbowałam zasnąć choć przez chwilę na górnej, twardej leżance. Powietrze podczas postojów przypominało lepką maź. Wietnamski klimat bez klimatyzacji odbierał nam siły.
Z podróży do Wiednia pamiętam muzykę. Pewna skrzypaczka jechała na koncert i w przedziale obok urządziła sobie próbę generalną. Oprócz muzyki nie zapamiętałam niczego.
Przedział sypialny tajlandzkiego pociągu do górzystego Chiang Mai przypominał mi sceny z filmu „Pół żartem, pół serio”. Marylin Monroe kładła się spać z kotarą taką samą, jaką usłużna obsługa wagonu zasłoniła naszą rodzinę na czas ciszy nocnej.
Najświeższe wspomnienia mam z kolei chińskiej. Może z racji długich odległości, może z poczucia wyjątkowej wygody przejażdżki w wagonach sypialnych mogę uznać je za wyjątkowe. W każdym chińskim pociągu jest liczna obsługa, którą poznaje się zaraz po rozpoczęciu jazdy. W oknach chińskiego pociągu są firanki, na stoliku stoją sztuczne kwiaty, z głośników sączy się dyskretna muzyka. Jeżeli komuś potrzebny wrzątek, znajdzie go w wielkim termosie na korytarzu. Pyszny obiad? Nie ma problemu. Świeże owoce? Również się znajdą. Kawy, herbaty i nowych znajomości nie zabraknie. Taka podróż to przyjemność. Można spędzić w nim dobę i nie zauważyć tego.
Zbliżają się wakacje. Mam wielką ochotę na podróż pociągiem. Ciekawe, czy wciąż są małe mydełka w kuszetkach?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze