Posprzątaj po sobie!
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuSprzątanie to temat, który wzbudza wiele emocji, zwłaszcza jeśli przyjrzeć mu się na płaszczyźnie relacji damsko-męskich. Jedni śmiecą, drudzy sprzątają. Ci, którzy sprzątają po tych, co śmiecą, strasznie się denerwują. Ci, co śmiecą, mają wyrzuty sumienia, ale i tak śmiecą. Straszny z tym wszystkim bałagan.
Alicja, 67 lat, emerytowana pielęgniarka z Łodzi:
— Czasem sobie myślę, że przez to sprzątanie powinnam rozwieść się z moim mężem. Przeżyliśmy razem czterdzieści trzy lata! Dopóki oboje pracowaliśmy, wychowywaliśmy dzieci i mieszkaliśmy na czterdziestu siedmiu metrach, wszystko było w porządku. Mąż nie miał kiedy bałaganić, bo ciągle pracował. A jak już nabałaganił, zaraz jakoś odruchowo sprzątałam. Teraz, na stare lata, przenieśliśmy się do domu na wieś. I się zaczęło.
Okazuje się, że mój małżonek to bałaganiarz, jakich mało. Ba, powiedziałabym o nim, że jest syfiarzem! Od razu przepraszam za nieeleganckie wyrażenie, ale on doprowadza mnie do szału! Rozrzuca po całym domu swoje rzeczy: ubrania, sprzęt wędkarski, papiery jakieś, kubki po kawie, resztki jedzenia, opakowania po żarciu dla kotów, niedopałki papierosów, dziesięć pootwieranych książek… gdzie się nie ruszę, widzę ślady jego życia. Wiem, w które dni się goli, bo nigdy nie zamyka po sobie pianki do golenia. Wiem, kiedy obcina sobie wąsy, bo zawsze znajduję je w umywalce…
Czasem zastanawiam się, jak ten świat wyglądałby bez kobiet, które sprzątają te wszystkie domy na świecie, walczą z kurzem i brudem, który wyprodukowali mężczyźni. Ja nie mówię, że nie brudzę, ale ja po sobie sprzątam.
Mówię mu, tłumaczę. Nie wymagam, żeby mył podłogi i odkurzał, bo jestem pewna, że to przekracza jego możliwości. Robię to od zawsze i nie mam pretensji. Ale niech po sobie sprząta, niech kładzie na miejsce… A jak nie, kiedyś w nocy uduszę go poduszką!
Marta, 28 lat, opiekunka do dziecka z Katowic:
— Jestem pół roku po ślubie. Zawsze wydawało mi się, kiedy słyszałam te małżeńskie kłótnie o sprzątanie, że to głupie i na pewno nie będzie mnie dotyczyło. Ale któregoś pięknego poranka znalazłam na blacie w kuchni brudne skarpety mojego męża i zrozumiałam, że to dopiero początek naszego konfliktu o sprzątanie. Cały czas obserwuję Przemka i zastanawiam się, jak to możliwe, że inteligentny, świetny facet zachowuje się jak ostatni prosiak? Zapytałam go, o co chodzi. Czy nie widzi, że jego gacie leżą na fotelu? Czy mu to nie przeszkadza? Powiedział, że nie przeszkadza. Że kiedy coś położy nie na swoim miejscu, to i tak wie, gdzie to leży. Że robi za każdym razem inny porządek, swój porządek. Dla mnie to tylko głupie gadanie, żeby usprawiedliwić swoje bałaganiarstwo.
Któregoś dnia rozmawiałam o tym z jego matką. Powiedziała, że on tak miał zawsze. Ile razy mu poukładała w szafce z ubraniami, on zawsze robił bałagan…
Zrozumiałam, że to wina matek. Robią za swoich synków wszystko, a potem się dziwią, że tacy z nich bałaganiarze. Jeszcze później wymagają od nas, żebyśmy przejęły ich obowiązki w pielęgnowaniu tych leniwców, bo przecież jesteśmy kobietami i to do nas należy sprzątanie…
Kiedy o tym myślę, strasznie się denerwuję. Bo tkwię, jako kobieta, w średniowiecznej machinie społecznej: on to pan i władca, który zajmuje się ważniejszymi sprawami niż jakieś tam sprzątanie. Ja, kobieta, muszę dbać o ognisko domowe i czystość wokół paleniska…
Buntuję się przeciw temu stereotypowi, czasem nie sprzątam, ale po pewnym czasie nie wytrzymuję, bo mi to wszystko przeszkadza, na niczym nie mogę się skupić. Tak mnie wychowano. Nie jestem w stanie sobie z tym poradzić, a problem jest poważny. Dotyczy przecież naszego codziennego życia.
Krystyna, 45 lat, sędzia z Warszawy:
— Mam dwóch synów, piętnasto- i szesnastolatka, jestem rozwiedziona, mieszkam z dziećmi. Mam bardzo dużo pracy i rzadko bywam w domu. Pewnego dnia, nie mogąc sobie poradzić z nadmiarem obowiązków domowych, podjęłam decyzję: koniec tego dobrego. Jak to możliwe, że ja, drobna, zapracowana kobieta w okresie menopauzalnym, biegam koło dwóch osiłków, rozwalonych na kanapie i grających na komputerze? Wypruwam sobie flaki, żeby im niczego nie brakowało, a oni traktują wszystko, co mają, jako rzecz oczywistą i należną… obiad na stole, wyprane ubrania, pełną lodówkę. Posadziłam ich na kanapie i powiedziałam spokojnie, w czym rzecz. Że nie mam już siły im usługiwać i że od dziś mają obowiązki. Jeśli chcą jeść obiad, muszą go ugotować, bo to głupie, że wracam z pracy ledwo żywa, a oni siedzą przed telewizorem i czekają, aż ja to zrobię. To są prawie dorośli ludzie!
To samo jest ze sprzątaniem. Podzieliłam między nas sprawiedliwie wszystko, co trzeba zrobić w domu. Jednego tygodnia Michał sprząta całe mieszkanie, a Tomek robi zakupy, w następnym tygodniu zamiana. Ja wzięłam na siebie pranie i prasowanie. Co tydzień ktoś inny ma dyżur w kuchni. Dzięki temu mam teraz więcej czasu dla siebie i nie czuję już tej frustracji, która towarzyszyła mi przez ostatnich kilka lat.
I jeszcze przyjaciółka uświadomiła mi jedną rzecz: kobiety, które zwiążą się kiedyś z moimi synami, będą miały lepiej, niż my, niż nasze pokolenie. Moi synowie nie będą kalekami, które nie potrafią włączyć pralki i które myślą, że kurz i brud znikają same. Będą mieli świadomość, że praca w domu jest ciężka i żmudna i że trzeba się nią dzielić sprawiedliwie, nie zwalając wszystkiego na barki zmęczonych kobiet.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze