Toksyczna pępowina
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuNiektórzy ludzie nie potrafią wyrazić, co czują. Łatwiej im schować się za maską oschłości, bo wtedy wydają się sobie silniejsi. Być może matka tak była wychowywana i tak chce wychować Ciebie – w oderwaniu od emocji, które mogą zadawać ból i czynić człowieka słabszym. Tymczasem trzeba umieć przeżywać zarówno te pozytywne, jak i negatywne, umieć sobie z nimi radzić.
Margolu!
Nie jestem jedną z tych przebojowych zapracowanych (młodych/dojrzałych – niepotrzebne skreślić) Polek, a żałuję. Nie jestem matką (dwójki/trójki) dzieci, nie mam (wspaniałego/zdradzającego) męża. Nie rzuciłam palenia, bo nie palę. Nie schudłam, bo o dziwo, nie mogę. Nie odkryłam czegoś nowego… Wciąż tkwię w jednym punkcie, jakby na własne życzenie.
Zastanawiam się, od czego zacząć: od tego, że nie mogę sobie znaleźć miejsca? Czy od tego, że czuję się nikim?
Od bardzo dawna nie dogaduję się z matką, ona ma nerwicę wegetatywną, nie chce się do tego przyznać, bierze czasem jakieś magiczne tabletki, które skrzętnie chowa. Nie pójdzie do psychologa, nie chce pomocy, terapii, rozmowy. W momencie kiedy najbardziej tego potrzebowałam, nie było jej. Bez niej wchodziłam w świat damsko-męskich relacji, bez niej przeżywałam swoje miłości i problemy. Wszystko, co ważne, działo się poza jej obecnością. Nie jest potworem, stara się dbać o dom z tej materialnej strony – przyznaję, że to dużo. Ale wciąż za mało. Zawsze pod słowem Matka kryło się dla mnie tyle ciepła i miłości. Wiem, że właśnie taką matką chcę być. Jednak zanim nią będę, muszę pokonać depresję. Brak chęci do życia, obojętność przeplatającą się z bezradnością i nienawiścią. Zastanawiam się, czy kiedy będę miała już odpowiedzialnego mężczyznę u boku i zechcę założyć rodzinę, nie będę taka jak ona. Zimna, nieokazująca uczuć, którą trzeba prosić o przytulenie, która nigdy nie przyjdzie, widząc łzy. Woli „nie widzieć”.
Żyję, próbując udowodnić jej przede wszystkim, że jestem warta miłości. Działam wszędzie, gdzie się da: szkoła, działalność w organizacjach, wolontariuszka tu i ówdzie, dorabiam sobie jako opiekunka albo pracując w kwiaciarni. Od kilku miesięcy nie chcę już robić nic. Chcę płakać, tylko płakać. Gdzieś przez głowę przewija mi się milion myśli, te o samobójstwie również. Margolu, chcę, byś jedynie otworzyła matkom oczy. Matkom ośmioletnich dzieci, by budowały te relacje już dziś; matkom jedenastolatków – by interesowały się ich życiem; matkom dzieci, które lada chwila będą już dorosłe – by choć na chwilę przystanęły i zobaczyły w swoim dziecku nie tego, kogo chcą zobaczyć, ale tego, kim jest w istocie.
Leczę się, ale to wciąż za mało, rozmowa z psychologiem to nie to samo co rozmowa z matką. Czasami tylko mam taki lęk, że to nigdy się nie skończy.
Z melancholijnej ciszy, coraz bardziej bezradna
Anka
***
Droga Anko,
Ustalmy jedno: już w życiu płodowym, gdy otoczenie zaczyna zagrażać dziecku i mętnieją wody płodowe, zwykło się prowokować przedwczesny poród dla uratowania jego życia. Wokół Ciebie – dorosłej – jest podobnie: matka nie potrafi Ci zapewnić bezpieczeństwa i poczucia własnej wartości, dlatego powinnaś jak najwięcej pracować nad tym, żeby nie wyznaczało to dalszego kierunku Twojego życia. Nie rezygnuj z terapii i rozmów z psychologiem, musisz ten żal z siebie po kawałku wyrzucić.
Często jest tak, że jeśli czegoś oczekujemy za wszelką cenę, nie możemy tego dostać. Jest jakaś perfidna logika w tym, że nagrodę zdobywamy wówczas, gdy nam na niej tak bardzo nie zależy. I pewnie wynika to z faktu, że dopiero wówczas gdy przestajemy całe swoje życie i wszelkie działania podporządkowywać temu nieosiągalnemu celowi, gdy spoglądamy na siebie i nasze sprawy z dystansu, umiemy znaleźć prostą, zagubioną dotąd w zawiłościach działań ścieżkę wprost do celu. Nie wiem, czy celem będzie tu uzyskanie werbalnej akceptacji mamy, czy raczej oderwanie się od tak głębokiego, że aż kaleczącego pragnienia, by ją uzyskać.
Napisałam - „werbalnej akceptacji” - bo tak mi się wydaje, droga Anko, że niektórzy ludzie ni czorta nie potrafią wyrazić, co czują. Łatwiej im schować się za maską oschłości, bo wtedy wydają się sobie silniejsi. Być może matka tak była wychowywana i tak chce wychować Ciebie – w oderwaniu od emocji, które mogą zadawać ból i czynić człowieka słabszym. Tymczasem trzeba umieć przeżywać zarówno te pozytywne, jak i negatywne, umieć sobie z nimi radzić. Nie wiem, czy będziesz w stanie nauczyć mamę serdeczności. Obawiam się, że nie… I dopiero w jakiejś chwili, gdy już przestaniesz tak bardzo mocno przeżywać swoje rozczarowanie brakiem wsparcia i miłości od niej – spojrzysz na nią innym okiem. Zobaczysz, co ją tak ukształtowało, i zrozumiesz, że nie potrafi inaczej. Może zaczniesz dostrzegać inne sygnały akceptacji niż te, których brak odczuwasz tak dotkliwie.
Jestem przekonana, że Wasza trudna relacja nie jest relacją jednostronną – wydaje mi się, że Twoja matka w całej tej swojej oschłości może być z Ciebie dumna, jakkolwiek nie potrafi Ci tego okazać. Żeby zmienić tę spiralę, w której tkwicie i która zaciska się Wam obu na sercach – powinnaś kontynuować terapię i umieć w którejś chwili wybaczyć mamie, że nie jest matką z Twoich marzeń. Może kiedy zrozumiesz, że ona też potrzebuje Twojej akceptacji siebie takiej, jaką jest – będzie Ci łatwiej. Może kiedy Ty ją zaakceptujesz i ona to zobaczy, poczuje – coś się odblokuje także w niej.
Nie chcę przez to powiedzieć w żadnym wypadku, że jest choć część Twojej winy w tym, że jak dotąd mama jest oschła i nie okazuje Ci uczucia. Przeciwnie. Zresztą Ciebie chyba trawi takie kompletnie mylne przekonanie, Ty sama się obwiniasz gdzieś w duchu, jeśli wydaje Ci się, że na akceptację i miłość musisz w jakiś sposób zasłużyć. Błąd. Jeśli chcesz być tak aktywna – rób to dla siebie. Nie dla mamy. Może ona rozumie to Twoje zaangażowanie w różne sprawy tak, że robisz wszystko, żeby tylko nie być z nią i wyjść z domu? Staram się wskazać Ci mimochodem, że każde – nawet najlepsze intencje – mogą być inaczej odebrane przez drugą stronę. Znam rodziców, którzy mają poczucie, że przez nadmierny krytycyzm przekazują dziecku: „świetnie sobie radzisz, rób tak dalej, jesteśmy dumni, jak poprawisz jeszcze to i to, będzie idealnie”. A dziecko słyszy (i trudno się temu dziwić): „jesteś beznadziejny, ciągle coś przegapiasz, co trzeba poprawić, nic z ciebie nie będzie”. Może tak jest i w Twoim przypadku?
Żyj swoim życiem, Anko, szarp tę pępowinę, aż urwiesz – z dystansu lepiej widać. Lecz depresję, bo to podstępna wiedźma – i wychodź na własną prostą, na której sama dla siebie będziesz łaskawa i sama zrozumiesz, jaka jest Twoja droga przez życie. Rodziców w pewnej chwili trzeba niejako zostawić w tyle, żeby móc zbudować swoją przyszłość. Potem można, a nawet należy na nowo ich w swoje życie zaprosić. W nowej relacji.
I uważaj, żeby nie wplątać się w pułapkę „ja na pewno będę zupełnie inna niż mama”. Dlaczego? Bo jeśli skupisz się na tym, by być inna niż mama, Ty też przegapisz swoje dziecko. Nie będziesz patrzyła, kim ono jest, tylko skupisz się na tym, kim i jaka Ty dla niego jesteś. A to też błąd przynoszący podobny efekt.
Pod Twoim apelem do mam podpisuję się oburącz. Nie odkładajcie niczego na jutro. Także dlatego, że jutro dużo szybciej, niż się wydaje, staje się zmarnowanym wczoraj.
Anka, siły i powodzenia!
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze