Pijane za kierownicą
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuRośnie liczba pijanych kierowców. W 2011 roku na drogach i ulicach policja zatrzymała 183 tys. nietrzeźwych. To o 17 tys. więcej niż rok wcześniej – wynika z danych Komendy Głównej Policji. Nie pomagają duże kary i kampanie społeczne. Anna, Wioletta i Grażyna opowiadają, jak wysoką cenę trzeba zapłacić za ten jeden nierozważny krok.
Anna (32 lata, właścicielka zakładu fryzjerskiego z małego miasta na wschodzie Polski):
— Wstyd to największa kara za jazdę po pijanemu. W małym mieście takie nowiny rozchodzą się w trzy sekundy. Tym bardziej, jeśli piszą o tym w lokalnej prasie. A pisali, że kobieta, która miała 2 promile alkoholu we krwi, jechała pod prąd, po czym zderzyła się z karetką, to przynajmniej reanimację miała na miejscu. Śmieszne, prawda. A do tego wtedy byłam radną miejską. Dziennikarze jakoś się o tym dowiedzieli, że to ja staranowałam karetkę pogotowia. Napisali, że chciałam przekupić policjantów, żeby nie zabrali mi prawa jazdy. To nieprawda. O łapówkach nie było mowy. Chociaż prosiłam ich, żeby na mandacie się skończyło. Chciałam nawet pozwać gazetę za pisanie nieprawdy. Ale wtedy o sprawie jeszcze długo byłoby głośno, a ja chciałam już o tym zapomnieć.
Wstyd, to za mało powiedziane. Bałam się wyjść na ulicę, żeby o tym nie gadali. W małym mieście atrakcji jest niewiele, a ja z pewnością nieco ożywiłam życie plotkarsko – towarzyskie. Dotrwałam do końca kadencji, ale już w następnej na radną nie stratowałam. Chociaż była mowa, że jak nasza partia wygra, to dostanę wysokie stanowisko w mieście. Jestem skuteczną biznesmenką. Koledzy mnie namawiali, żebym startowała, bo już wszyscy o tym zapomnieli. Nie chciałam. Skuliłam ogon i zniknęłam. Straciłam nie tylko prawo jazdy, ale przede wszystkim dobre imię i szansę na karierę.
Wioletta (49 lat, PR-owiec z Łodzi):
— Mogłabym przekonywać, że pierwszy raz wsiadłam za kierownicę pod wpływem alkoholu, że w ogóle rzadko piję. Tylko co to zmieni. Faktem jest, że potrąciłam człowieka, który umarł w szpitalu. Gdybym była trzeźwa, to sprawa wyglądałaby inaczej. Mężczyzna miał więcej promili we krwi niż ja. Wszedł prosto pod koła. Ale kto chce słuchać pijanej baby za kierownicą.
Musiałam przejść przez proces sądowy. Spojrzeć w oczy rodzinie tego faceta. Traktowali mnie jak morderczynię. Dostałam wyrok w zawieszeniu za nieumyślne spowodowanie śmierci. Straszyli mnie apelacją, bo ich zdaniem należały mi się kratki. Miał dwójkę małych dzieci. Zrobiłam coś strasznie złego, nie powinnam wsiadać za kierownicę po alkoholu. Miałam niedaleko, a rano potrzebny był mi samochód.
Nie da się cofnąć czasu. A ja już zawsze będę żyła z tym piętnem, że zabiłam człowieka. Chociaż wiele zrobiłam, żeby o tym zapomnieć. Chłopak ode mnie odszedł. Nie chciał przez to wszystko przechodzić. No i dobrze, chcę ograniczyć kontakty z ludźmi, którzy o tym pamiętają. Wyjechałam z miasta, w którym to się stało. Zostawiłam dobrze płatną pracę, żeby gdzie indziej zaczynać od nowa. Ale przede wszystkim nie chciałam spotykać rodziny tego nieżyjącego mężczyzny. Pamiętam, jak jego matka na ulicy zaczęła krzyczeć, że zbiłam jej syna. Dla mnie to też była tragedia, ale oni nie chcą wziąć pod uwagę, że on był całkiem pijany, wszedł na jezdnię. Adwokat dowiódł, że gdybym była trzeźwa, to i tak bym go potrąciła. Ale co to zmienia?
Grażyna (69 lat, emerytka z Warszawy):
— Nie zatrzymała mnie policja, nie straciłam prawa jazdy. Ale wolałabym mandat, niż konflikt z moją córką. Od lat mówiła, że mam problem z alkoholem, że powinnam iść na terapię, bo już nie panuję nad sobą. Nie chciałam jej słuchać. Myślałam, że przecież dwa kieliszki wina jeszcze nikomu nie zaszkodziły. Tylko, że na dwóch kieliszkach zazwyczaj się nie kończyło, ale na butelce. I nie od czasu do czasu, a codziennie. Dziś wiem, że każdy alkoholik znajdzie wiele powodów, żeby się napić i jeszcze więcej argumentów za tym, że nie ma problemu.
Pilnowałam wnuczki, miała wtedy 3 lata. Córce nie udało się jej zapisać do dobrego przedszkola. Musiałaby wozić dziecko na koniec miasta. Zaoferowałam, że będą się nią zajmowała. Właśnie przeszłam na emeryturę, miałam dużo wolnego czasu. Córka już wtedy mówiła, że boi się, bo nadużywam. Zgodziła się. To był w naszych relacjach najlepszy czas. Nie zawsze tak było. Ona miała żal, że zostawiłam jej ojca, że za mało się nią i jej siostrą zajmowałam. Takie rodzinne żale. A teraz było dobrze jak nigdy. Kocham wnusię ponad życie.
Tego dnia Zuzka była u mnie. Zabrałam ją na dwa dni, bo córka z zięciem wyjeżdżali gdzieś na weekend. Miałam ją odwieźć w niedzielę wieczorem. Ale po południu wpadła do mnie koleżanka z winem. Miała jakiś problem, chciała go omówić, a przy winie najlepiej się gada o takich osobistych sprawach. Poszła po następne. Piłam mniej niż ona, dolewałam wody. Byłam do tego przeziębiona. Myślałam, że jestem trzeźwa. Wsiadłam do samochodu, żeby odwieźć małą. Ale już w drodze czułam, że dobrze nie jest. Jechałam wolno i ostrożnie. Nie wiem, jak to się stało, że zamiast zatrzymać się przed bramą, staranowałam ją. Było ciemno. Nic nikomu się nie stało. Ale córka od razu zorientowała się, że jestem pijana. Mówiła, że ledwo wytoczyłam się z auta i bełkotałam. Zrobiła mi awanturę. Krzyczała, że mogłam zabić i siebie, i jej dziecko.
Próbowałam to jakoś wyjaśnić, ale ona nie chciała ze mną rozmawiać. Wynajęła niańkę. Zostałam sama. Wtedy już piłam bez opamiętania. Pamiętam, po kilku miesiącach przyszła do mnie, a ja byłam zalana. Znowu zniknęła z mojego życia. Poszłam na terapię. Byłam chyba najstarszą kobietą w grupie. Na początku wstydziłam się strasznie. Ale mój alkoholizm za dużo mnie kosztował. Mogłam zabić moją wnuczką, jadąc z nią po pijanemu samochodem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze