Dziecko = gadżet
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuDo niedawna dziecko miał każdy, kto mógł. Ostatnie kilkanaście lat to okres intensywnych przemian obyczajowych, w konsekwencji których pojawiły się takie pojęcia, jak singiel, konkubinat, bezdzietni z wyboru. Wydawać by się mogło, że przyznanie ludziom prawa do decydowania o sobie wbrew utartym schematom, przyczyni się do poprawy sytuacji dzieci i świadomego rodzicielstwa. Dziecko dziś nie jest już ani obowiązkiem, ani społecznym przymusem – ma je ten, kto chce (i może). Czy na pewno?
Do niedawna nikt nie zastanawiał się nad tym, czy chce zostać rodzicem – dziecko miał każdy, kto mógł. Ostatnie kilkanaście lat to okres intensywnych przemian obyczajowych, w konsekwencji których pojawiły się takie pojęcia, jak singiel, konkubinat, bezdzietni z wyboru. Wydawać by się mogło, że przyznanie ludziom prawa do decydowania o sobie wbrew utartym schematom, przyczyni się do poprawy sytuacji dzieci i świadomego rodzicielstwa. Dziecko dziś nie jest już ani obowiązkiem, ani społecznym przymusem – ma je ten, kto chce (i może). Tymczasem wciąż zdarza się, że kobieta zachodzi w ciążę wbrew sobie.
Kobieta ulega presji otoczenia, oczekiwaniom najbliższych, chwilowej słabości lub pragnieniom męża. Jej macierzyństwo ogranicza się do ciąży i wydania na świat dziecka. Takie matki nie krzyczą na dzieci, nie traktują ich źle, wręcz przeciwnie – zapewniają im doskonałą opiekę, kupują najlepsze zabawki i najpiękniejsze ubrania, żarliwie planują edukację i zajęcia dodatkowe. Robią to za pomocą cudzych rąk i swoich pieniędzy, niewiele pozwalając mu uszczknąć z siebie. Dla nich dziecko to jedynie rozkoszny gadżet.
Anna (36 lat, przedstawiciel medyczny):
— O dziecko staraliśmy się pięć lat. Kochaliśmy się, biegaliśmy po specjalistach, faszerowaliśmy lekami. Zatraciliśmy się w tym wszystkim, a już na pewno ja. Właściwie pewne rzeczy robiłam mechanicznie, jeśli tak to można ująć, bo nie wierzyłam w nasze powodzenie. Może dlatego tak łatwo było mną sterować? Nie czułam instynktu macierzyńskiego, to mój mąż bardzo pragnął zostać ojcem, mama – babcią, a siostry — ciociami. Prawda jest taka, że byłam zadowolona ze swojego dotychczasowego życia, macierzyństwo nie było mi do niczego potrzebne. Miałam wszystko, co kocham – męża, przyjaciół, przyjemne życie, mnóstwo czasu dla siebie i pieniądze, by realizować pasje i marzenia.
Dziś mam dziecko, ale nie mogę powiedzieć, żeby to mnie uskrzydlało czy czyniło bardziej szczęśliwą. Moja ciąża i dziecko to dar dla męża, babci i dziadka, moja inwestycja na przyszłość. Tak, ugięłam się pod presją, ale też bałam się, że jeśli nie będę matką, to jako staruszka będę tego żałować.
Kocham moją córkę, ale nieszczególnie potrafię jej to okazać. Mała ma szczęście, że ma cudownego, kochanego ojca, no i mieszka z nami babcia, która jest ciepłą i dobrą osobą. Ja jestem chłodna, egocentryczna, ale nie umiem inaczej. Wydaje mi się, że każde moje czułe słowo, cieplejszy gest jest żałosny, taki zupełnie nie mój. Nie chcę udawać, moja córka musi wiedzieć, że są i tacy ludzie.
Mąż ma do mnie pretensje i żal. Pytam — dlaczego? Nigdy nie twierdziłam, że chcę być matką, że potrafię nią być. Byłam szczera i lojalna, uprzedzałam, że jestem skałą i nie lubię dzieci. Dałam mu córkę, ale niech nie wymaga ode mnie, że nagle się zmienię i postawię moje życie na głowie. Nie chcę, nie muszę, nie czuję tego. Być może mam ze sobą problem, nie wiem — według mnie to raczej kwestia podejścia i spojrzenia.
Nadal żyję tak, jak żyłam. Mam swoje hobby, priorytety i pracę. Właściwie to jej się oddałam – w terenie spędzam co najmniej pięć dni w tygodniu po mniej więcej dziesięć godzin. Jestem cenionym, efektywnym pracownikiem, dobrze zarabiam, mam wiele sukcesów i satysfakcji. Do domu wpadam wieczorem, zawsze przed pójściem małej spać. Pobędę z nią chwilę, przytulimy się, kiedy czytam jej bajeczkę. I tyle, tyle ze mnie mamy. Mnie to wystarcza, a Kaja? Ona nie miała kiedy przyzwyczaić się do innej mnie, więc nic ją nie boli.
Zatrudniłam świetną, kreatywną i operatywną nianię, która na co dzień wspiera teściową. Wydaje mi się, że to najlepsze rozwiązanie. Zapisałam Kaję od września do najlepszego przedszkola, kupuję jej najpiękniejsze zabawki, książeczki i ciuszki. Przychodzi do nas pani od angielskiego, raz na jakiś czas zapraszam znajome mamy z dzieciakami i urządzam kinderbale – prowadzi je zaprzyjaźniona animatorka. Dbam o moje dziecko tak, jak umiem, i tak, jak potrafię, okazuję jej swą miłość. Czy nauczę się być taką zwykłą matką, która jest ciepła, cierpliwa i w ogóle ciągle jest? Nie wiem, czy tego chcę.
Małgorzata (35 lat, instruktorka fitness):
— Kamil jest moim pierwszym i jedynym dzieckiem. To mój wymarzony syn – staraliśmy się o niego kilka lat. Przeżyłam dwa poronienia, dlatego będąc w ciąży, naprawdę dbałam o siebie. Kupowałam najlepsze witaminy i kremy, zrezygnowałam ze wszystkich etatów i prac dodatkowych. Leżałam, pachniałam i marzyłam o moim małym mężczyźnie. Było mi ciężko, bo jestem pracoholiczką – bardzo lubię moje zajęcia, kontakt z ludźmi.
Kiedy leżałam w łóżku, tęskniąc za aktywnością, przy życiu trzymała mnie myśl o słodkim niemowlaku i dana sobie obietnica, że kiedy tylko będę mogła, wrócę do swojego dawnego życia. I tak się stało. Mam dziecko, jestem mamą. To cudowna myśl, a ja czuję się spełniona i szczęśliwa. Jest tylko jeden feler. Moje wyobrażenia o byciu matką nijak się mają do rzeczywistości. Macierzyństwo… mnie przeraża i przerasta. Spojrzałam prawdzie w oczy: nie chcę być tylko mamą, nie chcę stawiać swojego świata na głowie. Nade wszystko jestem Małgorzatą. W konsekwencji małego widuję tylko późnym wieczorem, czasem co dwa dni. Nie umiem żyć inaczej, ale – co według niektórych jest dziwne – nie bardzo to przeżywam i nie mam z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. To mi naprawdę wystarcza. Pracuję na prawie dwa etaty, dodatkowo prowadzę zajęcia w trzech klubach sportowych. Mało tego – w weekendy uczęszczam na kursy, które mnie doskonalą zawodowo. Zarabiam, bo chcę dziecku zapewnić godną przyszłość, ale i robię to, co kocham. Jestem szczęśliwa, poukładana i spokojna, bo wiem, że mój synek ma dobrą, ba – doskonałą opiekę, zajmują się nim dziadkowie.
Alanek (tak ma na drugie i tak czasem do niego mówię) jest pogodnym, bardzo ruchliwym i sprytnym dzieciaczkiem. Rozpieszczam go, bo go uwielbiam. Ma wszystkie zabawki, o jakich inne dzieci mogą pomarzyć – od klocków sensorycznych, przez książeczki interaktywne, po quady na akumulator. Jest też najpiękniej ubranym maluchem, z najbardziej wykręconą fryzurą i z mega odlotowymi butami z najnowszej kolekcji sportowej — wygląda jak bobas z żurnala. Zapisałam go na basen i na zajęcia kreatywne dla maluchów. Dbam o niego, jak tylko umiem.
Często ludzie mnie pytają, jak ja tak mogę żyć, przecież mój syn ma niewiele ponad rok. Śmieją się, że do mojej mamy zamiast babciu, będzie mówić mamo, a ja za chwilę zostanę ciocią. Macham na to ręką, nie wydaje mi się to możliwe. Dziecko czuje matkę. Jak on się cieszy się na mój widok! Poza tym tylko do mnie tak pięknie mówi, tak cudnie się przytula. A jak wariuje! Lubię się z nim bawić, wygłupiać, podkręcać w nim łobuziaka — nie lubię spokojnych, pokornych dzieci. A że robię to rzadko? Bez przesady, niech się młody przyzwyczaja, życie jest brutalne. Dzięki temu nie będzie maminsynkiem, a niezależnym chłopakiem. O — i nie przeżyje przedszkolnej traumy. Po drugie czuję, że bycie matką to tylko jedna z życiowych ról. Dziś dziecko jest małe i niesamodzielne, ale za chwilę dorośnie, odejdzie i założy swoją rodzinę. A ja? Ja zostanę z poczuciem, że coś bezpowrotnie straciłam. Nade wszystko muszę być odpowiedzialna za swoje życie, bo mam je tylko jedno.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze