Byłam gorszym dzieckiem
JOANNA SZWECHŁOWICZ • dawno temu • 1 komentarzNie da się kochać swoich dzieci tak samo. Różnią się one przecież zachowaniem, zainteresowaniami, możliwościami intelektualnymi... Inaczej podchodzi się do pierwszych, a inaczej do kolejnych. Jeden rodzic będzie bardziej wspierał dziecko leniwe i pechowe, drugi – takie, którego sukcesami można się chwalić sąsiadom i kolegom z pracy. Czasami jednak rodzicielskie uczucia dzielone są w sposób zupełnie niesprawiedliwy. Moim rozmówczyniom poczucie krzywdy z tego powodu towarzyszy do dziś.
Elżbieta z Łodzi jest już kobietą po pięćdziesiątce, ale nikt nie dałby jej więcej niż czterdzieści lat. Zadbana, wykształcona, zamożna. Można powiedzieć, że to kobieta prawie idealna. Uważają tak wszyscy, tylko nie sama Elżbieta:
— Od dzieciństwa stale towarzyszy mi uczucie, że robię coś nie tak. Zawsze byłam porównywana ze starszym o rok bratem, prawdziwym oczkiem w głowie rodziców. Pawełek to, Pawełek tamto… Mój starszy brat naprawdę był bardzo zdolny i pracowity, świetnie się uczył, budził sympatię otoczenia… Co ciekawe, ja właściwie też miałam te wszystkie zalety, ale, zdaniem rodziców, zawsze czegoś mi brakowało. Pawełek miał same piątki od pierwszej klasy do matury, a ja pechowo dostałam czwórkę z biologii na koniec ósmej klasy. Pamiętam, że wstydziłam się pokazać świadectwo, choć przecież byłam najlepszą uczennicą w klasie. Brat dostał się do najbardziej elitarnego liceum w mieście, a ja tylko do dobrego. Mama mówiła, że wstydzi się tam chodzić na wywiadówki, bo spotyka proletariat. My byliśmy przecież „lepszą” rodziną, sami lekarze, nauczyciele i urzędnicy. Cokolwiek zrobiłam, zawsze byłam nie tak wspaniała jak Pawełek. Zaczęłam darzyć tego mojego idealnego brata niechęcią, choć przecież nic złego mi nie zrobił. Naprawdę był i jest nadal fajnym, dobrym człowiekiem. Nigdy nie wykorzystywał uczuć rodziców, dzielił się wszystkim, co dostawał.
Podobne wspomnienia ma Patrycja, 23-latka ze Śląska. Choć już uniezależniła się od rodziców, poczucie krzywdy nie znikło. A swoją siostrę darzy wręcz nienawiścią:
— Maja, młodsza ode mnie o dwa lata, zawsze była tą lepszą siostrą. Słodka, ładna i przylepna. Rodzice zachwycali się jej jasnymi loczkami i niebieskimi oczami. Ja byłam zawsze chuda, przygarbiona i plątały mi się nogi. Ciągle słyszałam, jaka to jestem niezgrabna i nieudana, jak dużo mi brakuje do Majeczki. Uczyłyśmy się podobnie, ale jej piątki były bardziej wartościowe. Moje brały się z przypadku, bo przecież byłam głupia. Byliśmy zamożni, ale na moje szkolne wycieczki zawsze brakowało pieniędzy. Tylko tak się jakoś składało, że kiedy tylko Majka chciała gdzieś jechać, to fundusze się zawsze znalazły. Ja nie miałam nawet paszportu, no bo po co mi on? Takie brzydkie i głupie dziewczyny powinny przecież siedzieć w swoim pokoju i nie straszyć otoczenia. No więc siedziałam. Dopiero po maturze i dostaniu się na prawo zaczęłam wierzyć w siebie. Rodzice byli zadziwieni, jak to możliwe, że mi się udało. Ich ukochana Majeczka wylądowała w kiepskiej prywatnej szkole, gdzie zgłębia tajniki nakładania tipsów. Tak, wiem, że jestem złośliwa, ale do siostry mam taki sam żal jak do rodziców. Dobrze wiedziała, że jest bardziej kochana i wykorzystywała to na różne sposoby. Zwalała na mnie rozmaite dziecięce grzeszki, a potem też poważniejsze sprawy, typu butelki po wypitym przez nią piwie i prezerwatywy pod łóżkiem. Potrafiła nawet podkradać mi ciężko zarobione w wakacje pieniądze. Wiedziała, że nie zdecyduję się oskarżyć ją głośno. Nie utrzymuję teraz z nią kontaktu. Z rodzicami zresztą też.
Ale niesprawiedliwe traktowanie przez rodziców nie niszczy jedynie dzieciństwa i młodości. Ma też wpływ na całe dorosłe życie. Elżbieta twierdzi:
— Mam ponad pięćdziesiąt lat, a ciągle towarzyszy mi poczucie, że wszyscy są ode mnie mądrzejsi, ładniejsi, bardziej sympatyczni… A ja, skoro jestem taka nieudana, muszę starać się być idealna, żeby ktoś mnie choćby polubił. Kiedy poznawałam jakiegoś mężczyznę, myślałam, że nie może się mną zainteresować, bo nie jestem dość dobra. I nawet jeśli ktoś chciał poznać mnie bliżej, odstraszałam kompleksami i pesymizmem. Nikt mnie nie pokocha – tego byłam pewna. Zostałam więc sama, tak jak rodzice mi przepowiadali – jestem starą panną. A moje brzydsze i głupsze koleżankami są już babciami. Dzisiaj, kiedy rodzice już nie żyją, paradoksalnie najbliższym dla mnie człowiekiem jest Paweł. Jak się łatwo domyślić, ma teraz idealną rodzinę i mieszka w idealnym domu. Czasami mnie zapraszają.
Patrycja już od dwóch lat pracuje w kancelarii adwokackiej i świetnie łączy to ze studiami. Rodzice nie pomagali jej finansowo, więc musiała dawać sobie radę – główną motywacją było „żeby im pokazać”. Mówi:
— Uważali, że nie ma sensu inwestować w moje studia. Miałam przecież odpaść po pierwszym semestrze i wrócić do naszego miasteczka. Ale poradziłam sobie bez niczyjej pomocy, z czego jestem dumna. Nie mogą powiedzieć, że mam być im wdzięczna.
Dzisiaj wszyscy wróżą jej wspaniałą przyszłość w zawodzie. Ale dla niej to tylko środek do celu. A cel jest taki: któregoś dnia podjechać pod blok rodziców świetnym samochodem. Wysiąść z niego wraz z przystojnym, świetnie ubranym mężem prawnikiem. Pomachać rodzinie stojącej na balkonie. Następnie odjechać z powrotem i nigdy nie wracać.
Ten artykuł ma 1 komentarz
Pokaż wszystkie komentarze