Dlaczego rzucili Kościół?
MAGDALENA TRAWIŃSKA-GOSIK • dawno temuW Polsce podobnie jak w całej Europie katolicy przestają chodzić do kościoła. Najczęstszym powodem są źle dobrani duszpasterze, którzy z kościelnych ambon rozprawiają o polityce, co nie przypada do gustu zwłaszcza młodym słuchaczom. Jak wykażą poniższe wypowiedzi i być może dyskusja pod tekstem, to część prawdy. Powody odchodzenia od Kościoła bywają też bardziej osobiste.
W Polsce podobnie jak w całej Europie katolicy przestają chodzić do kościoła. Ławy pustoszeją. Najczęstszym powodem są źle dobrani duszpasterze, którzy z kościelnych ambon rozprawiają o polityce, co nie przypada do gustu zwłaszcza młodym słuchaczom szukającym prawd bożych, życiowego wsparcia. Innymi wymienianymi powodami są: brak czasu, komercjalizacja społeczeństwa, pogoń za pieniądzem, popkultura, trendy z Zachodu, pozostałości po komunizmie. Na takie przyczyny wskazują księża. Jak wykażą poniższe wypowiedzi i być może dyskusja pod tekstem, to część prawdy. Powody, dla których młodzi ludzie zamieniają niedzielną mszę świętą na domową rozmowę z Bogiem, są inne niż te wymieniane przez księży. Poruszyły je w poniższych wypowiedziach wierzące osoby. Temat delikatny, ale trzeba zacząć dyskutować głośno.
Piotr (23 lata, student z Ciechanowa):
- Pochodzę z katolickiej, raczej praktykującej rodziny. Jestem wierzący. Kiedyś należałem do Oazy. Bardzo miło to wspominam. Robiliśmy wspólne wieczorki, na których dyskutowaliśmy nie tylko o Bogu, ale także na temat przyjaźni, miłości, na tematy rodzinne. Zbieraliśmy pieniądze dla ubogich dzieci, przygotowywaliśmy przedstawienia w kościele. Byliśmy wspólnotą przyjaciół. Mój kontakt z Kościołem zakończył się w dość brutalny sposób. Chodziłem wtedy do ósmej klasy szkoły podstawowej. Podczas jednej spowiedzi ksiądz zapytał mnie w bezpośredni sposób, czy się onanizuję. Dosłownie mnie zatkało. Odszedłem od konfesjonału. Uważam, że ksiądz nie powinien pytać mnie o takie rzeczy i w taki sposób. Przestałem chodzić do kościoła. Nigdy już nie należałem do żadnej tego typu wspólnoty. Uważam, że nieświadome, dziecięce drażnienie narządów płciowych, zwane powszechnie masturbacją, nie jest grzechem i nie powinno być tematem spowiedzi świętej.
Weronika (30 lat, sekretarka z Mławy):
- Wyszłam za mąż z absolutnej i obopólnej miłości. Szczęściara ze mnie. Musiałam się pogodzić z faktem, że nie będę miała ślubu kościelnego i że nie potwierdzę tej miłości przed Bogiem. Mój mąż jest rozwodnikiem. Poznałam go, gdy był rozwiedziony. Nie byłam przyczyną rozpadu jego małżeństwa, wręcz przeciwnie, zakończyło się ono z powodu jego żony, która go zdradziła, miała kilkuletni romans z innym mężczyzną. O rozwodzie kościelnym nie ma mowy, bo zdrada według prawa kanonicznego nie jest powodem rozpadu małżeństwa. Pogodziłam się również z faktem, że przed Bogiem, a także przed moimi rodzicami, a są oni osobami głębokiej wiary, mój mąż nadal ma żonę, bo przysięgał jej w kościele.
Z jedną tylko rzeczą nie umiem się pogodzić i to ona jest przyczyną mojego odejścia od Kościoła katolickiego. Od momentu wejścia w związek małżeński z osobą, którą kocham nad życie, nie mogę dostać rozgrzeszenia. Dla Kościoła jestem cudzołożnicą, bo mieszkam i sypiam z żonatym mężczyzną, rozwiedzionym w sądzie, ale nie według prawa kościelnego. Żeby było jeszcze śmieszniej, kobieta, która zniszczyła mojemu mężowi życie, rozbiła rodzinę (mają dziecko), cudzołożąc z innym mężczyzną, bez problemu przystępuje do komunii świętej i dostaje rozgrzeszenie. Wystarczy, że wykaże skruchę, będzie żałować za grzechy i obieca poprawę. Gdy widziałam ją w naszej parafii, przyjmującą komunię, robiło mi się przykro. Czułam się źle. Jestem wierzącą osobą, która musi żyć w grzechu, ponieważ pokochała z wzajemnością rozwodnika. Nie zgadzam się z takim podejściem Kościoła do zdrady małżeńskiej i do małżeństwa w ogóle. Przestałam chodzić do kościoła. Modlę się w domu.
Tytus (25 lat, pracownik agencji PR z Warszawy):
— Czy to możliwe, by homoseksualista był osobą wierzącą? Otóż tak. Wiem to z autopsji i nie tylko. Taki się urodziłem, nie uległem modzie. Nie będę zakładał rodziny i marnował życia jakiejś kobiecie, udając przed nią kogoś, kim nie jestem. Jestem szczery. Pewnie wolałbym być „normalny”, moje życie nie byłoby skomplikowane. Jest — jak jest i proszę wierzyć, to nie choroba, z której można się wyleczyć. Kościół kategorycznie odrzuca takie osoby jak ja. Nie mógłbym dostać rozgrzeszenia, gdyby ksiądz zapytał mnie o preferencje seksualne. Kiedyś udawałem. Szedłem do spowiedzi i mówiłem po prostu ogólnie o kontaktach płciowych bez zagłębiania się w szczegóły. To jednak bez sensu, to oszukiwanie księdza i siebie. Bóg wie, jaki jestem, podobno kocha wszystkie owieczki. Nie wiem, czy kocha mnie i czy wybaczy mi odmienność. Wierzę w niego. Rozmawiam z nim, zawsze ze wstydem. Jestem osobą wierzącą. Od dawna nie chodzę do kościoła. Brakuje mi tego.
Marcelina (27 lat, autorka ręcznie robionej biżuterii z Sochaczewa):
- Gdy decydowałam się na życie w konkubinacie, dokładnie wiedziałam, że będę wyklęta w swoim miasteczku i nie będzie już miejsca dla mnie w kościele. O spowiedzi nie ma mowy. Po co? Przecież i tak nie dostanę rozgrzeszenia. Nie mogę bowiem wyznać w konfesjonale, że żałuję, bo nie żałuję, że kocham i mieszkam z mężczyzną, który mnie kocha. Nie mogę obiecać poprawy i bić się w pierś, no bo jak tu obiecać, że przestanie się kochać i współżyć z kimś tak cudownym jak mój partner. Nasz związek jest na całe życie, tyle że nieformalny i niczym oprócz braku przysięgi w kościele się nie różni. Najbardziej zabawne jest to, że gdybym była rozpustną kobietą zmieniającą partnerów, ale niemieszkającą z nimi, dostałabym rozgrzeszenie. Wystarczy, że za każdym razem udałabym się do konfesjonału i żałowała za grzechy i obiecywała poprawę. Wiadomo, błądzić rzecz ludzka, więc jeśli zbłądziłabym ponownie, ale żałowała, znów otrzymałabym rozgrzeszenie. Możesz w to nie wierzyć.
Sama nie wierzyłam, ale przeprowadziłam już tyle dyskusji z różnym księżmi i ich stanowisko jest właśnie takie, jak tu opisałam. Przez te dyskusje księża nie odwiedzają naszego mieszkania po kolędzie. Trudno – to moja kara za miłość i za to, że jestem wierna mojemu partnerowi. Tylko nie wiedziałam, że ta kara jest dziedziczna i przechodzi również na moje potomstwo. Mam rocznego synka i kolejne w drodze. W moim miasteczku żaden ksiądz nie zgodził się na jego ochrzczenie. Powodem jest nasz konkubinat, a ściślej mówiąc — życie bez ślubu. Chrztu udzieli mu ksiądz w Warszawie, ale zanim znalazłam kogoś tak przyjaznego konkubentom, minęło prawie osiem miesięcy. Zastanawiam się, czy będę przeżywać to samo z drugim dzieckiem, a także podczas komunii, bierzmowania. Oboje jesteśmy osobami wierzącymi i tak chcemy wychować nasze dzieci. Kościół nam to uniemożliwia. Nie rozumiem tego. Prawo kanoniczne jest skostniałe i nieludzkie wobec kochających się ludzi. Podobno kościoły pustoszeją, może to dlatego, że coraz trudniej wierzyć.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze