Nie mam co na siebie włożyć!
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuNie ma bardziej fałszywego przekonania, że to kobiety gromadzą ciuchy, sam jestem na to najlepszym dowodem. Zdarzyła mi się przeprowadzka, w jej trakcie zawyłem ze zgrozy. Czegoś takiego nie dostrzegłem w szafie żadnej kobiety: spodni sześć par, buty, z samych skarpetek zdołałbym spleść sznur, który opasałby Ziemię. Miliony t-shirtów, do tego każdy bezcenny, bo spleciony z fantazyjną historią. Gdyby spakować jedną trzecią tego, mógłbym ubrać afrykańskie plemię. Poczułem się jak dziewczyna.
Człowiek jest urodzonym kłamcą, najlepiej jednak łże przed samym sobą.
Odkąd pamiętam, realizowałem się w pochwale wizerunku abnegata, za zeszmaceniem się miał świadczyć mój własny przykład. Dowodziłem nieustannie, że facetowi wystarczy para spodni w całej wielkiej szafie, ewentualnie dresik przywdziewany z okazji lata. Dwie pary koszulek i bielizna. Byłem tak przekonujący w budowaniu tego rodzaju wizerunku, że sam weń uwierzyłem – przypominałem dokładną odwrotność starego amanta, który sądzi, że dobiegając setki wciąż wygląda jak Rudolf Valentino.
Aż zdarzyła się przeprowadzka, w jej skutek, czy raczej w jej trakcie zawstydziłem się, zarumieniłem i zawyłem ze zgrozy. Czegoś takiego nie dostrzegłem w szafie żadnej znanej mi kobiety, nikt mi o tym nie opowiadał: spodni ze sześć par, jakieś buty, z samych skarpetek (szczęściem, większość nie do pary) zdołałbym spleść sznur, który opasałby Ziemię w równiku. Wszystko przebiły koszulki, miliony t-shirtów, do tego każdy bezcenny, bo spleciony z jakąś fantazyjną historią. Gdyby spakować jedną trzecią tego, mógłbym ubrać sporej wielkości afrykańskie plemię. Poczułem się naprawdę jak dziewczyna.
Nie ma bardziej fałszywego przekonania, że to kobiety gromadzą ciuchy – sam jestem na to najlepszym dowodem, przecież, większości tych koszulek w życiu nie założę, gdyż nie będę miał szansy się do nich dogrzebać. Wyrzucić jednak szkoda, więc będę targał ten majdan przez życie, aż go mole pochłoną. Całe to wydarzenie, myśli z nim zbieżne kierują moją uwagę do problemu odwiecznego jak ludzkość: „nie mam co na siebie włożyć”.
Być może już pierwszy neandertalczyk toczył spory z panią neandertalczykową odnośnie właściwej barwy skóry z mamuta, która, w jej opinii, miała właściwie korespondować z owłosieniem na twarzy, a odkąd mamy ogień i koło, każdy facet o zdrowych zmysłach usiłuje doprowadzić do tego, by jego kobieta wyglądała piękniej niż wszystkie inne na całym świecie. Emancypacja zmieniła ciut ten stan rzeczy, ale w całej historii świata kobieta była wizytówką mężczyzny, stąd ogromna rola jaką spełniała każda pani domu. Dziś mężczyźni pragną tego samego i wpadają w pułapkę tej chętki. Pragniemy, by nasze kobiety wyglądały pięknie, zarazem nie istnieje chyba nic straszniejszego niż wspólne kupowanie.
A przynajmniej przynależy do wielkiej grupy czynności najstraszniejszych.
Nie chodzi tu o pieniądze, większość znanych mi chłopów może nie odejmie sobie od ust, żeby następnie fundnąć sukienkę ukochanej, ale tak zakręci, żeby starczyło na potrzeby dwojga. Sama sytuacja sklepowa jest po prostu nieznośną, zwłaszcza, że rozciąga się na długie godziny, podczas których jestem zmuszony trwać w niesłychanej czynności. Przypominam snajpera wypatrującego celu. A dziewczyna śmiga od sklepu do sklepu, od przymierzalni do przymierzalni, zaprasza, wdzięczy się, tymczasem, od trzeciego łaszka jest nam zupełnie wszystko jedno.
Jęczenie o potworności zakupów nie ma już sensu ze względu na oczywistość tego nieszczęścia i wielokrotne o nim wspominanie. Ciekawszy wydaje się podtekst ubraniowego kupowania. W kanonicznym stwierdzeniu „nie mam co na siebie włożyć” kryje się głębokie kłamstwo a to dlatego, że każdy człowiek jakieś ciuchy w domu posiada. W skutek zakupów pojawi się ich więcej, mnożąc tylko kłopoty i przedłużając w nieskończoność przygotowania do wyjścia na jakiś bankiet. Z perspektywy męskiego oka rzecz rozgrywa się o stawkę dużo większą. O przemianę.
Większość zakupów ubraniowych pary czynią w pierwszym okresie znajomości, dokładnie tym, kiedy motylki fruwają sobie w brzuszku i można kochać się od południa do świtu. Mężczyzna ma wówczas miły zwyczaj zabierania partnerki do centrów handlowych i butików na wielkie kupowanie, przymierzanie aż do wycieńczenia karty kredytowej. Łapcie tę chwilę, dziewczęta, prędko się nie powtórzy! Jaki jest sens tego zabiegu? Zatrzymanie dziewczyny przy sobie, rozkochanie jeszcze mocniej? Otóż, nieprawda, bo już cię ma skarbie, ty go kochasz, a jeśli nie, to przynajmniej przeczuwasz, że możesz. On chce ciebie zmienić. My was.
Bardzo rzadko dochodzi do sytuacji, kiedy wiążemy się z kimś, kto dokładnie odpowiada naszym fizycznym wyobrażeniom o ideale. Wielbiciel wielkich biustów zakocha się na zabój w kruszynce i będzie z nią szczęśliwszy niż z jakimkolwiek silikonowym potworem. Na miłośnika cichych studentek spadnie najstarsza córka drwala. Tak właśnie świat się kręci. Ale żeby dziewczyna fizycznie odpowiadała wszelkim męskim marzeniom, spełniała erotyczne fascynacje, do tego interesowała się tym samym i ubierała dokładnie tak, jak facet lubi – takie rzeczy, kochani, nie mają prawa się zdarzyć.
Faceci lubią posiadać, zaznaczać to, co ich. Jest to pradawna siła, o jej źródło zapytajmy naszych neandertalczyków.
Niewielu mężczyzn spróbuje poważnych ingerencji, na przykład zacznie cisnąć na wybrankę, by poddała się operacji plastycznej, która, na przykład upodobni ją do Joanny Senyszyn (fiksacja erotyczno-polityczna), nie wmusi swoich zainteresowań, gdyż zwyczajnie się nie da, a otwarcie w łóżku dokonuje się w zgoła innym trybie. Jedyne co możemy zmienić, to sposób ubierania się kobiety, w ten sposób nakładamy na nią swoją pieczęć – będzie ją nosić jeszcze po rozstaniu, długo lub krótko, konkretnie do czasu kiedy na ciuchokupy zabierze ją nowy facet. Nie ma w tym nic złego. Kobieta tak naprawdę się nie zmienia, chłop ma natomiast istotne dla siebie przekonanie, że ukształtował ją wedle swojego gustu. Zabrał do sklepu i ulepił, radując się kretyńskim, choć potrzebnym przeświadczeniem, że naprawdę coś zmienił. Rzecz jasna, gdyby zmiana się dokonała, wyłby po samo niebo. Przecież faceci kochają kobiety takimi, jakimi są.
W ramach męskiej bezradności zawiera się również męskie ubieranie się. Kobieta potrafi wysłać czytelny sygnał, to znaczy wypowiedzenie słynnego zdania „nie mam co na siebie włożyć” leży w obszarze jej możliwości. Chłop zawsze uzna, że ma wszelkie niezbędne elementy stroju, choćby nawet przyszło mu iść na zebranie zarządu okutanemu wyłącznie w sieć rybacką. W ten sposób wysyłamy sygnał: kochanie, kup mi proszę jakieś łaszki. Chodzę w jednej koszuli przez tydzień tylko po to, by cały świat zrozumiał, że potrzebuję dziesięciu nowych.
Kobiety nigdy nie mówią wprost: zawsze dają do zrozumienia, czego oczywiście nie sposób zrozumieć. Otwartym tekstem wypowiadają tylko jedną ochotę: kup mi nową sukienkę. Facet z kolei, jeśli tylko ocalił zdrowe zmysły, wali karty na stół: chciałbym większy pokój dla siebie. Pojedźmy na Słowację, a nie do cioci. Umiłowanie konkretu znika w tej jednej sytuacji – gdy trzeba kupić mu ciuch. Wtedy zaczyna kluczyć.
Oznacza to tyle i aż tyle: kupując ubrania, zamieniamy się płciami.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze