Gdy związek jest nudny, mężczyzna psoci
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuJest wiosna. Ludzkie nieszczęście dochodzi do mnie ze zdwojoną siłą, jak zapach kwitnących drzew. Smutek ów pogłębił się jeszcze bardziej, gdy mój stary, dobry kolega, który heroicznie trwa w małżeństwie od kilkunastu lat, wyznał, że spotyka się z taką jedną, mniej więcej raz na dwa tygodnie. Czyżby ludzie durnieli na wiosnę jeszcze bardziej?
Jest wiosna. Ludzkie nieszczęście dochodzi do mnie ze zdwojoną siłą, jak zapach kwitnących drzew.
Spacerowałem po knajpach na krakowskim Kazimierzu. Prócz rażącej zniewieściałości dwudziestoletnich młodzieńców (nie śmiem ich nazwać ani chłopakami, ani mężczyznami) zaobserwowałem ludzi mniej więcej w moim wieku, ciut starszych, ciut młodszych, obwąchujących się nawzajem. Na moich oczach łączyli się w pary i uchodzili ku ciemniejszym rejonom lokalu, żeby tam się objąć, pocałować, czy nawet pogłaskać nagie plecy. Ona ma obrączkę na palcu, on smutne, twarde spojrzenie mężczyzny trwającego w związku. Na moich oczach wypływali na ulicę i odjeżdżali, każde w osobnej taksówce. Widok ten napełnił mnie głębokim smutkiem. Czyżby ludzie durnieli na wiosnę jeszcze bardziej?
Smutek ów pogłębił się jeszcze bardziej, gdy mój stary, dobry kolega (powiedzmy, uniwersalny kumpel, którego zawsze przywołuję na przykład) wyznał mi, że właśnie tarza się w takiej znajomości. Kolega ten heroicznie trwa w małżeństwie od kilkunastu lat, nawet nie przytył, żona wygląda coraz piękniej, dorobili się domku, trójki potomstwa, słowem, wszystko gra. Nigdy nie miał kochanki, z tego co wiem, nie chodził nawet do burdelu, a tu bach, takie coś.
Wyznał mi, że spotyka się z taką jedną, mniej więcej raz na dwa tygodnie. Idą sobie do teatru albo do kina, potem lądują w jakiejś ciemnej knajpce, piją wino i drinki, rozmawiają o filmach, muzyce i innych drobiazgach, całują się, obejmują i pieszczą niczym młodzi na oazie, nie schodząc poniżej szyi. Potem rozjeżdżają się, oczywiście dwiema taksówkami, ona do chłopaka, on do wspomnianej już żony, która nie interesuje się ani filmami, ani muzyką, o innych drobiazgach nic mi nie wiadomo. Piekło, które widziałem na Kazimierzu znalazło się niebezpiecznie blisko mnie. Zapytałem, co zamierza z tym zrobić. Kolega odpowiedział, że nic, znajomość się ciągnie gdzieś od jesieni i zawsze miała właśnie taki, łagodny przebieg. Pewno nigdy nie pójdą ze sobą do łóżka, a jeśli już, to na pewno nie będą zadowoleni z tego pospiesznego, nieudanego spotkania seksualnego. Po prostu, będą chodzić do kina, trzymać się za ręce i ściskać, duże dzieci po trzydziestce, dobrze osadzone w codziennym życiu. Prędzej czy później któreś nie przyjdzie i taki będzie koniec. Wysłuchałem tego wszystkiego i wypaliłem: durniu skończony, albo ją przeleć, albo sobie odpuść, po co ci coś takiego, ile ty właściwie masz lat? A on zbiesił się, zwarł w sobie i odparł, że tego po prostu potrzebuje. I poszedł sobie. Chyba obrażony.
Zostałem sam i zacząłem intensywnie myśleć nad tym, co chciał mi powiedzieć. Do czego potrzebuje takiej znajomości? Nie jest przecież jeden – widziałem na Kazimierzu. Zrozum takiego, zrozumiesz świat.
Odkąd pamiętam, nie znosiłem flirtów i chyba nawet jeden z pierwszych tekstów ogłoszonych tutaj był poświęcony temu wyjątkowo bezsensownemu sposobowi spędzaniu czasu. Sam nigdy nie flirtowałem, to znaczy, może flirtowano ze mną, o czym nie mogłem mieć pojęcia. Nie widzę takich rzeczy, nie umiem stwierdzić, kiedy podobam się kobiecie, co czyni moje życie monotonnym i pracowitym. No ale inni mają inaczej, tylko czemu robią to co robią, pytam się?
Kolega mówi mi, że rozmawia z tą panną o rzeczach, o których nie może rozmawiać z żoną. Złośliwiec we mnie każe zadać pytanie, czemu taką żonę sobie wybrał, skoro 90% czasu spędzonego w związku upływa właśnie na rozmowie. Poza tym istnieje jeszcze wspaniała instytucja kolegów, z którymi można porozmawiać o wszystkim. Na co ci, facet, jeszcze koleżanka? Ja sam chodzę do kina z kolegami i jestem zadowolony.
Być może, myślę sobie, te pospieszne pieszczoty zaspokajają potrzebę odczuwania świeżości. Trwanie w stałym związku, a zwłaszcza w małżeństwie niewiele ma wspólnego ze świeżością. Ludzie nudzą się sobą, ale i odkrywają ponownie, co wymaga czasu i cierpliwości, towaru deficytowego właśnie dzisiaj. Takie kino, gadanie i obściskiwanie zapewnia rzeczoną świeżość tanim kosztem, przynosząc powidoki radości z dni, kiedy byliśmy młodzi, a przyszłość ekscytująca. Świadomość, że tych dwoje nie posunie się dalej, nie zostanie kochankami z prawdziwego zdarzenia, nadaje temu wszystkiemu aury niewinności. Tak naprawdę nic złego się przecież nie dzieje. Wrócą do tego, co mają.
Wybaczcie, ale z mojego punktu widzenia to zupełnie idiotyczne zachowanie. Mój kolega dostaje bardzo niewiele, jakąś ulotną podnietę, a może stracić całe swoje życie, z niemałym trudem zbudowane. Wystarczy, że ktoś go zobaczy z tą dziewczyną i doniesie gdzie trzeba. Żona będzie miała słuszne pretensje, poza tym uzna, że mój kumpel ma regularny romans z uwzględnieniem wszystkich możliwych otworów ciała. Jak ją znam, wywali nieszczęśnika z domu w samych skarpetkach i tyle będzie z tego. Skórka nie warta wyprawki. Po co on spotyka się z tą dziewczyną? Wystarczy, że ktoś go zobaczy…
I już wiem. Objawienie!
W szkole podstawowej mieliśmy trzy grupy chłopców. Tych grzecznych, co próbowali się nie wychylać, jawnych chuliganów oraz najliczniejszą grupę łączącą oba stanowiska względem życia. Ta trzecia grupa na co dzień była grzeczna, wyszukiwała jednak okazji do psoty. Gnojki przywiązywały puszki do samochodów, rozwalały petardy po bramach i chodziły na grandę po działkach na Azorach.
Dwuznaczne trzymanie się za rękę, pocałuneczki i kino dwojga dorosłych, tkwiących w stabilnych związkach ludzi, jest właśnie psotą. Niczym więcej, ale też niczym mniej. Mój kolega nie może już chodzić na czereśnie do sąsiada, nie przyczepi puszki do auta kolegi z korpo, petardy odpala na sylwestra przy ogólnym aplauzie rodziny, więc pozostały mu inne rodzaje psocenia, właściwe ludziom dorosłym. Może to głupie, może śmieszne i niegodne, ale wydaje mi się, że potrzeba psoty jest normalną potrzebą dla co poniektórych. Jedni chcą być kochani, inni chcą psocić, a najczęściej, chcemy kochać i psocić jednocześnie. W tym ujęciu, niebezpieczeństwo bycia nakrytym przez znajomego dodaje psocie atrakcyjności. Przecież sąsiad też mógł pojawić się znikąd i nakryć chłopaka na czereśni.
Życie jest jednak zabawne. Myślałem, że w knajpach widywałem niezdecydowanych kochanków, że mój kolega jest taki właśnie, w pół kroku. Tymczasem, jest psotnikiem.
Tylko co będzie, jak tych dwoje zakocha się w sobie?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze