Współczucie – litość czy empatia?
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuZarzuca się ludziom zajmującym się zawodowo pomaganiem i ratowaniem, że są pozbawieni uczuć wyższych. Czy to znieczulica, wypalenie w pracy, czy może przyczyn baraku empatii należy szukać gdzie indziej? Zapytaliśmy o to ludzi zaangażowanych w pracę polegającą na udzielaniu pomocy.
Marta (40 lat, lekarz chirurg z Wrocławia):
— To, co powiem, na pewno nie spodoba się nikomu. Zaznaczam, że mówię tylko o swoich doświadczeniach, nie reprezentuję całej służby zdrowia. Dlaczego sądzę, że moje słowa wzbudzą sprzeciw? Ponieważ uważam, że współczucie w mojej pracy jest uczuciem, które upośledza wykonywane przeze mnie czynności. Podam przykład.
Ostatnio miałam do wykonania prosty zabieg: wycięcie fragmentu tkanki do badania. Banalny zabieg, robiłam takich tysiące, prosty do wykonania nawet dla początkującego lekarza. I proszę sobie wyobrazić, że ręce trzęsły mi się tak, że z trudem trzymałam narzędzia. Odpowiedź na pytanie, co się stało, jest oczywista: pacjentką była moja mama. Bardzo ją kocham, współczuję jej, współodczuwam z nią i stąd moje niedomaganie. Ten prosty przykład pokazuje, że jeśli lekarz jest zaangażowany emocjonalnie w to, co robi, ma to wpływ na wykonywane przez niego czynności. Chirurg ma być narzędziem, doskonałym i precyzyjnym narzędziem, a nie człowiekiem, który współczuje. Ja nie jestem od współczucia, ale od operowania, wycinania, krojenia i zszywania. Uważam też, że współczucie jest uczuciem, na które zużywa się wiele energii. Osobiście wolę, żeby ta energia została zużyta na maksymalne skupienie się na tym, co robię. Od współczucia są bliscy, przyjaciele, rodzina. Nie lekarz. Lekarz ma być profesjonalistą.
Magdalena (36 lat, psycholog więzienny, specjalistka od uzależnień, z Warszawy):
— Uważam, że najpierw powinniśmy rozgraniczyć pojęcia i sprecyzować, czym jest współczucie. Jeśli przez współczucie rozumiemy empatię, czyli współodczuwanie, to we współczuciu nie ma niczego niewłaściwego. Natomiast jeśli przez współczucie rozumiemy litość, użalanie się nad kimś, to takie współczucie raczej szkodzi osobie, której współczujemy. Osoba, która użala się nad kimś innym i lituje się nad nim, stawia się w pozycji kogoś lepszego — jest w tym sporo wyższości. Jeśli jednak współczujemy, odczuwając czyjąś rozpacz, smutek czy poczucie straty, to stawiamy się obok niego, albo, jak mawiają Amerykanie, wchodzimy w jego buty. Innymi słowy rozumiemy, ale bez pełnej wyższości litości.
I ja współodczuwam z moimi klientami. Znam ich koleje losu, wiem, co ich doprowadziło do tego miejsca w życiu, w którym tkwią, współodczuwam z nimi, rozumiem ich decyzje, choć często ich nie pochwalam. Ale się nad nimi nie użalam, po prostu próbuję pomóc im wyjść z matni. Na tym polega moja praca.
Karolina (35 lat, redaktorka programu telewizyjnego o ludzkich losach, z Warszawy):
— Zjeździłam całą Polskę wzdłuż i wszerz, wysłuchując nieprawdopodobnych czasem ludzkich opowieści o przypadku, tęsknocie, nieszczęśliwej miłości i innych demonach. Spotkałam setki ludzi przepełnionych poczuciem winy, niespełnienia, tęsknoty, żalu i rozpaczy. I zawsze im współczułam. Ale faktycznie czasem współczułam mniej, a czasem bardziej i wszystko zależało tak naprawdę od tego, jakie bohater miał losy. Wiele osób twierdzi, że moje poczucie empatii jest znacznie większe, niż u innych ludzi. Umiem wsłuchać się w każdego człowieka i wszyscy czy w życiu zawodowym, czy w prywatnym, zwierzają mi się do, jak to mówię, spodu. Myślę, że współczuciem jest tak, jak z płakaniem na filmach – na niektórych płaczesz, na niektórych nie, zależy od scenariusza. W życiu scenariusze bywają różne. Szkoda tylko, że nigdy nie ma reżysera.
Beata (28 lat, trener rozwoju osobistego z Krakowa):
— Najnowsze badania nad ludzkim mózgiem dowiodły, że w naszych mózgach tworzą się specyficzne połączenia synaptyczne — każdy z nas ma ich pięć dominujących. Za empatię też odpowiada odpowiednia konstelacja połączeń neuronalnych i stąd wynika fakt, że jedni z nas są empatyczni bardziej, inni wcale. Ci, którzy nie potrafią współodczuwać, mają dominujące zupełnie inne połączenia mózgowe. Gdybyśmy wszyscy wiedzieli, jak bardzo nasze zachowania kształtują owe połączenia, łatwiej byłoby nam razem żyć, rozumieć siebie nawzajem i szanować swoją odmienność. Oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że jesteśmy całkowicie zdominowani przez synapsy i że człowiek, który ma takie a nie inne połączenia, jest całkowicie przez nie zdeterminowany. Osoba pozbawiona wrodzonej empatii może się (dużym nakładem sił) nauczyć określonych reakcji na takie czy owakie sytuacje, nigdy jednak nie będzie w tym dobra.
Gdybyśmy wszyscy znali swoje typy połączeń, każdy wiedziałby, w czym jest naprawdę dobry i mógłby osiągać mistrzostwo w tym, co robi. Nie mielibyśmy kierowców, którzy zawsze chcieli być cyrkowcami ani dentystów, którzy są na przykład niespełnionymi artystami, a dentystami zostali, bo rodzice im kazali.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze