Niech to wszystko szlag trafi!
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuNie nadaję się do życia teraz, ani w przyszłości. Apokalipsa jednak może nadejść. Prawdopodobieństwo katastrofy wynosi tylko 1:63000. Pozwalam sobie jednak nie tracić nadziei.
Rozmawiałem ostatnio z moim przyjacielem o tym, jak wspaniale będzie po zagładzie świata. Nie mieliśmy na myśli totalnego kataklizmu, gasnących gwiazd, ale katastrofę na mniejszą skalę, po której Ziemia będzie wyglądała jak w „Mad Maxie”. Mój kolega, który znakomicie strzela, miałby okazję wykorzystania swojego prywatnego arsenału, do czego jest strasznie napalony. Ja miałbym nabijaną gwoźdźmi pałkę oblepioną strzępami powłoki cielesnej powalonych wrogów. Mielibyśmy własną fortecę, drużynę dzielnych drabów na każdy rozkaz, pojazdy opancerzone no i mnóstwo niewolnic. Byłoby po prostu wspaniale. Tak rozkoszowaliśmy się tą wizją, gdy napatoczył się nasz wspólny przyjaciel, wysłuchał naszych planów i rzekł:
— Debile. Załatwi was byle banda wyrostków z pierwszego lepszego osiedla. Po apokalipsie pożyjecie kwadrans!
Miał rację. Nie nadaję się do życia teraz, ani w przyszłości. Apokalipsa jednak może nadejść. Ukraińscy astronomowie odkryli niedawno asteroidę pędzącą w stronę naszej planety. Średnica obiektu wynosi czterysta metrów. Jak w nas walnie, dojdzie do eksplozji 50 razy potężniejszej od największej, zdetonowanej dotąd bomby atomowej. To wyjątkowe wydarzenie może nastąpić już 26 sierpnia 2032 roku, czyli dosłownie za moment. Kredytów nie popłacimy. Prawdopodobieństwo takiej katastrofy wynosi tylko 1:63000. Pozwalam sobie jednak nie tracić nadziei.
Jeśli ten kawałek kosmicznej skały nie zrobi porządku z ludzkością, sprawę załatwi asteroida 1950 DA, która obrała kurs dokładnie na naszą staruszkę Ziemię. Jej średnica wynosi grubo ponad kilometr i pozostawi po nas kupę gruzu i kosmicznego pyłu. Do tego, nikt nie ma pojęcia, jak ją zatrzymać. Niestety, mamy jeszcze sporo czasu. Wedle naukowców, nieuchronne zderzenie nastąpi dopiero 16 marca 2880 roku. Może osiemset lat wystarczy, aby coś wymyślić?
Wymyśliliśmy wiele urokliwych wizji, ale nie ma piękniejszych niż te związane z końcem świata. Najbardziej niepokojącą księgą Biblii jest przecież Objawienie świętego Jana. Nordycy mają wilka Fenrira, który połknie księżyc w dniu Ragnarok – wielkiej walki bogów. Sumerowie wierzyli w istnienie planety Nibru (zwanej również Mardukiem), która roztrzaska się o Ziemię tak jak miało to miejsce w „Melancholii” von Thiera. Swoją drogą, jest to film z wszech miar wart zobaczenia.
Skąd takie fascynacje? Po pierwsze chyba dlatego, że sama zagłada świata jest czymś niesłychanie efektownym, co nawet trudno sobie wyobrazić. Hollywoodzcy producenci wykładają setki milionów dolców, żeby widzom przybliżyć to doświadczenie. Mowa o kulach ognia, o gwiazdach spadających z nieba, o smoku ujeżdżanym przez Kurwę Babilońską, a w najlepszym razie dziesiątkach rozłożystych kapeluszy grzybów atomowych.
Po apokalipsie również jest pięknie. Pustynny świat z „Mad Maxa” (obraz do którego wszyscy się odwołują) zniewala swoją piaskową prostotą. Znikają kolorowe reklamy, luksusowe apartamentowce, do których nie chcą nas wpuścić, supermarkety i hałaśliwe hale sportowe, oraz zbytek wszelki: żadnych ekspresów do kawy, urządzeń masujących stopy i wodnych łóżek. Tylko ruiny ciągnące się po horyzont.
Nie macie czasem dość życia? Oto i odpowiedź. Sam znam przynajmniej tuzin takich, którzy dorwawszy się do guzika atomowego nacisnęliby go bez chwili wahania, posyłając w piach całą ludzkość łącznie ze swoimi najbliższymi. Ich zdaniem koniec tego całego bałaganu jest wart takiej ofiary. Ci, którzy są innego zdania, często powtarzają w złości: „niech to wszystko już szlag trafi!”. To bardzo mocne, konkretne życzenie.
Przecież koniec świata zmiecie wszystko, z czym borykamy się na co dzień. Owszem, szlag trafi koleżanki i margharitę w wysokim kieliszku, ale wraz z tym w nicość pójdzie wredny szef, okropny były chłopak i plotkująca sąsiadka. Kto wie, może jednak warto?
Kolega już teraz sprzedaje ubezpieczenia od końca świata. Jego oferta jest równie uczciwa, co prosta: za roczną składkę w wysokości stu złotych wypłaca okrągły milion. Dwa tygodnie po apokalipsie.
Poza tym przyjęło się, że koniec świata nie jest tak naprawdę końcem. Nawet w Biblii Bóg po prostu zwija interes, jednocześnie otwierając nowy. Niektórzy pójdą do Nieba, inni do Piekła, już na cała wieczność. Wikingowie uważali, że po całej tej awanturze z bitwą bogów i Fenrirem pałaszującym słońce życie zacznie toczyć się na nowo. I tak w kółko, bez końca. W świecie znanym z „Mad Maxa” albo w „Drodze” Cormaca McCarthy ocalały jakieś niedobitki i to wśród nich dzieje się ich akcja.
W końcu świata nie chodzi o koniec świata, ale o nowy początek. Jeśli mi nie wierzycie, zapytajcie dinozaurów.
Wolałbym, aby katastrofa nie nastąpiła za mojego życia (ani za waszego, dziewczyny, zwłaszcza, że z pewnością pożyjecie dłużej) ale sam pomysł resetu szalenie mnie cieszy. Raz na miliony lat dobry i mądry Pan Bóg, lub Matka Natura robi sobie „format c”, stare formy znikają ustępując miejsca nowym. Dawno temu w Ziemię walnął meteor i teraz mamy ssaki, a nie żadne tam diplodoki. Więc, jeśli jednak nadciągnie ta asteroida, zamierzam pożegnać się z rodziną, przyjaciółmi, siąść na jakimś dachu i czekać z drinkiem w łapie i z uśmiechem na gębie. Coś się kończy, żeby coś się zaczęło.
Nowa rzeczywistość. Nowy świat.
Może za którymś razem się uda?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze